piątek, 11 maja 2018

J.D Vance "Elegia dla bidoków"

Autor: J.D Vance
Tytuł: "Elegia dla bidoków"
Wydawnictwo Marginesy, luty 2018 

Kiedy kończę książkę i wiem już "who is who and why" (jak mawiała jedna z moich "kultowych" szefowych), lubię sobie poczytać, co sądzą o niej inni np. moi ulubieni blogerzy. W przypadku "Elegii dla bidoków" okazuje się, że większość z nich już to wszystko o Ameryce wie, takie rodziny, jak przedstawione w książce, to standard, bieda pasa rdzy jest niemal legendarna, a wydostanie się z fatalnych warunków dorastania, z patologicznego środowiska i opowiedzenie o tym, nie jest niczym odkrywczym, żeby nie powiedzieć, że nawet wstecznym. Hmmmm.... 
Wydawca zachęca do książki, obiecując, że pomoże ona zrozumieć fenomen Trumpa. Ten akurat opis uważam, że nietrafiony. Jeżeli istnieje cokolwiek, co jest w stanie wyjaśnić sukces tego tweetowego pajaca w walce o fotel prezydenta najpotężniejszego mocarstwa na świecie, z pewnością nie objawia się to w "Elegii dla bidoków". 
Dla mnie to książka bardzo ciekawa z innych powodów. Pewnie, że to już było... nie pierwszy J.D. Vance wyrwał się z biedy, beznadziei i o tym napisał. Ale takie historie, nawet za milion pierwszym razem są odkrywcze, bo dotyczą jednostki, jej indywidualnej walki, jej zmagań, jej przypadków. W wielkim skrócie: Autor pochodzi z bardzo biednej rodziny z Kentucky, jego babcia przeprowadziła się potem do Middletown w Ohio, gdzie dorastał. Na porządku dziennym był alkohol, przemoc, narkotyki i coraz to nowi kochankowie matki. Autorowi dzięki opiece dziadków udało się skończyć szkołę, potem w końcu prawo na Yale i rozpocząć pracę w prestiżowej firmie prawniczej, żyć dobrze i dostatnio. Niby banał. Ale jednak większości ludzi się to nie udaje, pozostają na zawsze taką patologią, w jakiej wyrośli. J.D. Vance wielokrotnie podkreśla, że oczywiście ogromnie dużo zawdzięcza swojej pracy, ale jeszcze więcej babci i dziadkowi, którzy czuwali nad nim, gdy matka zmieniała kolejnych facetów, gdy w domu były awantury, gdy nie było co jeść. I przede wszystkim zmuszali go do nauki, a szorstka i bezwzględna babka izolowała od najgorszego towarzystwa i nałogów. 
Dla mnie "Elegia dla bidoków" to przede wszystkim opowieść o tym, że rodzina i zaplecze są wszystkim. Co z tego, że dzieci mogą chodzić do szkoły, mogą dostać stypendium i skończyć najlepsze studia, jak od najbliższych słyszą przekaz, że to wszystko jest bez sensu. Sukcesem młodego człowieka jest już to, jeżeli uda mu się dostrzec, że może żyć inaczej. Jeśli nie uwierzy w narrację pijanych rodziców pt.: dziadek klepał biedę, ja klepię biedę, z tobą będzie tak samo, jeśli tylko nie da sobie tego wmówić i zakiełkuje gdzieś w nim marzenie o lepszym życiu, to już jest w połowie wygrany. I wbrew pozorom to właśnie to jest najtrudniejsze: zobaczyć światełko w tunelu, zobaczyć, że można żyć lepiej. Dlatego tak złe jest gromadzenie wszystkich problematycznych członków społeczeństwa w budowanych specjalnie dla nich mieszkaniach socjalnych. Dzieci chodzą wtedy do szkoły w miejscu zamieszkania, spotykają się z rówieśnikami, pochodzącymi z podobnych rodzin, żyjących z zasiłków i nie mają innych wzorców. Do czego mają dążyć, skoro i tak wszystko jest bez sensu według mamy i taty.
Moi ulubieni blogerzy dziwią się, że książka była takim hitem w Stanach. Ja się akurat nie dziwię. Marek Wałkuski napisał kiedyś, że Ameryka segreguje się sama. I tak właśnie jest. Ci, którzy zarabiają powyżej 100000$ rocznie mieszkają w ładnych, zadbanych domach, posyłają dzieci do dobrych szkół i nie za bardzo nie mają pojęcia o swoich rodakach w innych stanach, albo nawet kilka mil dalej, którzy z 20000$ dolarów rocznie na rodzinę są biedkami w najbogatszym kraju świata. Obstawiam, że to wśród tych pierwszych książka cieszyła się popularnością, bo pozwoliła się im wychylić z ich własnej bańki. Ci drudzy pewnie wszystko znają z doświadczenia, więc czytanie jest zbędne, poza tym nie mają 20 zbędnych $, żeby tę kupić książkę.

Polecam!

Moja ocena: 6/6 



2 komentarze:

  1. Jakże mnie irytują takie opinie i komentarze w stylu "ile można pisać o biedzie, wykluczeniu, patologii, nieszczęściu, przecież wszyscy już wszystko na ten temat napisali". A moim zdaniem pisać trzeba tak długo, dopóki te problemy nie znikną, aż do końca świata zatem zapewne, bo tak jak napisałaś - każda bieda trochę inna, każda historia trochę inna, a wszystkie powinny przejmować, bo to nie zmyślony świat splagiatowany przez kogoś bez wyobraźni, tylko fakty dotykające wielu ludzi. Myślę, że ta książka może nie jest odpowiedzią na pytanie, czemu wygrał Trump, ale być może jest odpowiedzią na pytanie, czemu wygrał PiS (i czemu wciąż mnóstwo ludzi go popiera). Mam tylko nadzieję, że przesłaniem książki nie jest "każdy może osiągnąć sukces, jeśli tylko chce" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie ja nigdzie nie dostrzegłam przekazu, że każdy może odnieść sukces, jeżeli tylko bardzo chce. To znaczy "chcenie" to już bardzo wiele, ale Autor mówi, że brak innych wzorców w życiu czasami nawet uniemożliwia to "chcenie", bo człowiek zapętlony w swojej codzienności nie jest w stanie dostrzec innych perspektyw. Plus nawet jak się chce, to z reguły jest też pomoc spotkanych osób, sprzyjających okoliczności etc.

    OdpowiedzUsuń