Elizabeth Strout "Lucy by the Sea" Random House, wrzesień 2022
Cóż może być przyjemniejszego niż kolejna książka mojej ulubionej Autorki, z bohaterami których zam z poprzednich powieści? Tym razem rzeczywistość, w której znajdują się bohaterowie mocno rezonuje z tym co się dzieje od 2020 roku od marca, kiedy to świat stanął i chyba jeszcze do końca się nie podniósł.
28 lutego 2020 roku byłam w Nowym Jorku na sztuce teatralnej opartej na innej powieści Elizabeth Strout "My Name Is Lucy Barton", z doskonałą rolą Laury Linney. Pamiętam jeszcze moje wrażenia z tamtego okresu: ehhh, bez przesady z tym COVIDEM, w Nowym Jorku mało ludzi nosi maski, po co ta panika? Jakie to było naiwne. Dwa tygodnie później wszystko było zamknięte, a w Nowym Jorku pojawiły się szpitale polowe i chłodnie na ciała zmarłych.
Lucy zostaje niemalże siłą zabrana z Nowego Yorku przez swojego byłego męża Williama. Oboje znowu sami jako przyjaciele, a nie para, wyjeżdżają do domku w Maine by uciec przed pandemią. Jako "obcy" czyli nielubiani przez mieszkańców Maine nowojorczycy, muszą sobie zapracować na szacunek miejscowych, wsiąknąć w lokalną społeczność.
Próbują też trochę sterować życiem swoich córek, aby ochronić je przed zakażeniem.
Ta powieść jest mi tak bliska, bo dokładnie oddaje to co wszyscy przeżyliśmy: spotkania wyłącznie na zewnątrz, kiedy już w ogóle można było wyjść, sceptycyzm niektórych, czy warto nosić maski, czy warto się izolować, samotność, wrażenie odrealnienia.
I czas. Czas jest bohaterem tej powieści. Wszystko mija... tak jak pandemia.
Gorąco polecam!