czwartek, 22 sierpnia 2019

Lawrence Wright "Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary"


Autor: Lawrence Wright 
Tytuł: "Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary" 
Wydawnictwo Czarne, luty 2015

Absolutnie pochłaniająca lektura o pisarzu science fiction i twórcy scjentologii Ronie L. Hubbardzie oraz jego zwolennikach i Kościele, który po sobie pozostawił.
Ukłony dla Autora za głębokie, rzetelne podejście do tematu oraz za wielkie zaangażowanie i autentyczną ciekawość w dociekaniu, co ludzi skłania do tej religii, co powoduje, że wyrzekają się rodziny i przyjaciół, aby trwać przy tezach "dyktatora", którego zdrowie psychiczne było przez psychiatrów kwestionowane. Jaka siła ciągnie człowieka w zainwestowanie wszystkich swoich pieniędzy w scjentologię i odcięcie się od rzeczywistego świata. Założenia tej religii, której początki wywodzą się z nauki, mającej być alternatywą dla psychologii, wydają się tak absurdalne, że nie sposób pojąć, że ktokolwiek w ogóle w to wierzy. Chciałam użyć cudzysłowu przy słowie religia, ale nie ma on uzasadnienia. Scjentologia jest chroniona pierwszą poprawką do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, zapewniającą wolność wyznania i zwalniającą Kościoły z podatków, co czyni z niej religię na równi z innymi. 
Hubbard od zawsze uważał, że psychiatria jest źródłem wszelkiego zła na świecie. (Psychiatria, zdaniem Hubbarda, stanowi "jedyny powód upadku naszego wszechświata"). Wg niego scjentologia z jej sesjami audytowania, wglądem we własne przeżycia może uwolnić jednostkę od nałogów, zgubnych nawyków i działań prowadzących do samozniszczenia, a światu przynieść pokój i harmonię.

O Hubbardzie: Miał nieuleczalną skłonność do ignorowania oczywistych sygnałów porażki oraz do wyciągania ze swoich doświadczeń wniosków, które innym ludziom wydawałyby się mało racjonalne, albo wręcz dziwaczne. Z czasem nabrał zwyczaju - być może nieświadomie - wypełniania mitologią luki powstałej między rzeczywistością a własną jej interpretacją. Na tym właśnie opierał się jego rzekomy "geniusz" - przez wielu zwany szaleństwem.
Odrzucenie koncepcji Hubbarda przez specjalistów w dziedzinie zdrowia psychicznego (jeszcze przed publikacją Dianetyki) samo w sobie było czymś w rodzaju urazu z okresu prenatalnego. Od tej pory, ilekroć środowiska medialne lub rządowe atakowały dianetykę lub scjentologię, Hubbard widział w tym rękę psychiatrów.

Scjentologia dosyć szybko zaczęła budzić zainteresowanie wśród rządów wielu państw, ponieważ była dosyć ekspansywna: ekspresowo powstawały nowe siedziby, scjentolodzy pojawiali się w kolejnych państwach. Nie byli mile widziani, a im działaniom zaczęto się wnikliwie przyglądać. 

Z raportu rządowej komisji dochodzeniowej w Australii (1967 rok):
Scjentolodzy niestety żyją w świecie urojeń, a wielu z nich cierpi na choroby psychiczne. Raport przyznawał, że niektórym wyznawcom tej religii zdarza się odnosić "przejściowe korzyści", zaznaczał jednak, że organizacja wykorzystuje te korzyści, aby u swoich sympatyków wywołać "uległość graniczącą niemal ze zniewoleniem umysłu.
[...] choć Hubbard przejawia "bezduszną wrogość" wobec psychiatrów i osób zajmujących się zdrowiem psychicznym, sam jest "upośledzony psychicznie", ma objawy "mani prześladowczej" oraz "imponujący zestaw symptomów, które w kręgach psychiatrycznych uchodzą za mocne wskazania do postawienia diagnozy schizofrenii paranoidalnej połączonej z manią wielkości, co stanowi mieszankę często spotykaną u dyktatorów".


Going Clear: Scientology and the Prison of Belief



Scjentolodzy, mówiąc z grubsza, dzielą się na tych z wyższej półki i na szeregowych członków. A przepaść między nimi jest mniej więcej taka jak pomiędzy szefem Amazona Jeffem Bezosem, a jego pracownikami, którzy pakują przesyłki. Celebryci tacy jak John Travolta czy obecnie najbardziej znany zaangażowany Tom Cruise mogą czerpać garściami ze wsparcia, jakie daje im Kościół (rezydencje, samochody, prawnicy, kontakty itd.). Swoimi twarzami przyciągają do religii coraz więcej ludzi, płacą też na organizację miliony dolarów. 
Powrót Cruise'a do pełnego zaangażowania w scjentologię trwale odmienił związki Kościoła ze środowiskiem hollywoodzkich celebrytów. Gwiazdor przekazywał na cele organizacji miliony dolarów - w samym roku 2004 były to trzy miliony. Nie był figurantem, lecz prawdziwym aktywistą, wywierającym wpływ na swoich fanów na całym świecie. Dzięki jego pozycji Kościół uzyskał możliwości wcześniej nieosiągalne. Aktor traktował każdą światową trasę promującą jego filmy jako okazję, żeby wywierać nacisk na na zagranicznych przywódców oraz amerykańskich ambasadorów w różnych krajach i nakłaniać ich do popierania scjentologii.
Z Kościoła nie jest łatwo odejść. Sam Tom Cruise został już kilkakrotnie zmuszony do rozwodu, bo jego żony były uznawane za jednostki "antyspołeczne", co oznacza, że scjentolodzy powinni się od niech odciąć. Jedną ze znanych osób, która odeszła (i to nie po cichu), oficjalnie odcina się od Kościoła i go krytykuje jest Paul Haggis. Spędził ze scjentologami około 30 lat, a potem zaczął przeglądać na oczy.



Wysiłek podjęty przez Haggisa jest o tyle ciekawy, że mało kto pośród znaczących scjentologów zadaje sobie podobny trud i próbuje sprawdzić zarzuty od lat wysuwane pod adresem Kościoła. Tego rodzaju działania nie są mile widziane przez władze organizacji, a członkom mówi się, że wszelkie artykuły krytyczne są źródłem "złych wibracji", które powodują niepotrzebne wzburzenie ducha.


Wszystkie osobiste informacje uzyskane w czasie sesji audytowania są przechowywane, aby można je było wykorzystać i w razie potrzeby użyć jako szantażu. Scjentologom doradza się zerwanie więzi z osobami "antyspołecznymi". Trudno uwierzyć, żeby gwiazdy w organizacji, nie wiedziały, co się dzieje wśród szeregowych członków. A prawda jest porażająca. Dzieci żyją odcięte od rodziców, ludzi za najdrobniejsze przewinienia odsyła się do obozów reedukacyjnych, w których spędzają nawet po kilka lat. Są poniewierani i poniżani. Ale jak pisze Lawrence Wright  niewielu z nich zdecydowałoby się na odejście. Osoby, które urodziły się jako scjentolodzy, często nie znają innego życia. Ich kontakty ograniczają się do członków Kościoła, nie wiedzą jak funkcjonuje współczesny świat. Nawet gdyby chcieli odejść, nie wiedzieliby jak. 

Organizacja dysponuje ogromnymi środkami, co pozwala jej na wyczerpujące dla zwykłych ludzi wojny prawne. Scjentolodzy znani są z tego, że byłych członków i przeciwników nieustanie śledzą, składają w sądach setki pozwów, generalnie po prostu dręczą. Przy ww. filmie dokumentalnym pracowało około 160 prawników, żeby analizować i sprawdzać, czy przypadkiem nie ma w nim treści, za które Kościół może Autorów pozwać. 

W pewnym więc sensie współodpowiedzialność za stworzenie legendy Hubbarda ponoszą jego wielbiciele, którzy nigdy nie zdobyli się na odwagę, żeby podać w wątpliwość którąkolwiek z jego tez. Za wszelką cenę starali się natomiast chronić jego wizerunek proroka, odkrywcy i przyjaciela ludzkości.

Hubbard swój gniew coraz częściej obracał przeciwko dzieciom, których obecność na statku z każdym dniem bardziej dawała mu się we znaki. Uważał, że najlepiej je wychowywać z dala od rodziców, którzy przejawiają wobec nich "kontr-intencje".
[...] Dzieci, które dopuściły się jakiś drobnych przewinień (takich jak niestosowny śmiech lub mylenie scjentologicznych terminów), musiały wchodzić na bocianie gniazdo znajdujące się na górze na maszcie, na wysokości około czterech pięter, i tam spędzać noc, albo siedzieć w ładowni i skrobać zardzewiałe sprzęty.
[...] Hubbard kazał go zamknąć w komorze łańcuchowej - pomieszczeniu, w którym przechowuje się łańcuch kotwiczny. Było tam ciemno, mokro i zimno. [...] Dostawał jedzenie, ale nie miał nawet koca i nie wolno mu było wyjść do ubikacji. Siedział tam tam przez dwa dni i dwie noce.

"Można sobie później zadawać pytanie: Dlaczego nic nie zrobiłaś? Dlaczego nie zaprotestowałaś? - wspomina Eltringham w wywiadzie. - Ale widzi pan, ja naprawdę w to wszystko wierzyłam. Byłam przekonana, że Hubbard wie, co robi. Niestety wierzyłam, że on wie, co trzeba uczynić, żeby pomóc wszystkim ludziom na świecie, i że nawet jeśli ja sama  tego nie rozumiem, to moim obowiązkiem jest stosować się do jego wskazówek i go wspierać. Nikt z nas nie protestował. Nikt z nas nie kiwnął nawet palcem.

Pasjonująca książka i świetny film!
Gorąco polecam.

Moja ocena: 6/6







piątek, 9 sierpnia 2019

Bernhard Schlink "Olga"

Autor: Bernhard Schlink 
Tytuł: "Olga"
Dom Wydawniczy Rebis, maj 2019

Bernhard Schlink to oczywiście autor zachwycającego "Lektora". Mając ciągle w pamięci ten zachwyt, przeczytałam potem kolejną jego książkę: "Kobieta na schodach", a niedawno najnowszą, czyli właśnie "Olgę".
Analizując swoje myśli i odczucia względem ostatniej powieści, dochodzę do wniosku, że cos się zdarzyło, ale nie do końca wiem co. Możliwości jest kilka: 
1. stałam się jeszcze bardziej przyziemna niż do tej pory (więc gdzież mi rozumieć bohaterkę, czekającą latami na "zbłąkanego" ukochanego i niewyrastającą z miłości) 
2. feminizm mi się całkiem rzucił na głowę i oczy (więc gdzież mi rozumieć bohaterkę, czekającą latami na ukochanego, którego bardziej od Olgi pociągają wielkie idee, i który obiecuje, że jeszcze tylko cos i w końcu wróci, a póki co to tylko na moment) 
3. zupełnie prozaicznie - wyrosłam z prozy Bernharda Schlinka 

Olga dorastała bez rodziców i przy ogromnym samozaparciu i sile woli zdołała ostatecznie zdobyć wykształcenie i zostać nauczycielką. Jej dziecięca przyjaźń z Herbertem - synem majętnego właściciela ziemskiego z czasem przerodziła się w wielką, nigdy przez rodzinę chłopaka niezaakceptowaną, miłość. Bohaterka chciała dla siebie tylko szczęśliwego i spokojnego życia, podczas gdy jej ukochany marzył o robieniu rzeczy wzniosłych i ważnych dla świata, o dalekich podróżach i nowych odkryciach, o Niemcach jako potężnym i wszechmocnym państwie. Dwoje ludzi, którzy nie mogli się różnić bardziej. Prosta z pozoru historia oczywiście rozwija się i komplikuje, a w raz z kolejnymi stronami dostarcza nowych, zaskakujących faktów. 
Powieść wciąga, dobrze się czyta, ale jestem pewna, że za chwilę zupełnie o niej zapomnę. 

Moja ocena: 3,5/6

Wiesław Myśliwski "Widnokrąg"


Autor: Wiesław Myśliwski
Tytuł: "Widnokrąg"
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, styczeń 2007

Ciąg dalszy postanowień na ten rok: więcej Olgi Tokarczuk, więcej Wiesława Myśliwskiego. 
Jedna z tych powieści, w której niemal każde zdanie jest dopracowane do perfekcji i po prostu zachwyca. Czytanie tej książki jest jak duńskie hygge: przytulny, domowy czas z herbatą na kanapie, w cieple kominka, pod milusim kocem, gdy życie wydaje się nieskomplikowane i mamy pewność, że zmierza w dobrym kierunku. 
Piotrek opowiada nam o swoim dzieciństwie i dorastaniu na polskiej prowincji w okresie wojny i tuż po niej. Świat widziany przez proste i ufne (naiwne?) myśli dziecka. Cała gama wspaniałych, wyrazistych postaci, walczących o przetrwanie w trudnej rzeczywistości, w każdy możliwy sposób: chory i nieobecny myślami ojciec, matka ciągle wysoko aspirująca, ale sprowadzona na ziemię przez nieustanne, codzienne zmagania o obiad i edukację syna,  panny Ponckie z ich niekończącymi się tangami i zapasem kakao. Piękna, mądra, wzruszająca powieść!

Polecam!
Moja ocena: 6/6