środa, 6 czerwca 2018

Julian Barnes "Jedyna historia"

Autor: Julian Barnes 
Tytuł: "Jedyna historia"
Świat książki, maj 2018

Lubię przytaczać w recenzjach cytaty z książek. W końcu nie pretenduję do tego, że umiem nazwać rzeczy lepiej niż autorzy. 😊 W przypadku "Jedynej historii" mam jednak ogromny problem: bo jak przytoczyć całą książkę? Taki właśnie dylemat powstaje, kiedy każde zdanie to niewymagające dalszego komentarza trafienie w sedno i najcelniejsza puenta. Lubimy wierzyć w to, że historia, która nam się przytrafia, emocje, których doznajemy, zdarzenia, których jesteśmy uczestnikami, są absolutnie wyjątkowe, niepowtarzalne, a cała reszta ludzkości nie ma o nich bladego pojęcia. Cóż... było by wspaniale, gdyby nie to, że tak nie jest. W całej swojej niepowtarzalności jednostki, powielamy jednak, czy tego chcemy, czy nie, znane już wcześniej, żeby nie powiedzieć "wyświechtane", schematy. Co nie wydaje mi się czymś szczególnie złym. Bo jeśli akurat mamy teraz na tapecie odtwarzanie złego refrenu, to zawsze jest przecież nadzieja, że pewnego dnia wpadniemy w koleiny dobrych, już wcześniej "przerobionych" przez innych schematów. Autor za to mówi nam, że każdy ma w swoim życiu tylko jedną najważniejszą historię miłości. 
"Każdy ma swoją historię miłości. Każdy. Taka historia mogła zakończyć się fiaskiem, uczucie mogło wygasnąć, mogło nawet nigdy do niczego nie dojść, wszystko mogło rozgrywać się w wyobraźni, ale to nie czyni jej mniej prawdziwą. Czasami nawet bardziej. Czasem widzi się parę, która wydaje się do głębi sobą znudzona i nie sposób wyobrazić sobie, by coś ich jeszcze łączyło ani dlaczego nadal są razem. Ale to nie tylko przyzwyczajenie, wygoda, przywiązanie do konwenansów czy coś podobnego. Są razem, bo kiedyś przeżyli swoją historię miłości. Wszyscy ją przeżywają. To jedyna historia." 
Powieść Juliana Barnesa rozgrywa się na przedmieściach Londynu w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Paul, dziewiętnastolatek za namową matki zapisuje do klubu tenisowego, gdzie poznaje czterdziestoośmioletnią Susan - mężatkę, matkę dwóch dorosłych córek. Bardzo szybko nawiązują ze sobą romans, są w sobie szaleńczo zakochani, a Paul stawia sobie za cel wyzwolenie ukochanej od okropnego męża i podarowanie jej cudownego życia. 
Ten krótki opis brzmi jak banał, ale powieść nie jest banalna. Uniwersalizm rozważań Autora, pokazanie schematów, którym podlegamy, czyni tę prozę wybitną. Historia rozwija się powoli, emocje narastają, dowiadujemy się, że Paul obdarza swoją absolutną, wielką miłością alkoholiczkę. "Jesteś za młody, by rozumieć, że wszystkie ludzkie zachowania wpisują się w pewne schematy i kategorie i że jej - wasz - przypadek wcale nie jest jedyny. Chcesz, żeby ona była jakimś wyjątkiem, a nie jakąkolwiek regułą. Gdyby ktoś w rozmowie z Tobą spróbował użyć takiego słowa jak współuzależnienie - o ile ten termin już wtedy istniał - wyśmiałbyś je jako amerykański żargon." 
"Każdy etap niezauważenie przechodzi w kolejny. A teraz przychodzi etap paradoksu, który początkowo trudno ci pojąć. Jeśli ją kochasz, a kochasz niezachwianie, i jeśli to, że ją kochasz, oznacza, że ją rozumiesz, to musisz też rozumieć, dlaczego pije. Przebiegasz w myślach całą jej pre-historię, historię najnowszą, i obecną sytuację, i prawdopodobnie przyszłość. Rozumiesz to wszystko i zanim się zorientujesz, okazuje się, że jakimś sposobem przeszedłeś od całkowitego wyparcia jej alkoholizmu do całkowitego zrozumienia jego przyczyn." A potem jest już tylko czas na to, żeby uratował się ratujący...

Nie cierpię przegadania w książkach. Jedna "przekombinowana" metafora jest mi w stanie zepsuć wrażenia z lektury całej powieści. Ale "Jedyna historia" to balsam dla mojej czytelniczej duszy. Krótko, na temat i w punkt. 
Po "Zgiełku czasu" i "Jedynej historii" zastanawiam się czy Julian Barnes już gdzieś się kręci w kręgach kandydatów, oczekujących na Nobla... 

Polecam!
Moja ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz