środa, 27 kwietnia 2016

Peter Stjernstrom "Najlepsza książka na świecie"


Autor: Peter Stjernstrom

Tytuł: "Najlepsza książka na świecie"
Wydawnictwo Świat Książki, styczeń 2016 

Z dedykacją dla Ani z Wydawnictwa pewnego :-)

Czyli o "skomplikowanej reorganizacji z powodu wcześniejszych sukcesów".

Jeśli ktoś myśli, że pisanie książek, rynek wydawniczy i ogólnie cały proces przekazania pomysłu pisarza do ostatecznego odbiorcy, czyli czytelnika, mają coś wspólnego z mistyką, uniesieniami być może właściwymi literaturze, czy też czymś wyższym i tajemniczym, w każdym razie, że są przynajmniej troszeczkę oderwane od brutalnej rzeczywistości, praw ekonomii, marketingu, cynizmu silniejszych graczy, to cóż... zaśmiejmy się głośno w tym momencie. 
A jeżeli śmiechu mało, to zdecydowanie polecam "Najlepszą książkę na świecie", która barwnie opisuje zmaganie wydawnictwa z pisarzem i pisarza z wydawnictwem. Przepis na sukces jest prosty: trzeba napisać najlepszą książkę na świecie, która zasłużyłaby na to miano najlepiej w kilku kategoriach. Problemem może być tylko to, że dwie osoby wpadają na ten sam pomysł w tym samym momencie. Do boju rusza podupadły już nieco pisarz, który fantastycznie pisze, ale trzeźwość, to jego ostatnia cecha charakterystyczna oraz młody poeta, kochający świat i emanujący miłością do całego otoczenia. 
W wyścigu o termin liczy się każda godzina i wygląda na to, że wszystkie zagrania są dozwolone. 
Peter Stjernstrom zabawnie opisuje wydawniczy światek i rządzące nim prawa, dostarczając czytelnikowi fantastycznej rozrywki. A że jest szczególnie złośliwy, to tym bardziej zyskał moją sympatię :-)

Poniższy cytat tylko ułamek "złośliwych" możliwości Autora. Tekst dotyczy wydanej przez konkurencyjne wydawnictwo jakiejś przykładowej zagranicznej pozycji:
"Jeśli sprzedaż jest słaba, trzeba szybko wystąpić z komentarzem: Odmówiliśmy wydania tej pozycji. Nasz recenzent stwierdził, że nie ma ona żadnego potencjału handlowego. Jeśli zaś sprzedaje się dobrze, trzeba wybrać inne argumenty: Oczywiście, że my też dostaliśmy maszynopis. Jako pierwsi, jak zwykle. Niestety przechodziliśmy właśnie wtedy skomplikowaną reorganizację z powodu wcześniejszych sukcesów. No i akurat ta sprawa umknęła naszej uwadze. Ale jako pierwsi złożyliśmy autorowi gratulacje".

Polecam!!!

Moja ocena: 5/6




piątek, 15 kwietnia 2016

Wakacyjne pewniaki...

Półtora tygodnia urlopu oraz totalnego lenistwa (nie licząc biegania za 16 miesięcznym Żywiołem) i pewniaki na wyjazd, żeby nie męczyć się niepotrzebnie z nietrafionymi książkami. 
Na cudownie słoneczną i ciepłą Teneryfę zabrałam więc kolejną część zmagań Cormorana Strika i jego asystentki Robin, powieść Sarahy Waters oraz debiut Kingi Dębskiej (tu przyznaję trochę ryzykowałam, ale opłacało się), a także jedną z książek Eleny Ferrante, której serię o zaginionej przyjaciółce ktoś porównał do prozy Karla Ove Knausgårda (zupełnie się nie zgadzam z tą opinią i przyznaję, że z tą lekturą nie trafiłam). 




Autor: Robert Galbraith (J. K. Rowling)
Tytuł: "Żniwa zła"
Wydawnictwo Dolnośląskie, styczeń 2016 
Moja ocena: 5/6 

Chciałoby się rzec: bądźcie już razem detektywie Cormoranie Striku i jego asystentko Robin. Przecież to oczywiste, że jesteście dla siebie stworzeni :-). 
Ale niestety czytelnik musi pozostać w niepewności przez całą długą trzecią część przygód tej pary. Nie jestem jakąś szczególną wielbicielką kryminałów, ale wciągnęłam się w mrożące krew w żyłach historie Autorki Harrego Pottera od pierwszego tomu i ogromnie polubiłam bohaterów. W "Żniwach zła" wątek relacji Cormorana i Robin, ich problemów osobistych (oboje znajdują się na życiowych zakrętach, a Robin szykuje się do ślubu, co do którego ma wiele wątpliwości) jest równie mocno  eksponowany i skomplikowany jak historia kryminalna. I Autorka trzyma nas w napięciu do ostatniej strony. Lektura wciąga więc bardzo mocno, bo z jednej strony chcemy poznać zabójcę, a z drugiej dowiedzieć się jak to w końcu będzie między detektywem a jego partnerką (to słowo jest właściwe, bowiem w trzeciej części Robin jest już kwalifikowanym detektywem, a nie tylko asystentką). 
"W Żniwach zła" agencja Cormorana znowu przeżywa kryzys. Zajmuje się tylko śledzeniem paru osób dla bogatych klientów. Akcja się ożywia, gdy któregoś dnia Robin otrzymuje adresowaną do niej przesyłkę, zawierającą uciętą kobiecą nogę. Analogia do kalectwa Strika, któremu amputowano nogę w okolicach kolana jest oczywista. Wysłanie paczki do Robin sugeruje, że ktokolwiek to zrobił, prawdopodobnie chce się odegrać na detektywie, być może atakując jego partnerkę z biura. Strike od razu stawia kilka hipotez. Początkowo zamierza trzymać się z daleka od oficjalnego śledztwa prowadzonego przez policję, ale potem wkracza do akcji i stara się rozwiązać sprawę sam. Inteligentna intryga z wieloma wątkami, z kilkoma możliwymi rozwiązaniami zapewnia fantastyczną i pochłaniającą lekturę. Ale dla mnie i tak było ważniejsze pytanie: będą w końcu razem czy nie. Czy w następnej części Autorka znowu nam każe się tak męczyć w niepewności ;-)
Polecam!!!


Autor: Sarah Waters 
Tytuł: "Muskając aksamit"
Prószyński Media, luty 2016 
Moja ocena: 5/6

Debiutancka powieść Sarahy Waters, przetłumaczona ostatnio na polski, to obowiązkowa pozycja dla wszystkich wielbicieli talentu Autorki. 
Jest koniec XIX wieku w Whistable w Anglii i Nancy Astley wiedzie spokojny żywot córki handlarza ostryg. Pomaga w prowadzeniu rodzinnej gospody, a od czasu do czasu wieczory spędza w teatrze rewiowym - Palace of Varietes - w oddalonym o 15 minut drogi pociągiem Canterbury. Poza zajęciem w gospodzie i odrobiną rozrywki teatralnej, życie Nancy nie przynosi żadnych większych atrakcji. Aż do momentu, kiedy na scenie w Canterbury pojawia się Kitty Butler, stając się obiektem uwielbienia Nancy. Bohaterka wydaje wszystkie swoje pieniądze na przejazdy pociągiem i bilety na występy przyjezdnej aktorki. Z czasem staje się jej garderobianą i razem wyjeżdżają do Londynu, gdzie Kitty próbuje szczęścia na bardziej prestiżowych i ambitniejszych scenach. Wielkie miasto stoi przed kobietami otworem, ale też je ogranicza swoją moralnością, pruderią i podwójnymi standardami. Brawurowy pomysł opuszczenia Whistable przynosi Nancy wiele szczęścia, ale także upokorzenia, nędzy i zmiennych kolei losu. Bohaterka ma jednak szansę dojrzeć, spojrzeć realnie na swoje życie, rozpoznać kim jest i jak chce żyć. "Muskając aksamit" to drobiazgowy opis epoki i jej ruchów społecznych. Pracownicy zaczynają walczyć o swoje prawa, kobiety zyskują świadomość i przestają się godzić na standardowe role. Nancy dorasta i chociaż życie nie oszczędziło jej rozczarowań, to dostarczyło też okazji do odkrycia siebie i do miłości. 

Polecam!!!



Autor: Kinga Dębska 
Tytuł: "Moje córki krowy"
Wydawnictwo Świat Książki, styczeń 2016 
Moja ocena: 6/6

"Moim marzeniem jest takie skonstruowanie historii, żeby odbiorca na zmianę śmiał się i płakał, ale żeby odłożył książkę lub wyszedł z kina zbudowany, a nie podłamany".
Kinga Dębska

Udało się to Autorce świetnie!
"Moje córki krowy" to historia opowiadana przez dwie siostry. Mamy więc szansę zobaczyć te same zdarzenia z dwóch różnych punktów widzenia. 
Marta jest rok starsza od Kasi i to ona w rodzinie zawsze była tą mądrzejszą, rozsądniejszą, odpowiednią do opieki nad młodszym rodzeństwem. Dobiega czterdzietki, a jej życie mimo, że pełne sukcesów (jest aktorką, gra w serialu, jest ustawiona finansowo) dalekie jest od ideału. Samotnie wychowuje córkę, nie udało jej się stworzyć szczęśliwego związku, jest dosyć samotna ogólnie. Kasia to ta,  która za starszą siostrą się "pałętała", dokuczała jej, donosiła do rodziców, gdy trzeba było. W dorosłym życiu jest nauczycielką, ma nastoletniego syna i męża, który od wielu lat szuka pracy, a najchętniej siedzi w fotelu i spożywa alkohol. To ona z dwójki rodzeństwa wciąż mieszka z rodzicami. Jest bardzo emocjonalna, często się wzrusza i mam wrażenie, że udaje "głupszą" niż jest w rzeczywistości. 
Siostry nie są swoimi fankami, mają zupełnie różne style życia, inne gusty i wiele uwag do siebie wzajemnie. Nagła ciężka choroba obojga rodziców (najpierw matki, a potem w krótkim czasie ojca) powoduje, że muszą spędzać więcej czasu razem, więcej rozmawiać i więcej razem planować. 
Czytelnik widzi jak opinia Marty o Kasi jest połowiczna i niesprawiedliwa, podobnie jak opinia Kasi o Marcie. Choroba rodziców zbliża siostry do siebie. Okazuje się, że każda z nich inaczej zapamiętała dzieciństwo, co innego było ważne. Bolesne przeżycia w obliczu śmierci matki oraz konieczność opieki nad coraz bardziej niedomagającym ojcem, sprawiają, że Marta i Kasia po raz pierwszy mają szansę porozmawiać szczerze i każda z nich zaczyna widzieć życie tej drugiej bardziej prawdziwie i bez ubarwień. 
Przepiękna książka! I do śmiechu i do płaczu. To się Kindze Dębskiej na pewno udało. 
Polecam!!!





wtorek, 5 kwietnia 2016

Swietłana Aleksijewicz "Cynkowi chłopcy"

Autor: Swietłana Aleksijewicz
Tytuł: "Cynkowi chłopcy"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015 


"Leciałam śmigłowcem... Z góry widziałam setki przygotowanych zawczasu cynkowych trumien, które pięknie i strasznie błyszczały w słońcu...
Kiedy człowiek zetknie się czymś podobnym, to od razu myśli: literatura dusi się w swoich granicach..."

Wojna jest bez sensu. Tak myślę i nie zapowiada się, żebym miała zmienić zdanie. I trudno mi uwierzyć, żeby ktokolwiek, kto zapoznał się z książkami Swietłany Aleksijewicz mógł sądzić inaczej. Liczę na to, że po tym jak Autorka otrzymała Literacką Nagrodę Nobla, jej twórczość na stałe wejdzie na listę lektur szkolnych. I że nie będzie się młodych ludzi epatować ideą bezsensownego wojennego bohaterstwa, uwiecznionego pomnikami poległych. Marzy mi się, żeby dzieci nie uczyły się o tym, że bycie "mięsem armatnim" w rozgrywkach mocarzy, fanatyków i ludzi z kompleksami, jest czymś wzniosłym, patriotycznym i warto temu stawiać muzea. Bo co to znaczy być bohaterem? Zostać wysłanym na front, być upodlonym, posuwać się do czynów, jakich nigdy by się człowiek po sobie nie spodziewał. Po co? Dla czego? W czyim imieniu? I umrzeć - to czasami najlepsze co się może przytrafić. A po powrocie życie z traumą. Swietłana Aleksijewicz w swoich książkach opowiedziała o wojnie kobiet (Swietłana Aleksijewicz Tytuł: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety") i dzieci ("Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy"). A w "Cynkowych chłopcach" o bezsensie rosyjskiej interwencji w Afganistanie. Relacje świadków układają się w ogromny dramat ludzi, wysłanych na front, często wbrew własnej woli, oszołomionych radziecką propagandą, dla których, nawet jeśli wrócili z Afganistanu, nie ma już normalnego życia. 

Jak powiedzieć młodym chłopakom, często nastolatkom, których cała dorosłość i świadomość była kształtowana przez wojnę, którzy zabijali, którzy żyją, ale często okaleczeni, niepełnosprawni, których faszerowano propagandą, wmawiano im, że ojczyzna potrzebuje ich ofiary, jak im powiedzieć: to było bez sensu! Ta interwencja w Afganistanie nigdy nie powinna mieć miejsca, a wy jesteście po prostu mordercami. Tego się na da zrobić. Ludzie wysyłani do walki, w potworne warunki, gnębieni w równym stopniu przez wroga, jak i zjawisko fali obecne w każdej armii, wykonujący po prostu rozkazy. Ich życia są bezpowrotnie zniszczone, większość z nich nie rozumie, że to wszystko było na nic, że to nie miało sensu. A ci, do których to dociera i na przykład dekalarują, że zrobią wszystko, żeby ich dzieci nie trafiły do wojska, są niezrozumiani przez własnych rodziców, dla których syn walczący "za ojczyznę" zawsze był szczytem rodzicielskich ambicji.
Propaganda rosyjska spisywała się bardzo dobrze. Duża część społeczeństwa wierzyła, że rząd wysyła młodych ludzi, aby bili się o jakiś "wielki, bliżej nieokreślony cel". Dopiero gdy coraz więcej cynkowych trumien z ciałami zaczęło wracać do kraju, a walki się przedłużały, pojawiły się pierwsze nieśmiałe opinie, że może interwencja w Afganistanie to nie jest zbyt sensowne działanie. 
Swietłana Aleksijewicz wysłuchała setek żłonierzy, ich żon, matek i bliskich. Na łamach swojej książki oddała im głos, by sami najlepiej świadczyli o tym, co się wydarzyło. Chwała jej za to, że udało jej się wyciągnąć z ludzi te historie. 
Wierzę w to, że w szkołach młodzież będzie miała możliwość uczenia się o wojnie od strony, od której pokazuje ją Swietłana Aleksijewicz. Według mnie to właśnie jest strona prawdziwa. 


"Wojna nie czyni człowieka lepszym. Wyłącznie gorszym. Bez żadnych wątpliwości. Nigdy nie wrócę do tego dnia, kiedy wyruszyłem na wojnę. Nie będę tym, kim byłem przed wojną. Jak mogę stać się lepszym, jeśli widziałem... jak ludzie za czeki kupują u medyków dwie szklanki moczu chorego na żółtaczkę. Potem taki go wypija. Zaczyna chorować. Zwalniają go. Widziałem, jak odstrzeliwują sobie palce. Jak kaleczą się zamkami karabinów maszynowych. Jak... jak... Jak w tym samolocie lecą do domu cynkowe trumny i walizki z kożuchami, dżinsami, damskimi majtkami... Z chińską herbatą..."

"Kiedy moja żona spytała: "Jak mąż trafił do Afganistanu?", odpowiedziano jej: "Sam wyraził takie życzenie". To samo powiedziano wszystkim naszym matkom i żonom. Gdyby moje życie, moja krew potrzebne były dla jakiejś wielkiej sprawy, to sam bym powiedział: "Zgłaszam się na ochotnika!". Ale zostałem oszukany podwójnie: wysłali mnie na wojnę i nie powiedzieli co to za wojna. Prawdę o niej poznałem po ośmiu latach. W grobach leżą moi przyjaciele i nie wiedzą jak ich z tą podłą wojną oszukano. Czasem im nawet zazdroszczę: nigdy sie o tym nie dowiedzą. I już więcej ich nikt nie oszuka".

Moja ocena: 6/6