środa, 18 grudnia 2013

Ignacy Karpowicz "Cud"

Autor: Ignacy Karpowicz
Tytuł: "Cud"
Wydawnictwo Literackie 2013 

Czy zmarły w wypadku mężczyzna może mieć pośmiertny, decydujący wpływ na całą fabułę i losy wszystkich bohaterów powieści? Oczywiście! U Ignacego Karpowicza wszystko jest możliwie! Świetna książka, niebanalna historia, nietuzinkowi bohaterowie! Do tego oryginalny, błyskotliwy język i przyjemność lektury gwarantowana. Coś lekkiego a jednocześnie inteligentnego na wolny czas. Polecam! 

Moja ocena: 5/6

piątek, 6 grudnia 2013

Marek Kamiński "Alfabet:


Autor: Marek Kamiński
Tytuł: "Alfabet"
G+J RBA Wydawnictwo, 2013 

Jakie jest Wasze pierwsze  skojarzenie z Markiem Kamińskim? Założę, że... bieguny :-). Dla mnie było jeszcze szaleństwo, czyli wyprawa polarna z niepełnosprawanym Jaśkiem Melą. Tak było do momentu, gdy 2 lata temu na Targach Książki w Krakowie, zachęcona notką okładkową, kupiłam książkę Marka Kamińskiego "Wyprawa". Jest to jedna z najlepszych pozycji, jakie przeczytałam w życiu. Książka, która leży u mnie na półce w kategorii "najbardziej wartościowe, warto powrócić". Zachwyciłam się przemyśleniami Autora, na temat życia. "Wyprawa" to oczywiście opowieści o różnych wyprawach Marka Kamińskiego, ale także przełożenie zdobytych tam doświadczeń na zupełnie zwykłe sytuacje życiowe. Wyważone opinie Autora, dojrzałe komentarze, świetny język, gdzie każde zdanie trafia idealnie w sedno: to wszystko decyduje o doskonałości "Wyprawy".  A piszę o tym dlatego, że "Alfabet", który właśnie przeczytałam, jest oparty na innych książkach Autora, w tym w dużej części właśnie na "Wyprawie". Ale ponieważ zakupu dokonywałam przez internet, to nie miałam możliwości zauważenia tej informacji, podanej gdzieś przy końcu. Z jednej strony było to dla mnie trochę rozczarowujące, bo spodziewałam się jakiegoś nowego materiału, ale z drugiej strony cieszę się bardzo, że ta książka do mnie trafiła, bo miałam okazję powrócić, do przemyśleń Marka Kamińskiego. "Alfabet" ułożony jest hasłowo, każdemu słowu, towarzyszy, krótki, "esencjonalny" opis. Mamy więc po prostu zbiór sentencji. Do tego książka jest bardzo ładnie wydana: na świetnym kredowym papierze, w twardej oprawie, z pięknymi zdjęciami. Komercyjnie i gwiazdkowo, kosztuje sporo, ale 2% z każdego egzemplarza trafia na statutową działalność Fundacji Marka Kamińskiego, więc i tak warto. Aczkolwiek i tak bardziej polecam "Wyprawę".

A te fragmenty zostają ze mną:

"Czasami rzeczywistość chce nam powiedzieć: "Zobacz, nie miałeś szans, ale uwierzyłeś." To nie jest tak, że uwierzę i wszystko się samo ułoży, ale gdybyśmy nie wierzyli, to i cud by się nie wydarzył. Trzeba dać cudowi szansę."

"Działanie jest tylko finalną formą myśli, wierzchołkiem góry lodowej. Najważniejsza jest zawsze myśl. Ona wyznacza nam drogę. Ale żeby gdzieś dojść, musisz iść, iść, iść. Samo się nie dojdzie."

"To głowa dochodzi na biegun, nie nogi."

"Strach i obawy są po to, by je pokonywać. Nie powinny kierować naszym postępowaniem ani naszymi krokami. To ja wybieram miejsce, gdzie postawię stopę, nie mój strach."

"Świat nic sobie nie robi z naszych rozterek i cierpień, dał nam to, co akurat miał pod ręką, i tylko od nas samych zależy wybór drogi i co zechcemy zrobić z naszym życiem. Wygląda na to, że świat też nie wie, dokąd iść i co robić, ale trwa, miota się i próbuje. Nie ma celu ani początku, ani końca. A my jesteśmy tylko jego częścią."

Moja ocena: 5/6
 

 


piątek, 29 listopada 2013

Kent Hannah "Skazana"

Autor: Kent Hannah
Tytuł: "Skazana"
Wydawca: Prószyński Media, 2013 

W 1829 roku w Islandii Agnes Magnúsdóttir została skazana na śmierć za współudział w brutalnym morderstwie dwóch mężczyzn. Na egzekucję ma czekać w gospodarstwie urzędnika okręgowego Jóna Jónssona. Żona Jona i jego dwie córki są bardzo niechętne przyjęciu pod swój dach skazanej, ale ponieważ rozkaz został wydany, nie ma innego wyjścia. Do opieki duchowej dla więźniarki zostaje wyznaczony młody duchowny Toti, który ma uratować jej duszę przed wiecznym potępieniem. W rozumieniu kościelnych przełożonych Toti powinien przez długie godziny czytać skazanej słowo boże i modlić się z nią. Agnes przyjeżdża do gospodarstwa napiętnowana jako przerażająca i bezwzględna morderczyni. Gospodyni boi się ją zostawić samą ze swoimi córkami w obawie, że mogą podzielić los dwóch ofiar. Agnes mieszka z rodziną i po pierwszych godzinach i dniach szoku, do głosu dochodzi jednak zwykła, surowa rzeczywistość i pragmatyzm. W gospodarstwie trzeba ciężko pracować, a każda para rąk jest na wagę złota. Skazana wypełnia więc obowiązki razem z całą rodziną: pracuje w polu, nosi wodę, gotuje, sprząta, pali w piecu. Jest przy tym sumienna i wiele potrafi. Stopniowo rodzina przyzwyczaja się do jej obecności, a jedna z córek próbuje się nawet z nią zaprzyjaźnić. A jaka Agnes jest naprawdę i co ją pchnęło do morderstwa? Tego dowiedzieć można się z opowieści samej bohaterki, które składają się na tę powieść. Z jednej strony mamy narrację przedstawiającą nam na bieżąco to, co się dzieje w rodzinie, w której skazana czeka na wyrok, a z drugiej strony poznajemy uczucia i motywy działania Agnes, zaprezentowane przez nią samą. Powieść, jak podkreśla Autorka, jest fikcją literacką, ale opiera się na wydarzeniu, które naprawdę miało miejsce i można je znaleźć opisane w dokumentach w Islandii. Naprzemienne opowieści narrator  i Agnes, pozwalają zobaczyć jak skazana każdego dnia musi przeciwstawiać się obrazowi samej siebie, egzystującemu w społeczeństwie i zbudowanemu głównie na plotce. Rodzina, która tak bardzo obawiała się przyjęcia tej kobiety pod swój dach, z czasem zaczyna jej słuchać i rozumieć motywy jej działania, okazując głębokie współczucie dla jej losu. Książka bardzo ciekawie napisana i utrzymująca w napięciu. W powieści urzeka też opis przyrody i surowego życia Islandii. Każdy dzień i jego organizacja wynika z właściwej pory roku, wszystkie prace w gospodarstwie podporządkowane są pogodzie. Surowa natura decyduje o tym, czy śpi się dłużej, czy wstaje skoro świt, czy można podróżować, czy trzeba zostać w domu przy piecu, czy można odpocząć, czy trzeba robić zapasy, żeby przetrwać zimę. Autorka z detalami oddaje wygląd i funkcjonowanie gospodarstwa islandzkiego w XIX wieku. 
Bardzo interesująca lektura!

Polecam!

Moja ocena: 5/6 

Za polecenie książki dziękuję Miastu Książek

wtorek, 19 listopada 2013

Ed Vulliamy "Ameksyka"

Autor: Ed Vulliamy
Tytuł: "Ameksyka"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012 

Długo zmagałam się ze sobą, żeby w końcu usiąść i przeczytać tą książkę. Wiedziałam, że temat "wykręca wnętrzności". Po książce "Miasto. Morderca kobiet" (Jean Christophe Rampal, Marc Fernandez Wydawnictwo W.A.B 2007), ciężko było powrócić do tematyki przemocy i narkotyków w Meksyku. Ed Vulliamy otrzymał za "Ameksykę" nagrodę im. R. Kapuścińskiego za reportaż literacki i chyba to ostatecznie zmobilizowało mnie do lektury. Autor wyruszył w podróż wzdłuż granicy amerykańsko - meksykańskiej od Tijuany do Matamoros by przedstawić wojnę i terror, jaki rozgrywa się na tym pasie ziemi - w "Ameksyce".

Główne tematy tego reportażu: 
  • podział "Ameksyki" na strefy wpływów poszczególnych karteli i walka o te terytoria 
  • krótka historia politycznych decyzji Stanów Zjednoczonych, które przyczyniły się do obecej sytuacji w Meksyku
  • przemyt ludzi do Stanów Zjednoczonych i śmierć setek z nich po drodze 
  • morderstwa kobiet w Ciudad Juarez bezkarność sprawców
  • "ludzkie rupieciarnie" czyli ośrodki dla ludzi, którzy próbują wyjść z nałogu i nigdzie indziej nie znajdują pomocy 
  • praca w maquiladora, czyli wielkich fabrykach przy granicy, w strefie wolnego handlu, gdzie przy wykorzystaniu taniej siły roboczej Meksyku produkuje się towary na eksport do USA
  • życie w colonias, czyli dzielnicach nędzy, w których często nie ma nawet prądu i wody
  • brama Ameryki - Nuevo Laredo, czyli główna droga do USA, w całości opanowana przez kartele
  • przemyt broni do Meksyku, na czym Stany Zjednoczone zarabiają ogromne pieniądze 
  • pranie pieniędzy przez banki w USA
I wszędzie narkotyki, terror, gwałty, morderstwa, policja pracująca na rzecz karteli, wiadomości przekazywane  poprzez bezczeszczenie zwłok i bojówki karteli uzbrojone tak dobrze, jak meksykańska armia. 
Autor dostarcza czytelnikowi mnóstwa informacji, rozmawiał z setkami osób, które na codzień żyją w  tym świecie i próbują się jakoś odnaleźć. Wielu z nich podejmuje też próby walki z gangami narkotykowymi, ochrony osób oszukanach przez kartele (np. podczas przemytu do USA), wspomaga byłych narkomanów. Często za tą odwagę przychodzi im zapłacić życiem. 
Myślę, że każdy gdzieś słyszał o tym, że z Meksyku płynie w świat rzeka narkotyków. Myślę jednak, że niewiele osób jest świadomych, jaka to jest skala, jakie to są pieniądze i co się z tym wiąże. Lektura reportażu "Ameksyka" na pewno poszerzy tę świadomość, ale i "wykręci wnętrzności". Lektura trudna i wstrząsająca!

Moja ocena: 5,5/6  

sobota, 9 listopada 2013

Katarzyna Lewińska, Sebastian Klepacz "Spacerując brzegiem Gangesu"

Autor: Katarzyna Lewińska, Sebastian Klepacz
Tytuł: "Spacerując brzegiem Gangesu"
Warszawska Firma Wydawnicza 2012 

Ciągle tęsknię za Indiami i czasami bezmyślnie kupuję wszystko, co o tym kraju opowiada. Chyba tylko w ten sposób mogę usprawiedliwić pojawienie się tej książki u mnie na półce. Boję się pisać dalej, żeby nie zabrzmieć jak stara wiedźma, która już wszystko wie, swoje przeżyła i się wymądrza. A w takim tonie zapowiada się mój wpis :-).
Może zacznę w takim razie od tego, co mi się w książce podobało. Bardzo ładne i ciekawe zdjęcia (wielokrotnie robione zresztą "nielegalnie"). Super, że autorzy wymarzyli sobie podróż, podążyli za tą ideą, zostawili swoje obowiązki zawodowe i wyjechali do Indii. Cieszę się, że udało im się zakończyć wyjazd napisaniem i wypromowaniem książki Spacerując brzegiem Gangesu. Brawo! To na pewno ich osobisty, bardzo duży sukces. 
No i teraz część druga, czyli dlaczego mi się kompletnie nie podobało. Książka to zapisek podróży do Indii dwójki młodych ludzi (którzy zresztą dopiero w Indiach się poznali). Relacja z podróży napisana jest poprawnym, "wypracowaniowym" językiem, jak dla mnie zupełnie bez polotu. Sebastian Klepacz zapowiada czytelnikowi, że odwiedzi wiele miejsc, do których nie trafiają "zwykli, przeciętni" turyści. "Uwielbiam" takie deklaracje, bo z założenia określają osoby je wypowiadające jako ponadprzeciętne i lepsze. Tymczasem znakomita większość trasy Autorów, to Indie z podstawowej backpackerskiej wyprawy (New Delhi, Agra, Varanasi, Goa, Mumbaj, Kochi, Munnar, Allaphuza, Varkala). Książka zawiera też kilka rozdziałów, traktujących o kulturze i obyczajach indyjskich. Jest to wiedza bardzo podstawowa. Autorzy wyruszyli do Indii, żeby zastanowić się nad swoim życiem, znaleźć dystans do rzeczywistości i "odnaleźć siebie" (to ostatnie dodaję trochę złośliwie). Ja o takich ideach poszukiwania własnego ja z założenia mówię ironicznie, bo wydaje mi się, że jak ktoś się chce "zasłuchać w siebie i dotrzeć do własnego wnętrza" to niekoniecznie musi jechać do Indii, czasami wystarczy usiąść we własnym fotelu. Oczywiście w pełni zgadzam się z tym, że podróże wiele w życiu zmieniają, poszerzają horyzonty, sama nie potrafiłabym bez nich żyć. W książce wielokrotnie znajdziemy deklaracje Autorów, że dzięki wyjazdowi do Indii stali się innymi osobami. Natomiast nie dowiemy się na czym ta inność polega, co konkretnie się w ich życiu zmieniło, poza tym, że mieli akurat dość długie wakacje i nieustannie współczuli wszystkim pracującym w biurach. Bo jak wiadomo pracownik biurowy z założenia jest nieszczęśliwy, a jego życie jest bez sensu, w przeciwieństwie do życia podróżników.
Myślę, że książka może się podobać osobom, które NIC o Indiach nie wiedzą i NIGDY tam nie były. Dla wszystkich innych będzie trochę infantylną relacją z podróży, uznawanej przez samych Autorów za podróż wyjątkową.
Daję trzy za realizację marzeń! W końcu nie każdemu się to udaje.

Moja ocena: 3/6

środa, 6 listopada 2013

"Papusza" Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze

Tytuł: "Papusza"
Scenariusz i reżyseria: 
Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze 

Dobrze, że wraz z końcem października i wichurami szalejącymi po Kopenhadze, pojawił się też w Danii jakiś element optymistyczny. Duński Instytut Filmowy w ramach festiwalu "East by Southeast" pokazał dwa filmy z Polski, w tym "Papuszę".A jako bonus po seansie odbyło się spotkanie z reżyserką. 
Zachwyt jaki mnie ogarnął po obejrzeniu "Papuszy", sprawił, że postanowiłam na swoim blogu napisać o filmie, chociaż do tej pory jeszcze żadna produkcja filmowa tutaj nie gościła. 
"Papusza" to historia pierwszej romskiej poetki, której wiersze przetłumaczył na Polski i wydał Jerzy Ficowski. Kobieta była wyjątkiem w swoim cygańskim taborze, sama, wbrew wszystkim, nauczyła się czytać, a potem poetyckim językiem opowiadała swojemu synkowi historie. W taki sposób jej talent odkrył polski naukowiec Ficowski, ukrywający się dwa lata wśród Cyganów. Podczas wspólnego wieczoru przy ognisku zachwycił się czystymi i prostymi wierszami Papuszy, namówił kobietę, żeby je spisywała i przysyłała do niego. Tak zrobiła. Wydanie jej wierszy zbiegło się w czasie z ukazaniem się książki Ficowskiego o Cyganach polskich. Papusza oskarżona o wyjawienie cygańskich tajemnic, została odrzucona przez swoją społeczność i dożywała swoich dni w samotności. 
Ale film małżonków Krauze to nie tylko historia Papuszy, to także opowieść o codziennym życiu Romów, ich problemach, najważniejszych dla nich datach z historii. Po filmie Joanna Kos-Krauze opowiadała o tym jak tworzyli "Papuszę". Ponad 5 lat zabrała rekonstrukcja języka (około 80% dialogów jest w języku romskim).Wszystkie rekwizyty (wozy, namioty itd.) trzeba było zbudować od początku, bo bardzo mało przedmiotów zachowało się z czasów, gdy tabory cygańskie swobodnie poruszały się po Polsce. 
"Papusza" nawiązuje też krótko do holokaustu Romów, o którym niewiele się mówi. Wg słów reżyserki wojnę przetrwało w Europie tylko 10% społeczności romskiej. Reszta została wymordowana. Po wojnie w 1949 roku władza komunistyczna wydała zakaz poruszania się taborów cygańskich po terytorium Polski, co ostatecznie zniszczyło kulturę Romów. Umieszczeni w rozpadających się kamienicach, niechętni edukacji i integracji ze społeczeństwem, stworzyli getta, na które nikt nie ma pomysłu.
Sama forma filmu (niechronoligiczna fabuła, obrazy) miała podążać rytmem wierszy poetki. Do tego dochodzą fantastyczne czarno-białe zdjęcia i zachwycająca muzyka. Całość zapiera dech w piersiach!

Gorąco polecam!

Moja ocena: 6/6


środa, 30 października 2013

Wojciech Tochman "Eli, Eli"

Autor: Wojciech Tochman 
Tytuł: "Eli, Eli"
Fotografie: Grzegorz Wełnicki 
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013 

Czekałam na tą książkę z niecierpliwością, odkąd tylko pojawiła się w zapowiedziach Wydawnictwa Czarne. Niecierpliwości towarzyszyła też obawa, czego tym razem dotknie Wojciech Tochman. A każdy, kto zna Autora, wie, że to dotknięcie będzie bolesne, celne i wwierci się w świadomość czytelnika na zawsze. Gdy przeczytałam w zapowiedziach, że reportaż jest o Filipinach, zastanawiałam się, co ja wiem o tym państwie i jego mieszkańcach. Wyszło mi, że niewiele. W zasadzie z Filipinami kojarzą mi się tylko Filipinki, które całymi tłumami gromadzą się w niedzielne przedpołudnia w parkach w Hong Kongu, aby razem spędzić ten jedyny wolny dzień w tygodniu, zjeść śniadanie i lunch z przyniesionych ze sobą plastikowych pojemników, nadać paczki dla rodzin, pozostających w kraju. Przez pozostałe 6 dni tygodnia kobiety te służą (celowo używam słowa "służą" a nie "pracują") w domach bogatych Chińczyków z Hong Kongu. Często poniżane i traktowane jak ludzie drugiego gatunku (to nastawienie znam z osobistych rozmów z osobami z Hong Kongu, które posiadają filipińskie służące). I znam jeszcze Filipinki w Danii, pracujące w ośrodkach opieki społecznej, sprzątające domy, budzące niechęć społeczeństwa, gdy poślubiają dużo starszego Duńczyka, walczące o wizy i prawo do pozostania tutaj, zostawiające dzieci na Filipinach i wysyłające im pieniądze na normalne życie tam. 
Po książce Wojciecha Tochmana wiem jedno: wszystko jest lepsze od życia na Filipinach (chyba, że ktoś miał szczęście urodzić się w bogatej części filipińskiego społeczeństwa). 
Zasadniczą częścią "Eli, Eli" są zdjęcia. Od kilku dni zmagam się z przymiotnikiem, który mógłby je opisać. Bo powiedzieć piękne, wspaniałe to jakby przesunąć w tło bohaterów fotografii i odciąć się od piekła, o którym zdjęcia tak naprawdę opowiadają. Tak samo z opisem "świetne techniczne". Fotografie w "Eli, Eli" są wstępem do historii bohaterów, furtką do ich życia. Jeżeli zechcemy się na moment zatrzymać, jeżeli razem z autorem zagłębimy się w to, co widzimy na fotografiach, to wtedy myślę, że można je opisać jako wstrząsające i zmuszające do myślenia. Wojciech Tochman pyta, ile wiemy o tym, co fotografujemy, ile w nas zostanie po pstryk, pstryk zrobionym podczas wycieczek po slumsach, tak często ostatnio oferowanych np. na Filipinach, ale także w Indiach. Autor wie, że świata nie zbawi. Sam sobie zdaje sprawę, że na jego książce, spotkaniach autorskich zarobi on sam, wydawnictwo, dystrybutorzy, drukarnie, przewoźnicy i setki osób po drodze. Z niczym zostaną "dostawcy" opowieści. Pytanie czy prezentowanie czyjegoś życia jest moralne, zostaje bez odpowiedzi. 
Autor krótko przybliża nam historię Filipin najazdu Hiszpanów, powstania Filipińczyków przeciwko nim, zamiany Filipin w miejsce targu, gdzie handlowano nie tylko towarami, ale też niewolnikami, przybycia białych misjonarzy. To wszystko spowodowało zmiany obyczajowe, kobiety z pozycji równych mężczyznom zostały zepchnięte do roli gospodyń domowych. Miały tylko pracować w domu i się modlić w kościołach. Tochman rolę katolików w kształtowaniu oblicza dzisiejszych Filipin widzi jednoznacznie: "Hiszpańscy mężczyźni, mocą rozmaitych aktów prawnych, kazali kobietom zostać w domach. No i klęczeć w kościołach. Tam przez stulecia misjonarze błogosławili ubogich w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławili także tych, którzy się smucili, albowiem oni będą pocieszeni. Musieli też błogosławić niewykształconych, aby usprawiedliwić brak dostępu do edukacji. Kształcili się Hiszpanie i lokalni kolaboranci, reszta im służyła. Ubóstwo pojmowano dosłownie: przez wieki ludzie wierzyli, że bogaty wyląduje w piekle. Skoro łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu, wejść do królestwa niebieskiego, potępienia na sądzie ostatecznym boją się tutaj i dzisiaj. Nie chcą się bogacić. Bogactwo budzi strach. Bieda jest cnotą." Po Hiszpanach przyszli Amerykanie, równie mocno niezaintersowani reformami społecznymi, potem japońska okupacja, potem tzw. wolność i bazy amerykańskie. 
Opowiadając historie mieszkańców slumsu na Onyksie i ludzi żyjących na cmentarzu, Autor pisze min. o setkach tysięcy Filipińczyków bardzo ciężko pracujących na całym świecie, o seksie i handlu kobietami oraz dziećmi, o kościele, który nie dopuszcza aborcji i antykoncepcji, o życiu, które nie niesie ze sobą żadnej nadziei. 
Język Tochmana jest oszczędny i precyzyjny. Nie pojawia się ani jedno zbędne słowo, a jednocześnie każde zdanie trafia w sedno. Wojciech Tochman "wali między oczy", dosadnie i bez ostrzeżenia. Nie ma w słowach poprawności politycznej, jest nazwanie rzeczy po imieniu. Czytałam gdzieś w internecie recenzję "Eli, Eli" i w komentarzach pojawił się wpis jakiejś osoby, która pisała, że nie może sobie wyobrazić, że ta książka ma tylko 132 strony, że to stanowczo za mało, żeby coś napisać o Filipinach. Ja myślę, że 132 strony "filipińskiej esencji" autorstwa Wojciecha Tochmana to bardzo dużo! 
Książka mocna!

Polecam!

Moja ocena: 6/6










wtorek, 22 października 2013

Joanna Bator "Piaskowa Góra", "Chmurdalia"

Autor: Joanna Bator 
Tytuł: "Piaskowa Góra"
Wydawnictwo W.A.B., 2009 

Joannę Bator uwielbiam absolutnie i ostatecznie! Z wielką przyjemnością czytam jej felietony i recenzje. Dzięki jej książce "Japoński wachlarz. Powroty" lepiej zrozumiałam Japonię. Zachwyciłam się w tym roku "Ciemno, ciemno prawie noc". Wielka była moja radość, gdy dwa tygodnie temu za tą ostatnią książkę Pisarka otrzymała Nagrodę Nike
Przy tej okazji uświadomiłam sobie jednak, że nie czytałam "Piaskowej Góry" i jej kontynuacji, czyli "Chmurdali". Zawstydzona przed samą sobą, postanowiłam to czym prędzej nadrobić, by już po kilku stronach wpaść w furię, że zrobiłam to tak późno!!! Aczkolwiek na osłodzenie i zawstydzenia, i złości została mi szalona przyjemność lektury, która do tego przypadła akurat na moje 3 dni osłabienia i przeziębienia, powodując, że mogłam skutecznie o nim zapomnieć, zatopiona w Wałbrzychu z lat 70 ubiegłego wieku. 
Jadzia Chmura z domu Maślak przyjeżdża do Wałbrzycha, wychodząc ze stacji potyka się by zostać wybawioną przez nadgórnika Stefana Chmurę, wpaść w jego ramiona i zostać jego żoną. Wkrótce na świat przychodzi ich córka Dominika. Joanna Bator snuje w książce wiele rozbudowanych wątków, które zaczynają się i kończą w różnych okresach, by zbiec się ze sobą w kluczowych momentach i tworzyć tą porywającą historię. 
Autorka pokazuje różne "rodzaje" życia w PRL-u. Matka Jadzi Zofia mieszkała na wsi przez całe życie, w czasie wojny uratowała i ukrywała u siebie Żyda. Jadzia to pierwsze pokolenie "miastowe". Jedzie do Wałbrzycha, bo tam wg. matki i wuja czeka ją lepsza przyszłość. Jako żona górnika i gospodyni w nowym M3 na Piaskowej Górze, rzeczywiście nie ma się na co skarżyć. Czysta i porządna, wypucowana octem, nie ulegająca w życiu żadnym fiksum-dyrdum, prowadzi wygodne życie u boku nadgórnika Stefana Chmury. Jej córka Dominika, to już zupełnie inne pokolenie. Uzdolniona w przedmiotach ścisłych, zostaje uratowana przez nauczyciela matematyki, od losu szwaczki, który szykowała jej matka. Dominika czuje, że jest jakieś inne życie niż ta beznadzieja w Wałbrzychu, przyjaźni się z Małgosią - lesbijką i obie planują ucieczkę w świat. 
"Piaskowa Góra" to historia kobiet i o kobietach. Każde kolejne pokolenie to następny stopień w ewolucji do wyzwolenia z kultury patriarchalnej. Młodsze pokolenia są inne, inaczej myślą, otwierają się na nowe.
Największą!!! zaletą książki jest język. Rytmiczny, płynny, szyderczy. Dzięki niemu możemy poznać mentalność bohaterów, wtopić się w atmosferę górniczego blokowiska w Wałbrzychu i zanurzyć w PRL-u: kolejki do rzeźnika, przepychanki, pani tu nie stała, ja tej pani trzymam miejsce, meblościanki, kto jest kierownikiem, pod kogo trzeba się podwiesić, komu trzeba lizać dupę, imieniny w zakładach pracy rajstopy na dzień kobiet, tatar i śledzik, klepanie po pupach i inne przaśne zachowania... itd. itd.  Język jest doskonały! Oddaje mistrzowsko każdy detal tej epoki. Epoki, która na szczęście już minęła. Chociaż moja konkluzja jest taka, że niektórzy, a nawet spora część ciągle żyją w mentalnym Wałbrzychu. W "Piaskowej Górze" zobaczymy też antysemityzm, homofobię, rasizm i tą taką typowo polską zawiść, przykrytą płaszczykiem uprzejmości i sztucznych uśmiechów, czającą się zewsząd, która finalnie decyduje o losie bohaterów. 
W czasach powszechnej, niezrozumiałej dla mnie nostalgii za PRL-em, Joanna Bator swoją książką wyraźnie pokazuje bezsens tej epoki. 

Powiem szczerze, że nie potrafię oddać słowami tego, jak bardzo podobała mi się "Piaskowa Góra". Nieprzekonanych mogę zachęcić ilością wybuchów śmiechu podczas lektury (niezliczoną) i ilością głośnego cytowania książki (niezliczoną) mojemu Partnerowi. Nie wiem czy był z tego powodu szczęśliwy, ale często pytał co tam u Jadźki Chmury. :-)

Rewelacja!!!

Moja ocena: 6/6


Autor: Joanna Bator 
Tytuł: "Chmurdalia"
Wydawnictwo W.A.B., 2010

Kontynuacja fantastycznej "Piaskowej Góry". Losy bohaterów łączy, zmieniający właścicieli nocnik Napoleona.
W Polsce nastały nowe czasy, skończył się komunizm a wraz z nim epoka kopalni. Byli górnicy, uprzywilejowani w PRL-u, nie do końca rozumieją nową rzeczywistość. Udomowieni bezrobociem, bezradni, niezdolni do przekwalifikowania się siedzą przed telewizorami z pilotem, piją piwo pod marketem i tęsknią za "starymi dobrymi czasami". Ich żony muszą wziąć sprawy "w swoje ręce", jak mówi jedna z nich: "z depresji obiadu się nie ugotuje". Wyjeżdżają więc do Niemiec sprzątać, pracować w szpitalach, opiekować się starymi osobami. Córka Jadzi, Dominika Chmura od zawsze przeczuwająca, że jest jakiś inny świat poza Wałbrzychem, jeździ po świecie i nigdzie nie osiada na stałe. Potrzeba podróży, przemieszczania się jest silniejsza niż cokolwiek innego. Dominika przez cały czas ucieka przed wzorcem zaszczepionym jej w domu przez matkę, próbuje robić wszystko, aby na szali z alternatywnym modelem życia było coraz więcej i więcej. Ale z wałbrzyskim pierwowzorem trudno się mierzyć. Dominika jednak próbuje i wygrywa. "Chmurdalia" to nowe czasy. Świat przybywa do Polski, a Polacy wyruszają w świat. Nawet Jadzia Chmura nas zaskoczy, i to nie raz! Okaże się, że przyjaźń z "homoniewiadomo" jest możliwa, "osoby ciemnoskóre mogą być czyste", i że "wymysły jakieś' greckie też dobrze smakują.
Joanna Bator jak zwykle zachwyciła mnie swoimi opowieściami, porównaniami i językiem. Świetnie, że takie niestworzone rzeczy pojawiają się w głowie Autorki i że chce się nimi z nami dzielić.

Polecam!

Moja ocena: 5/6

 



środa, 16 października 2013

Amos Oz "Wśród swoich"

Autor: Amos Oz
Tytuł: "Wśród swoich"
Wydawnictwo: Rebis Dom Wydawniczy, 2013 

Nie jestem wielbicielką opowiadań. Nie wiem dlaczego, ale zbiory tych krótkich form zawsze muszą się długo wyczekać u mnie na półce w kolejce do przeczytania. Przeważnie przekonuję się, że faktem skandalicznym jest to, iż pozwoliłam im tak długo leżeć w zapomnieniu. Dokładnie ten sam niesprawiedliwy los spotkał "Wśród swoich" Amosa Oza. Ale jak już przyszła pora, to usiadłam i pochłonęłam w ciągu jednej, niestety bardzo krótkiej, chwili. 
8 opowiadań z kibucu końca lat pięćdziesiątych. Bohaterowie, pionierzy swoimi biografiami realizują szaloną ideę życia w socjalistycznej wspólnocie spółdzielczego gospodarstwa rolnego w Izraelu. Wszystko jest wspólne, wszyscy są równi, wszyscy idą do wojska w swoim czasie i pracują fizycznie, o wszystkim decyduje rada kibucu i wszyscy mają być szczęśliwi. Ale jak się okazuje, szczęścia nie da się po prostu wpisać w regulamin. Pod programowo zaplanowaną szczęśliwością kibucu widać zwykłych ludzi, z ich uczuciami, obawami i tęsknotami. Niektórzy chcieliby przytulić swoje dziecko wieczorem, zamiast oddawać je na noc do kibucowej sypialni, inni chcieliby wyjechać na studia zgodne ze swoim talentem, a nie z tym co akurat wymyśliła dla nich wspólnota. Bohaterowie, przynajmniej większość z nich, chcieliby mieć swój mały, wyłączny, prywatny świat z jego radościami i niedoskonałościami, chcieliby tworzyć silne więzi ze swoimi bliskimi. Ale nie jest im to dane. Są materiałem doświadczalnym w kibucowej wizji życia. Amos Oz mistrzowsko, pięknym, prostym językiem przedstawia tą rzeczywistość. Czytając jego opowiadania widzę ludzi ogromnie stęsknionych "czegoś", samotnych i smutnych. Ludzi, których właśnie dopada świadomość przegranego życia a zaraz potem bolesna prawda, że nie ma już odwrotu i innych możliwości.

Polecam!

Moja ocena: 5/6

wtorek, 8 października 2013

Michael Booth "Jedz, módl się, jedz"

Autor: Michael Booth
Tytuł: "Jedz, módl się, jedz"
Wydawnictwo Naukowe PWN, 2012 

Poszukiwałam czegoś lekkiego do czytania na półce w księgarni i gdy trafiłam książkę Michaela Booth'a, autora "Sushi i cała reszta", nie namyślałam się długo. "Sushi i cała reszta" bardzo mi się podobała, tak jak już pisałam, była dla mnie inspiracją do zakupów spożywczych w Japonii i źródłem wiedzy o japońskiej kuchni. Starsza książka Autora o Indiach i jedzeniu stanowiła dla mnie idealną mieszankę tematów i bez dłuższych namysłów trafiła ze mną do kasy. I świetnie! Nie żałuję! Aczkolwiek.... nie jest to lektura ani za bardzo o jedzeniu, ani za bardzo o Indiach. Powiedziałabym, że takie indyjskie bla bla bla, trochę o tym, trochę o tamtym, chociaż zabawnie napisane i na pewno spełniające kryterium książki lekkiej. 
Dużo elementów rozrywkowych wnosi sama postać Autora. Michael Booth znalazł się w Indiach z całą rodziną, ponieważ jego żona uznała, że taki wyjazd pomoże mu w "ogarnięciu się". Autor w codziennym życiu regularnie nadużywał alkoholu, jego czarne scenariusze dotyczące przyszłości, mogły złamać nawet największego optymistę, za dużo jadł, źle wyglądał. Przed wyjazdem do Indii ustalili z żoną, że naprzemiennie decydują o spędzaniu kolejnych dni oraz, że Michael spróbuje ograniczyć alkohol. Dużo z tych planów nie udało się zrealizować, kilka awantur urozmaiciło indyjskie wakacje i ostatecznie ultimatum żony Autora zmusiło go do przyznania się, że "owszem za dużo piję" i próby walki z tym. Michael trafił do klasy jogi na bardzo intensywne zajęcia. Przez kilka tygodni codziennie walczył ze swoim ciałem, niechęcią do ćwiczeń, skłonnościami do picia i objadania się. I chociaż nie został zagorzałym joginem, to wiele z tego czego doświadczył w Indiach wprowadził do swojego życia, zwyczajnie je ulepszając. A co najważniejsze, uratował swoje małżeństwo, które wisiało na włosku. 
No i pięknie. Można przeczytać, ale nic się nie stanie, jak książkę się pominie. 

Moja ocena: 3,5/6 

piątek, 4 października 2013

Ignacy Karpowicz "Ości"

Autor: Ignacy Karpowicz
Tytuł: "Ości"
Wydawnictwo Literackie, Czerwiec 2013

Oto jest mieszanka wybuchowa! Kłębowisko przedziwnych postaci, uwikłanych w nieoczywiste związki i powiązanych ze sobą jeszcze mniej oczywistymi relacjami. A cały ten szał doprawiony soczystym, żywym, tętniącym językiem i eksperymentami słownymi. Maja, Szymon, Frank, Ninel, Maks, Maria, Andrzej, Krzysio. Tworzą związki, rodziny, układy, umowy... nieoczekiwane, poza ramami ogólnie przyjętych i w miarę "zrozumiałych" standardów. Książka Karpowicza zachwyca językiem i formą. Wszystko jest możliwe, jeżeli chce się wyjść poza własne horyzonty i ograniczenia. Książka, przy której czytaniu uśmiech nie schodzi  z twarzy. Zaczyna się świetnie i tak już jest do końca:

"Maja: wiek 36, waga 52 kg; wzrost 160 cm; oczy piwne; orientacja seksualna: hetero ze skłonnościami do dramatu i eksperymentu; orientacja światopoglądowa: depresja, narodowość: w zaniku; stosunek do ofiar Holocaustu: empatyczny.
[...]
Autobus wolno stał w korku i niepoprawnym związku frazeologicznym."

"Zakochanie w Andrzeju tym różniło się od wygasających już zakochań, że dopuszczało emocję, czasami cedowaną na rozum, której imię brzmi: kompromis."

"Gości przybywało z minuty na minutę, pełny przekrój wiekowy i modowy, od aborcji do eutanazji, od braci młodostudenckiej lub nawet późnolicealnej, przez wiek dojrzały, aż po - stwierdziła z rozbawieniem - osoby na granicy wydolności."


A to tylko mała próbka, tego co Autor ma nam do zaoferowania :-)

Polecam!

Moja ocena: 5/6 

niedziela, 29 września 2013

Zygmunt Bauman "44 listy ze świata płynnej nowoczesności".

Autor: Zygmunt Bauman 
Tytuł: "44 listy ze świata płynnej nowoczesności"
Wydawnictwo Literackie, 2012 

Dzisiejsza rzeczywistość jest "płynna". Coś, co jeszcze wczoraj było najbardziej aktualne, dziś już jest przestarzałe i przebrzmiałe. Nic nie jest dane na stałe, niczego nie można określić jako trwałe i niezmienne, a najbardziej pożądaną cechą u ludzi jest "elastyczność". Tylko gdzie nas prowadzi ta "płynna nowoczesność" i jakie mamy szanse w ciągłej pogoni za aktualnością, i czy wiemy jaką cenę płacimy za dostosowanie się do "wymagań" rzeczywistości.  Zygmunt Bauman stawia te pytania w listach, pisanych w latach 2008 - 2009 dla włoskiego magazynu La Republika delle Donne. Tonąc w lawinie informacji, wszelkiego rodzaju bodźców zmysłowych, ofert proponujących nam natychmiastowy dostęp do szczęścia, stajemy się obiektem manipulacji i nie potrafimy już często określić co jest ważne, a co jest śmieciem. Drogowskazem mogą być właśnie listy Zygmunta Baumana. Obnażające pułapki i pustkę naszej "płynnej rzeczywistości". 
"To co zwyczajne powszechne i stale obecne w zasięgu ręki, bywa niedostrzegane. Jest zbyt oczywiste, by rzucało się w oczy i skłaniało do namysłu. Bez powietrza nie bylibyśmy w stanie przeżyć dłużej niż jedną lub dwie minuty, a jednak, gdyby kazano nam sporządzić listę rzeczy, które uważamy za "absolutnie konieczne do życia", prawdopodobnie nie pojawiłoby się na niej powietrze, a jeśliby się pojawiło, to pewnie na szarym końcu listy." Przyjmujemy bez zastanowienia, że powietrze po prostu jest  - zawsze i wszędzie - i że nie musimy się wysilać, aby do woli napełnić nim płuca."

Moja ocena: 5/6 

piątek, 20 września 2013

Dorota Wodecka "Polonez na polu minowym"

Autor: Dorota Wodecka 
Tytuł: "Polonez na polu minowym"
Wydawnictwo: Agora S.A., Warszawa 2013

Wywiady Doroty Wodeckiej z polskimi pisarzami, o stanie Polski i Polaków. Autorka postanowiła przeprowadzić rozmowy po tym, jak Eustachy Rylski napisał do Donalda Tuska e-mail o stanie naszego państwa. Mail nie doczekał się odpowiedzi. Książkę polecam, jeżeli wśród rozmówców znajdziecie swoich ulubionych pisarzy.
Osoby, które udzieliły wywiadów to: Hanna Krall, Marian Pilot, Eustachy Rylski, Magdalena Tulli, Janusz Rudnicki, Jan Jakub Kolski, Andrzej Stasiuk, Joanna Bator, Krzysztof Varga, Igor Ostachowicz, Wojciech Kuczok, Mariusz Sieniewicz, Tomasz Piątek, Ignacy Karpowicz, Szczepan Twardoch

czwartek, 19 września 2013

Dodie Smith "Zdobywam zamek"

 
Autor: Dodie Smith 
Tytuł: "Zdobywam zamek"
Wydawnictwo Świat Książki, sierpień 2013 

Uśmiech wzruszenia, magia, ciepło na sercu i ta niepewność: czy czytać teraz, już, natychmiast, czy jednak zmusić się i zacząć robić coś innego, żeby lekturę odłożyć na potem i żeby coś jeszcze zostało do przeczytania. Sama nie wiem co lepsze. Ja chłonęłam małymi kawałkami, bo moje lekcje i ogromne prace domowe z duńskiego, skutecznie pozbawiały mnie wolnych chwil. Ale dzięki temu miałam czas na delektowanie się. Przyjemność, jaką daje każda strona książki "Zdobywam zamek", może być porównana tylko z filiżanką espresso, zdobytą w miejscu, gdy w zasięgu 100 km można dostać wyłącznie rozpuszczalną. Niewyobrażalna uczta dla duszy. Piękny, wzruszający, zabawny język, fantastyczna narratorka.
Cassandra mieszka wraz ze swoją dosyć dziwną rodziną w wydzierżawionym zamku. Ta szczególnie wrażliwa, błyskotliwa i oczytana nastolatka marzy o zostaniu pisarką i prowadzi pamiętnik. To właśnie z jej codziennych zapisków poznajemy losy rodziny Mortimerów, który łatwy nie jest. Bohaterowie żyją w skrajnej biedzie, sprzedali już wszystkie cenne rzeczy, nie mają co jeść, w zamku jest zimno, nie mają żadnych źródeł potencjalnego dochodu, czynsz pozostaje niezapłacony od wielu miesięcy. Ojciec Cassandry napisał kiedyś powieść i stał się sławny, potem spotkała go niemoc twórcza i od wielu lat przesiaduje całymi dniami w wartowni zamku, żeby znaleźć natchnienie. Rose, starsza siostra narratorki, zrobiłaby wszystko, żeby wyrwać się z biedy. Młodszy brat Thomas jeszcze chodzi do szkoły. Matka dzieci nie żyje, a w  zamku mieszka dodatkowo Topaz, druga żona ojca, modelka malarzy i Stephen - syn służącej,  zakochany w Cassandrze. Sytuacja rodziny odmienia się diametralnie, gdy do wsi przybywa dwóch Amerykanów, spadkobierców pobliskiej rezydencji i otacza opieką Mortimerów oraz zamek. Rodzina, która do tej pory żyła w biedzie, zaczyna doświadczać luksusu. Cassandra opisuje wszystko barwnym i dowcipnym językiem. Pisząc, analizuje własne uczucia, i te które chciałaby żywić (albo wydaje jej się, że powinna żywić), i te prawdziwe, nawet jeżeli ją samą często zawstydzają. Stara się być uczciwa wobec siebie, przez niektórych nazywana jest "rozmyślnie naiwną". 
Cudowna opowieść z wartką, wciągającą akcją, otulona oparami magii. Może to będzie "dramatycznie wystylizowane", gdy to powiem, ale "Zdobywam zamek", to książka wywołująca tak serdeczne uczucia, że chce się ją przytulić do serca. Dobrze, że po 65 lat od napisania została przełożona na polski. A za polecenie lektury dziękuję Miastu Książek.

Moja ocena: 6/6







czwartek, 12 września 2013

Karen Duve "Jeść przyzwoicie"

Autor: Karen Duve 
Tytuł: "Jeść przyzwoicie"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013 
Przyznam szczerze, że na początku książka strasznie mnie irytowała. Miałam wrażenie, że panuje w niej totalny chaos, a Autorka próbuje na różne sposoby powciskać przypadkowe informacje o sposobach odżywiania w treść i nadać temu wszystkiemu razem jakiś sens. Na szczęście przebrnęłam przez początek, a potem było lepiej. Dla mnie osobiście to nie były jakieś odkrywcze rewelacje, tylko oczywistości, których ludzie jedzący mięso nie chcą sobie przyswoić. Paul McCartney powiedział, że gdyby "Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem". No ale nie mają.
Karen Duve postanowiła wypróbować na sobie kilka rodzajów diet. Była więc przez jakiś czas wegetarianką, weganką i frutarianką. Podczas zbierania materiału do książki odwiedzała miejsca hodowli zwierząt i dość dokładnie to opisała. Dużym plusem jest to, że Autorka pokusiła się też o sprawdzenie w hodowli tzw. metodami ekologicznymi. Okazuje się, że jest to mit, zgrabnie nam sprzedawany, aby uśpić nasze sumienia. Nie ma czegoś takiego jak szczęśliwe kury czy krowy trzymane w celu ich późniejszego przerobienia na mięso. To, że w hodowlach ekologicznych zwierzęta się mają trochę lepiej od tego, co je spotyka w hodowlach tradycyjnych, nie oznacza wcale, że mają się dobrze. "W grę nie wchodzi również jedzenie mięsa szczęśliwych zwierząt. Takiego czegoś po prostu nie ma - jest tylko mięso martwych zwierząt. I skoro do tej pory nie przyszły mi do głowy żadne argumenty w obronie mięsożerstwa, to prawdopodobnie dlatego, że ich po prostu nie ma. Podobnie zresztą ma się rzecz z mlekiem od szczęśliwych krów. Nie ulega wątpliwości, że krowy, którym odbiera się cielęta, szczęśliwe nie są.
O postawie konsekwentej etycznie można mówić dopiero w odniesieniu do weganizmu".
"Wolność oznacza nie tylko robienie tego, na co ma się ochotę, lecz również świadomość skutków własnych działań, posiadanie przekonań i postępowanie w ich duchu."
Książka zmusza do zastanowienia się nad własnymi wyborami. Moim następnym krokiem będzie weganizm.
Moja ocena: 4/6  


piątek, 30 sierpnia 2013

"Poza utartym szlakiem Reportaże z 17 niezwykłych podróży"

Autor: Opracowanie zbiorowe 
Tytuł: "Poza utartym szlakiem Reportaże z 17 niezwykłych podróży" 
Oficyna Wydawnicza Mercator 2013

Zachęcona recenzją z  miasta książek sięgnęłam po zbiór 17 reportaży z podróży. Wszystkie przedstawiają wyprawy "spoza utartego szlaku" i zostały napisane na konkurs dla portalu peron 4. Niezależne podróżowanie to coś więcej niż pojechanie w określone miejsce. Moim zdaniem to przede wszystkim umiejętność zetknięcia się z historią, rzeczywistością, mentalnością spotykanych ludzi. To zdolność zinterpretowania miejsca, w które się jedzie własnymi słowami, a nie gotowcem z przewodnika. To także gotowość na nowości i dużą dozę niepewności. To wszystko właśnie znajdziemy w książce "Poza utartym szlakiem". 17 miejsc, których pewnie nie poleciłoby biuro podróży.  Reportaże napisane w bardzo ciekawy sposób z dużą dozą humoru.
Myśli chwili, które zostają ze mną po lekturze:
1. Tuż obok najbardziej beznadziejnego miejsca może kryć się prawdziwa perła i trzeba mieć odwagę i iść swoją wybraną drogą, żeby do niej dotrzeć.
Katarzyna Boni w reportażu "Kiedy ludzie stają się bogami" pisze o Festiwalu Wegetariańskim odbywającym się co roku w Tajlandii na Phuket. Phuket to miejsce przez backpackersów omijane szerokim łukiem. Kojarzy się głównie z seks turystyką, alkoholem i bezmyślną zabawą. Autorka opowiada o tym z jak wielkim zdziwieniem spotykała się, gdy mówiła, że jedzie na Phuket: "Na Phuket? A myślałam, że jesteś fajna". Backpackersi, uważający siebie za lepszą grupę podróżników, z góry zakładali, że wiedzą po co Katarzyna Boni jedzie akurat w to miejsce Tajlandii. Tymczasem autorka opisuje festiwal, podczas którego ludzie wpadają w trans "stają się bogami", przekłuwają sobie różne części ciała ostrymi przedmiotami, prawie w ogóle przy tym nie krwawiąc i nie odczuwając bólu.
2. Absurdalna sytuacja i świetny dowcip Jakuba Rybnickiego w reportażu "Niebiańska plaża":
"My? Bać się? My Polaki - mołodcy! A z niedźwiedziami też wiemy, jak sobie radzić. W przewodniku pisali.
Na szczęście Rosja nie jest krajem , w którym ktokolwiek odradzałby komukolwiek głupie pomysły..." Na szczęście!!!
3. Jak dać się porwać, to tylko w Jemenie. Z reportażu Ewy Zagawy "W oczekiwaniu na porwanie":
"Nie wyglądali na groźnych terrorystów, którzy tylko czekają, żeby mnie uprowadzić. Byłam trochę rozczarowana, bo tamtejsze porwania zachwalano mi już dawno. [...]
Koniecznie przyjedź do mojego kraju, tam jest bardzo pięknie. A ludzie jacy gościnni! Co prawda mogą cię porwać, ale to nic groźnego, zobaczysz, spodoba ci się. Ulokują cię w jakiejś wiosce, będą o ciebie dbać, karmić cię, pokazywać ludowe tańce, będziesz się świetnie bawić. Nawet się nie zorientujesz, że jesteś porwana. W tym czasie do rządu zostanie wystosowane żądanie i jak tylko ludzie dostaną to, o co prosili - studnię, szkołę czy drogę - wypuszczą cię. Na pewno będziesz to miło wspominać."
Moja ocean: 5/6

czwartek, 29 sierpnia 2013

Alice Munro "Miłość dobrej kobiety"

Autor: Alice Munro 
Tytuł: "Miłość dobrej kobiety"
Wydawnictwo W.A.B. 2013 
Jaka jest zaleta, że odkryłam Alice Munro tak późno i że to dopiero trzecia książka tej autorki jaką przeczytałam? Bardzo duża: przede mną jeszcze wiele opowieści i ogrom radości z obcowania z prozą tej kanadyjskiej pisarki. "Miłość dobrej kobiety" to osiem opowiadań, w których głównymi bohaterkami są oczywiście kobiety, ich nieoczywiste emocje, trudne, często zaskakujące wybory. Najbardziej w prozie Munro podoba mi się to, że fabuła rozwija się tak strasznie powoli, poznajemy dużo szczegółów, często kilka wątków, u mnie nawet czasami pojawia się myśl : po co ona o tym pisze. Podczas czytania wydaje się, że te luźne opowieści i treści poboczne prowadzą donikąd. Nic bardziej mylnego. Każde zdanie jest precyzyjnie zaplanowane, a autorka nie używa żadnych zbędnych słów. Wszystkie z pozoru nieistotne szczegóły schodzą się w pewnym momencie w całość i wprawiają czytelnika w zdumienie i zaskoczenie. Nieoczywistość tego co się za chwilę stanie, nieoczywistość bohaterów i ich wyborów decyduje o tym, że od opowiadań nie sposób się oderwać. 
Lektura na wolne, niespieszne popołudnie przy kawie. 


Moja ocena: 5/6

czwartek, 22 sierpnia 2013

Swietłana Aleksijewicz "Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy"

Autor: Swietłana Aleksijewicz 
Tytuł: "Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013 

Nie będę zbyt dużo pisać o tej książce. Może tylko tyle, że jest emocjonalnie wykańczająca, ale trzeba ją przeczytać. Trochę patetycznie dodam, że poleciłabym ją każdemu politykowi, który podejmuje decyzję o wojnie. I tak jeszcze myślałam, że może dobrze by było, gdyby np. omawiać ją w szkole, tuż obok fragmentów o bohaterach walczących na frontach. Bo dla mnie bohaterstwo wojny to ostatni świadkowe z tego reportażu i ich historie.
Swietłana Aleksijewicz dotarła do ludzi, którzy w czasie wybuchu wojny byli dziećmi. Teraz żyją, mają swoje rodziny, wykonują różne zawody. Reporterka zapytała ich co pamiętają z tamtych dni. Dziesiątki wypowiedzi zamieszcza w swojej książce. Oprócz oczywistego cierpienia, które wylewa się z każdej strony, są też piękne, wzruszające momenty, pozwalające wciąż wierzyć w człowieka. Dzieci w ciągu minuty doroślały. Jedna z bohaterek Nadia Gorbaczowa - 7 lat wtedy, teraz pracownik telewizji mówi: "Minęły lata... Przeczytałam mnóstwo książek... Ale o wojnie dowiedziałam się nie więcej niż wtedy, kiedy byłam dzieckiem. I o tym chciałam opowiedzieć..."

Autorka rozpoczyna książkę tak: "Wielki Dostojewski pytał kiedyś: czy świat, nasze szczęście, a nawet wieczna harmonia warte są tego, by dla ich powstania zgodzić się na jedną bodaj łzę niewinnego dziecka? I sam na to odpowiedział - nie, żaden postęp, żadna rewolucja, żadna wojna nie są tego warte. Łza dziecka przechyli zawsze szalę." 

Moja ocena: 6/6

wtorek, 20 sierpnia 2013

Klaus Brinkbäumer "Afrykańska odyseja"

Autor: Klaus Brinkbäumer 
Tytuł: "Afrykańska odyseja"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009 



Jedna z tych wielu książek, które łatwe nie są. Europa trwa w swoim spokojnym życiu, odgradza się od niechcianego problemu Afryki. W Danii, gdzie mieszkam, są przepisy mówiące o tym, że gdy pracodawca uniemożliwi pracownikowi spożycie lunchu w ciągu pół godziny od czasu normalnie na lunch wyznaczonego, pracownik ma prawo do odszkodowania w wysokości 26 koron. W niemal każdej firmie działają związki zawodowe, zatrudnieni dostają kawę, herbatę, wodę, soki i świeże owoce w ramach swojej umowy o pracę. W dużych firmach są też ciepłe posiłki, o nadgodzinach niemalże nie ma mowy. I zapewniam wszystkich czytających ten tekst, że trudno spotkać Duńczyka, który uważa, że nie pracuje bardzo ciężko i to znaczniej ciężej niż inne narody. Unia Europejska mocno się troszczy o swoich mieszkańców i tylko o nich. Co ma Dania wspólnego z książką Klausa Brinkbäumera? W zasadzie nic poza tym, że reprezentuje tą lepszą część świata, która o tej gorszej nie wie prawie nic, a na pewno nie chce wiedzieć więcej. Europa walczy o prawa człowieka, prawa pracowników, wysuwane żądania czasami zahaczają o absurd. Tymczasem Afrykanie chcą dla siebie tylko i wyłącznie odrobiny godnego życia: wody do picia, szkoły dla dzieci i może jakiegoś lekarza, gdzieś w pobliżu. Ale w Afryce to już prawie brzmi jak raj.
Autor pojechał w podróż przez Afrykę szlakiem uciekinierów, którzy każdego dnia próbują się dostać do Europy. Jego towarzyszem jest jeden z niewielu Afrykanów, którym się "udało", którzy dotarli do Hiszpanii, nie utopili się po drodze, albo nie zostali wywiezieni ciężarówkami na pustynię. Książka prezentuje chaos jaki biały człowiek po sobie zostawił w Afryce i od którego teraz skutecznie się odcina.
Powiedziałabym, że książka uwiera, nie pozwala przestać myśleć, że "coś jest nie w porządku". Zamiast dłuższej recenzji kilka cytatów i zachęta do lektury:
"Oficjalnie okres kolonialny trwał niewiele ponad pół wieku: od konferencji berlińskiej w sprawie Konga, w latach 1884-1885, gdy dziesięć tysięcy królestw, plemion i federacji kontynentu afrykańskiego wtłoczono do czterdziestu kolonii, aż po niepodległość w 1960 roku. Ale to tylko pozór, wszystko zaczęło się bowiem wraz z przypłynięciem pierwszego statku. Biali od początku uważali się za silniejszych, szlachetniejszych, czystszych. Przysyłał ich sam Bóg, czuli się zatem uprawnieni do nawracania tych dzikusów, do okradania ich, zabijania - w zależności od tego, co akurat uznali za właściwe.
Najpierw pojawiła się broń palna, następnie przybyli chrześcijańscy i muzułmańscy misjonarze, a potem nastało niewolnictwo. Epoka zorganizowanego handlu ludźmi trwała czterysta lat. Ile stuleci potrzebuje kontynent, żeby taki proceder przezywciężyć?
Żeby poradzić sobie z tymi czterystoma laty i nadrobić ten czas, żeby stać się kontynentem silnym i twórczym?"
"Ludzie tutaj są dumni, mają odrębne tradycje i kulturę. Nikt nie chciał stąd wyjeżdżać, uciekać do Europy - krzyczy. - Ale co może Afryka? W Europie krowy dostają więcej pieniędzy niż ludzie w Afryce. Wasze subwencje dla rolnictwa wykrwawiają naszą gospodarkę. Czy wiecie, że co roku tracimy dwadzieścia pięć miliardów dolarów potencjalnych zysków z eksportu? Wasza pomoc dla krajów rozwijających się to w porównaniu z tym kpina. Do tego dobija nas wasza polityka imigracyjna, bo dzięki swojej strategii wizowej wyłuskujecie z Afryki lekarzy i informatyków, a odrzucacie wszystkich innych. Zabieracie Afryce ropę naftową, złoto i gaz ziemny. Prawdziwy interes Europy i Ameryki to maksymalizacja zysków, nic innego."
Moja ocena: 4.5/6

piątek, 16 sierpnia 2013

Emma Larkin "Spustoszenie"

Autor: Emma Larkin
Tytuł: "Spustoszenie"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
Za książkę dziękuję księgarni dobreksiążki.pl
Pamiętam jak w 1997 roku Polskę nawiedziła powódź stulecia. Sytuacja była katastrofalna, zginęło ponad 50 osób, tysiące ucierpiały. Przez całe tygodnie ludność z zagrożonych terenów, wojsko, ochotnicy próbowali uchronić przed nawałnicą kolejne miasta. Wszystkie stacje telewizyjne mówiły prawie wyłącznie o powodzi, nieustannie podawano komunikaty meteorologiczne, przeprowadzano ewakuacje. Zbieraliśmy, pieniądze, dary, żywność... i mam szczerą nadzieję, że mimo iż wszystko nie było zorganizowane perfekcyjne, w efekcie nie było osoby, której nie udzielono koniecznej pomocy. Żyjąc w Europie wyobrażamy sobie, że pomoc dla ofiar kataklizmów w innych częściach świata wygląda podobnie. Bo dlaczego miałoby być inaczej? Podzielony konfliktami gospodarczymi i politycznymi świat mimo wszystko zawsze jednoczy się w obliczu nieszczęść i śpieszy z niezbędną pomocą. Problem w tym, że w maju 2008 roku wojskowa junta w Birmie tej łaski innych nie chciała.
Cyklon Nargis uderzył 2 maja 2008 roku w południowo-zachodni kraniec delty Irwadi. Prędkość wiatru dochodziła do 240 km/h. Cyklon zmiótł z powierzchni ziemi wszystko, co napotkał na swojej drodze. Wg. oficjalnych danych zginęło około 140 tys ludzi, około 33 tys. uznano za zaginione. Władze Birmy nie podały informacji o kataklizmie. O tym, że "coś się stało" świat się dowiedział ze zdjęć satelitarnych NASA: zrobionych przed i po cyklonie. "Zdjęcia satelitarne zrobione wkrótce po cyklonie ukazują kompletnie odmienny pejzaż. Kłęby akwamaryny wokół Rangunu są znakiem, że te okolice nawiedziła powódź. Szlaki wodne w delcie, tak wyraźnie zarysowane na wcześniejszych fotografiach, zamazały się i zamgliły. Nasycone błękity Morza Andamańskiego zamieniły się w luminescencyjny turkus, który wdarł się na ląd - te obszary delty wciąż więc pozostawały zalane. Porównując zdjęcia zrobione po cyklonie z tymi wcześniejszymi, można odnieść wrażenie, że na rysunek atramentem wychlapano wodę z wiadra; znikły starannie zaznaczone linie, a papier jakby zmarszczył się i wypuczył".

czwartek, 15 sierpnia 2013

Wakacyjne lektury... bez recenzji

Autor: Alice Munro
Tytuł: "Za kogo ty się uważasz"
Wydawnictwo W.A.B. 2012

















Autor: Shalev Zeruya
Tutuł: "Co nam zostało"
Wydawnictwo W.A.B. 2013















Autor: Edmun De Waal
Tytuł: "Zając o bursztynowych oczach"
Wydawnictwo Czarne 2013

czwartek, 8 sierpnia 2013

Michael Booth "Sushi i cała reszta"

Autor: Michael Booth 
Tytuł: "Sushi i cała reszta"
Wydawnictwo: carta blanca, Warszawa 2013 

Moje wymarzone wakacje w Japonii właśnie się zaczynały. Byłam w swoim ulubionym stanie, czyli całkowicie oddana niezrozumiałej magii lotniska, już po odprawie, kontrolach, z zapasem wolnego czasu. Można się poszwędać bez celu, wypić kawę, pójść tu i tam, popatrzeć na ludzi. Idąc do samolotu zobaczyłam na półce książkę "Sushi i cała reszta". Ponieważ była o jedzeniu i Japonii, więcej mi nie było potrzebne. Pojechała ze mną na wakacje, zupełnie nieplanowanie. I super!!! Dla osoby, która marzyła o Japonii od dawna, a do tego jest wielbicielem jedzenia, to świetna lektura. Autor jest dziennikarzem kulinarnym i pewnego dnia postanowił się osobiście przekonać "jak to naprawdę jest z kuchnią japońską". Zachęcony dodatkowo książką: "Kuchnia japońska. Prosta sztuka" Shizuo Tsujiego wyjechał wraz z rodziną do Japonii, aby osobiście się przekonać jak sprawy wyglądają. Michael Booth podróżował od Hokkaido po Okinawę, aby poznać dania i zwyczaje kulinarne Japończyków. Książka świetna, napisana z dużą dozą humoru. Autor miał godne pozazdroszczenia kontakty w restauracyjno - kuchennym świecie, co otwierało mu drzwi wielu wspaniałych miejsc, niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Najlepszej w Japonii restauracji nie ma w internecie, jest tylko dla zaproszonych gości, a terminy trzeba na długo wcześniej rezerwować i właściwie można się do niej dostać wyłącznie poprzez znajomości. Na kolacji w Mibu może być tylko jedna  grupa ludzi, a kucharz i jego żona obsługują tylko ją. Motywem przewodnim kolacji Michaela Bootha były chryzantemy. Jak stwierdził Autor: restauracja ta zawstydza najlepszych kucharzy na świecie. 
"Sushi i cała reszta" opowiada o tradycyjnych japońskich produktach, zwyczajach żywieniowych, restauracjach różnego rodzaju. Kuchnia jest tak bogata, że ciężko ją jakoś jednoznacznie określić. Ale najważniejsze jest używanie świeżych, sezonowych warzyw, owoców, ryb, wydobywanie/podkreślanie smaku właściwego danemu produktowi, a nie jego zmienianie, piękne podanie posiłku. Ja będąc w Japonii niestety nie miałam lokalnego przewodnika, który potrafiłby mi wskazać ciekawe miejsca do zjedzenia. A skoro w Tokio jest około 85.000 różnych restauracji, to oczywiście moje wybory kulinarne były dosyć przypadkowe. Do tego dochodzi wegetarianizm , który niestety ogranicza mi liczbę miejsc, w których mogę zjeść. Pewnie w wielu przypadkach rezygnuję z restauracji "na zapas", ale jeżeli po moim stwierdzeniu, że nie jem  mięsa i ryb, pada pytanie czy kurczak jest ok, to jednak trochę się boję co ostatecznie wyląduje na moim talerzu i przeważnie opuszczam lokal. 
Na szczęście najlepszy na świecie sos sojowy i najzdrowsza sól są wegetariańskie, więc zachęcona opisami autora przywiozłam je sobie, jako tymczasową pamiątkę z Japonii. 

"Zamierzałem odwiedzić wyspę Shikoku, by spróbować najlepszego sosu sojowego na świecie, sojowego odpowiednika oliwy tłoczonej na zimno z oliwek zebranych w jednym gaju, albo pięćdziesięcioletniego balsamico z Modeny - prawdziwej gratki dla smakosza, produkowanej tradycyjną metodą przez rodzinę samurajów. [...] 
Kamebishi to jedyna firma w Japonii produkująca sos sojowy po staremu: stosuje metodę mushiro, w której fermentujące ziarna soi rozkłada się na plecionej ze słomy macie na bambusowych tacach. Powstały zacier dojrzewa minimum dwa lata. 
Kamebishi założona ponad dwieście lat temu i prowadzi ją siedemnaste już pokolenie rodziny Okada, dawnych samurajów. Wytwórnia znajduje się w małym miasteczku rolniczym Higashikagawa, w oryginalnym samurajskim domu, rozłożystym, jednopiętrowym gospodarstwie otynkowanym na czerwono i pokrytym ciężkimi ceramicznymi dachówkami."
"Okinawa słynie w całej Japonii z jakości soli, a kilku najlepszych szefów kuchni, z którymi rozmawiałem, stosuje właśnie sól pochodzącą stąd."

Takayasu z wytwórni soli Nuchi Masu twierdzi, że produkt, który on wynalazł przyczynia się do obniżenia ciśnienia krwi.
"Fabryka Nuchi Masu jest nader podobna do kryjówki czarnego charakteru z filmów o Bodzie. Znajduje się w Urumie, na wyspie Henza Jima, do której dojeżdża się się groblą pośród wyjątkowego skalistego pejzażu morskiego. Droga prowadzi wokół wschodniej części wyspy, wspinając się na porosłe lasem klify wysoko nad Pacyfikiem. Tam leżą zaskakująco biała współczesna rafineria soli i kompleks informacyjny dla zwiedzających." Innowacyjny proces polega na zamianie wody morskiej w ultradrobną mgiełkę i odparowaniu jej, dzięki czemu oddzielają się minerały. Tajemnica firmy to niższa temperatura odparowywania, co pozwala na zachowanie w soli 21 minerałów, w tym potasu. 
Z wakacji przywiozłam sobie sos sojowy Kamebishi i sól Nuchi Masu. 

A wszystko dzięki książce "Sushi i cała reszta". 
Polecam!

Moja ocena: 5/6