wtorek, 27 lutego 2018

Jakub Ćwiek "Drobinki nieśmiertelności"


Autor: Jakub Ćwiek 
Tytuł: "Drobinki nieśmiertelności" 
Wydawnictwo SQN, wrzesień 2017

Jak ja nie lubię opowiadań. Ale jakimś cudem ciągle do mnie trafiają: polecone przez kogoś, zachwalane wielorako tak, że nie wypada nie przeczytać, przypadkiem. Zawsze zmuszam się do czytania, zawsze niechętnie po nie sięgam... Ale to uczucie później, gdy okazuje się, że nie miałam racji, że moje uprzedzenia są nieuzasadnione, że to się świetnie czyta... to uczucie... bezcenne. "Drobinki nieśmiertelności" po prostu wzięłam, zatonęłam od pierwszych zdań i odłożyłam dopiero przeczytane. 
Opowiadania rewelacyjne: jest tutaj wszystko: niemożność oderwania się od kolejnych zdań, oczekiwanie w napięciu, co będzie dalej, wzruszenia, i to co lubię najbardziej: zmiana akcji o 180 stopni i osłupienie czytelnika, gdy okazuje się, że wszystko, co sobie wyobrażał, jest czymś zupełnie odwrotnym. 

Jakub Ćwiek  przemierzał Amerykę, z której powstała książka "Przez Stany POPświadomosci", będąca zapisem anegdot, przemyśleń i spostrzeżeń. "Odwiedzał ważne dla popkultury miejsca, by zmierzyć się z tym, co go ukształtowało." Autor dodatkowo za swój prywatny cel uznał, napisanie zbioru opowiadań na podstawie inspiracji zaczerpniętych u źródeł. Po powrocie powstały właśnie "Drobinki nieśmiertelności". Po każdym opowiadaniu Autor przytacza towarzyszącą mu inspirację. Mamy tutaj między innymi: szczególną historię schodów, które zagrały w "Egzorcyście", wizytę papieża Franciszka w Filadelfii, ruch "Black life matters", bar, w którym kręcono "Harry Angel", Senoi, czyli miasteczko, w którym kręcony jest serial "The Walking Dead", Halloween i przestępstwa seksualne, różnice w cenach papierosów między Karoliną Północną a Nowym Jorkiem, Powerball. Jednym słowem mieszankę prawdziwie amerykańską!

Polecam!

Moja ocena: 5.5/6

środa, 21 lutego 2018

Wojciech Jagielski "Na wschód od zachodu"

Autor: Wojciech Jagielski 
Tytuł: "Na wschód od zachodu"
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, styczeń 2018 

Jedna z bardziej wyczekiwanych przeze mnie książek i niestety trochę rozczarowanie. Bardzo dużo tutaj ciekawych opowieści, interesujących informacji, spojrzenia na różne tematy z wielu stron. Ale wszystko to jakoś nie skleja się w dobrze czytającą się całość.
Autor wyjeżdża do Indii aby spotkać się z Kamal. Kamal nazywała się Kamila zanim opuściła Polskę i przeniosła się na stałe do Indii. Pochodziła z dobrej rodziny, po rozwodzie rodziców zamieszkała z matką, dziennikarką. Kobieta pracowała w swoim domu i z komunistycznej Polski, gdzie właśnie wprowadzono stan wojenny, nadawała codziennie korespondencję. Kamal poszła drogą matki i studiowała dziennikarstwo, zapisała się też na kursy z orientalistyki, historii kultury i religii Indii. Wyjechała z Polski, gdy miała 23 lata (w 1996 roku). I zatonęła w Indiach. Autor pragnie usłyszeć i opowiedzieć jej historię. W międzyczasie poznajemy losy Świętego, jednego z najstarszej generacji hippisów: jego wędrówkę przez Nepal, Pakistan, Iran, Afganistan w drodze do Indii. Wszyscy wyruszają do tego kraju, aby "odnaleźć siebie", wyzwolić się z okowów codzienności i ograniczających zobowiązań. Mistyczne Indie mają temu sprzyjać. Z jakiegoś powodu lepiej się tam medytuje i szuka sensu życia. Stałam się prawdopodobnie bardziej cyniczna z wiekiem (komentarz mojej przyjaciółki na tę uwagę: "to można jeszcze bardziej niż byłaś? dzięki Ania), ale naprawdę już nie wytrzymuję klimatów pt.: jego historia jest ciekawa, bo się urwał z zachodniego świata, tułał najarany po Indiach przez 50 lat i teraz z pewnością jest bardziej oświecony, a nam przyziemnym nędznikom pozostaje tylko czerpać garściami z jego aury, mądrości i odwagi. Każdy oczywiście wybiera swoją ścieżkę, może nią być jeżdżenie z Goa do Dharamsali stopem, z plecakiem i trawką w kieszeni i z powrotem, ale nie rozumiem gloryfikacji tej drogi właśnie. Dlaczego nie podziwia się człowieka, który codziennie rano wstaje, idzie do pracy, dobrze wykonuje swoje obowiązki, kocha swoją rodzinę, ma i zmartwienia, i radości i zarówno jedne, jak i drugie adekwatnie przeżywa. Dlaczego zawsze na piedestale te Indie i plecak. Ostatecznie każdy może to zrobić, jeśli tylko chce. I nie ma w tym żadnego bohaterstwa. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że znakomita większość mieszkańców tego kraju, bardzo chętnie zamieniłaby się z nami na nasz luksusowy i "pusty" tryb życia, od którego niektórzy uciekają na Wschód, żeby w końcu "siebie odnaleźć". Mój mąż powiedział, że to jest pozytywizm vs. romantyzm. W takim razie ja zdecydowanie nie jestem romantykiem i czekam aż ktoś te Indie kiedyś odczaruje, chociaż sama tam byłam kilka razy i bardzo się tym krajem interesuję. Oddaję Autorowi sprawiedliwość, że pisze też o wielokrotnych rozczarowaniach swoich bohaterów. Bardzo często to, co było duchowe, okazywało się tylko sprytnym przedsięwzięciem biznesowym, nastawionym na wyciągnięcie kasy od zachodnich turystów, szukających oświecenia i spokoju na Wschodzie. Podsumowując, mam bardzo mieszane uczucia dotyczące tej książki. Pytanie, które kołacze mi w głowie jest jedno: po co? Po co Autor "Modlitwy o deszcz", "Wieży z kamienia", "Nocnych wędrowców" .... napisał taką książkę? Nie wiem...
Historii Kamal w Indiach odkąd urodziła dziecko, to już się nie da czytać. Przynajmniej ja jako matka nie mogę. Kamal ma syna Lhamo, jeździ z nim z południa na północ, jak robi spora część mieszkańców Indii. Oczywiście odrzuca takie wynalazki diabła i zgniłego zachodu jak szczepionki, antybiotyki, edukację, szkołę itd. Lepiej jest targać odwodnione dziecko 40 godzin pociągiem, a potem mu zafundować przetrwanie choroby i gorączki na chodniku w Benares wśród innych żebrzących, w upale, tłumie stąpającym niemalże po głowie i leczyć ziołami. Historia Kamal to dla mnie ostateczna obraza rozumu... Dla Lhamo jest jakaś szansa, bo chyba chce mimo wszystko być trochę inny niż matka. W końcu hippisi "zniknęli", bo okazało się, że ich dzieci chciałby mieć jednak różowe łazienki. 
                                                                                                                   
Kamal i Lhamo:  

"Nie pozwoliła mu nawet zbliżyć się do tego, co instynktownie rozpoznawała jako opresyjne i ograniczające jego duchowość. Nie chodził do szkoły, nie znał pojęcia rywalizacji, nie potrafił podzielić ludzi na zwycięzców i pokonanych, nie znał żadnych schematów prócz tych, jakie narzucała przyroda, i nigdy nie był oceniany, o ile nie oceniała go natura. Gryzła i parzyła, kiedy postępował. Przyprawiała o bąble albo wysypkę, kiedy się mylił. Był to prosty, całkowicie jasny układ, pozbawiony wartościowania, wymagający jedynie doświadczenia."


I kilka innych cytatów: 



"Wędrówka jest także, a może nade wszystko, drogą do świętości, wyzwolenia. Nigdzie indziej na świecie nie spotyka się tylu pątników, pielgrzymujących od jednego świętego miejsca do drugiego, by na brzegach i u źródeł świętych rzek, u podnóża świętych gór, w świętych pieczarach i lasach zyskać łaskę, oczyszczenie, odpuszczenie grzechów, spełnienie próśb. 
Włóczęga i dola pustelnika, ostateczne porzucenie osiadłego, codziennego życia i wszystkiego, co się nań składa, uznawane jest tutaj za najpewniejszy, choć nie jedyny i z pewnością najtrudniejszy sposób uwolnienia się z wędrówki dusz u wybawienia od dalszego ciężaru doczesności. Jest ostatnim etapem pobożnego i prawego życia, jego dopełnieniem."

"Jak to jest żyć po swojemu? Co się czuje, nie stając do wyścigu, w którym udział uważany jest za święty obowiązek, choćby dlatego, że wszyscy inni w nim uczestniczą? Jak to jest, nie stawić się na linię startową albo pobiec nie z resztą rywali, ale własną trasą, w swoim tempie? I nie zważać na szyderstwa, oburzenie, gniewne obelgi. Jak poradzić sobie z lękiem przed potępieniem i wykluczeniem, niezrozumieniem i samotnością?"


"Nikt z wędrowców nie liczył czasu, jaki im upływał w podróży, nikt nie przejmował się tym, co będzie dalej ani kiedy to nastąpi. Tak miała wyglądać wieczność w nowym swiecie, jaki spodziewali się znaleźć na Wschodzie, w krainie duchowości i wspólnoty."


Moja ocena: 4/6



czwartek, 15 lutego 2018

Kati Hiekkepelto "Bezsilni"

Autor: Kati Hiekkepelto 
Tytuł: "Bezsilni"
Ringier Axel Springer, marzec 2017 

Najlepszy fiński kryminał 2014 roku mnie osobiście nie powalił. Dużo ciekawsze od samej intrygi kryminalnej wydaje mi się nakreślone przez Autorkę tło społeczne i z tego właśnie względu polecam tę książkę do przeczytania. 
Anne Fekete pochodzi z Jugosławii, wiele lat temu przyjechała do Finlandii i tutaj teraz jest jej ojczyzna. Mówi płynnie po fińsku, skończyła edukację, pracuje jako policjantka. Jest jednak bardzo samotna. Nie do końca potrafi ułożyć sobie życie w związkach, mieszka sama i bardzo tęskni za swoim byłym krajem, za rodziną, chorą babcią, kuchnią i atmosferą Jugosławii. Musi przesłuchać swoją rodaczkę, która w nocy wjechała w mężczyznę, leżącego na drodze. Szybko jednak wychodzi na jaw, że ofiara wcale nie zginęła w wyniku potrącenia, tylko została już martwa wyrzucona na drogę. Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi. Włącza się do niego kolega Anne Esko: Fin, starszy policjant przed emeryturą, szukający sensu egzystencji, prowadzący niezdrowy tryb życia, chamski i arogancki w obyciu, nie znoszący imigrantów, pragnący aby ich natychmiast wydalić z Finlandii. Policjanci natrafiają na walki gangów, handel narkotykami, haracze i wymuszenia. 
Autorka bardzo szeroko porusza problem od kilku lat wstrząsający całą Europą, czyli nielegalną imigrację. Ludzie uciekający przed wojną i prześladowaniami ryzykują wszystko, żeby się dostać do lepszego świata. Wielu się udaje, chociaż kwestią sporną pozostaje pytanie czy prowadzenie pizzerii przez profesorów literatury, można przypisać do kategorii "udało się". Jeśli uznamy, że bezpieczeństwo i stały pobyt są  wystarczające, to jak najbardziej tak. Ale jeżeli dostrzeżmy w nich ludzi, tak do szpiku kości, to chyba jednak nie. Nie mają praktycznie żadnych szans, żeby kiedykolwiek wejść na poziom, który mieli w swoich ojczyznach. W powieści poznajemy też Sammiego, nielegalnego imigranta, zaplątanego w kryminalną zagadkę powieści. Nie ma szans na legalny pobyt w Finlandii, chociaż ucieka przed wojną, a powrót do Pakistanu oznacza dla niego najpewniej śmierć. Anne i Esko patrzą na niego zupełnie inaczej, a każde z nich odzwierciedla postawy, które możemy zobaczyć w europejskich społecznościach, mierzących się z problemem napływu uchodźców. Kobieta stara się go zrozumieć, dowiedzieć o nim czegoś więcej, załatwić mu adwokata, żeby odwołał się od odmownej decyzji o przyznaniu azylu. Esko wszystko wie z góry, widzi w nim tylko narkomana i przestępcę, chociaż śledztwo ciągle trwa, a Sammiemu wciąż nie postawiono oficjalnych zarzutów. Ale wiadomo: wszyscy imigranci to jedna banda. 
Autorka pokazuje też Finów od niezbyt przyjemnej strony: zamkniętych w sobie, niechętnych obcym, zimnych i nietroszczących się nawet o własnych rodziców. 
Tytuł obrazuje wszystko: bezsilność. Bezsilność wobec bezduszności fińskich urzędników, którzy jednym podpisem w dniu złego humoru mogą przekreślić czyjeś marzenia o lepszym i przede wszystkim bezpiecznym życiu. Bezsilność wobec nałogów, własnej samotności i nieprzystosowania. 

Polecam!

Moja ocena: 4,5/6

wtorek, 13 lutego 2018

Between...


Dzisiaj będzie zdecydowanie between, czyli nie o książkach: trzeci tydzień choroby w domu, czasami nawet nie mam siły czytać. Męczę kilka książek, ale jakos słabo to wypada... Mam nadzieję, że niedługo cała rodzina powróci do pełni sił. Dodatkowo jestem wciągnięta w serial Downton Abbey. Raczej nie najnowszy 😁. Ale musiał poczekać na swoją kolej, czyli na moment, kiedy zapałałam totalnym uwielbieniem do scenarzysty Juliana Fellowesa i jego książek: Czas przeszły niedoskonałySnoby, Belgravia. 
Serial jest doskonały - wciągnął mnie absolutnie. 
Widziałam też musical Love never dies w Boston Opera House. 



Przedstawienie fantastyczne, a sam gmach opery robi jeszcze większe wrażenie.

I trochę gotujemy w międzyczasie. (zdjęcia poniżej). Czekam na przyszły tydzień i mam nadzieję pełnię zdrowia