czwartek, 16 listopada 2017

Ewa Winnicka "Milionerka", "Był sobie chłopczyk"

Galeria antypatycznych postaci, czyli dwa reportaże Ewy Winnickiej. 



Autor: Ewa Winnicka 
Tytuł: "Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej - Johnson" 
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, marzec 2017

Pragnęłam z całego serca, żeby w końcu dobrnąć do końca reportażu. Przyznaję, że nie interesowałam się wcześniej zbytnio życiem tej kobiety. Ale książka miała świetne recenzje, dostałam ją w prezencie, więc czemu nie. Natomiast moja antypatia do pani Barbary pogłębiała od pierwszej do ostatniej strony. "Kim była Barbara Piasecka - Johnson? Kochającą męża wielką kolekcjonerką i filantropką czy przebiegłą łowczynią majątków?" - pyta Wydawca w opisie na okładce. Z obrazu stworzonego przez Ewę Winnicką nie wyłania się wyrachowana, bezkompromisowa i podstępna zdobywczyni milionerów. Według mnie trafiły po prostu wysokie aspiracje i brak skrupułów na podatny grunt. Nie każdy przecież bogacz poślubia swoją pokojówkę. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że większość jednak tego nie robi. Dla mnie reportaż pokazuje bardzo biedną, choć niewyobrażalnie bogatą kobietę. Biedną, bo mimo ogromnego majątku nigdy tak naprawdę nie poczuła się dobrze w swoich wyższych sferach, biedną, bo uważała, że za pieniądze wszystko i wszystkich może kupić, biedną bo ze swoimi kompleksami i sposobem myślenia pozostała prostą, wiejską dziewczyną. Ameryka, w której mieszkała ciągle była dla niej wyznacznikiem czegoś lepszego, dlatego tak łatwo było ją oszukać. Ufała bezkrytycznie swoim amerykańskim doradcom , którzy prawdopodobnie żerowali na niej i jej naiwności. Dyskredytowała polskich fachowców doradzających w sprawie dalszych losów jej kolekcji sztuki. Miotała się. Nie miała pomysłu na poradzenie sobie z takim ogromnym majątkiem. Włączała się w rozmaite przedsięwzięcia bez żadnego planu i sensu. Pragnęła otaczać się innymi sławnymi i bogatymi ludźmi, ale robiła z siebie pośmiewisko, poczynając od odpustowego pałacu Jasna Polana, poprzez zatrudnianie tylko kucharzy i fryzjera z Polski, a kończąc na ciągłych obsesjach o Rosjanach. Jak napisał jeden z dziennikarzy, odwiedzający posesję Barbary, gdy jego współpracownik znalazł się w zasięgu jednej z kamer przemysłowych: "Poczułem się jak w Roku 1984 Orwella i zrozumiałem, że ci ludzie nigdy nie wyzbyli się komunistycznej mentalności. Ten bratanek, który nigdy niczego nie dokonał, i Barbara - oboje. Pod koniec życia wróciła do swoich chłopskich przyzwyczajeń, jej życie to epicka porażka. Nie chcę nikogo obrażać, wiem, że Chopin był Polakiem, ale jest coś ponurego w tej kulturze. Cholernie destrukcyjnego." Ale nie mam dla bohaterki zbyt wiele współczucia. Pomiatała wszystkimi, zarówno tymi którym płaciła (na przykład za nauczenie jej dobrych manier), jak i tymi, którym pomagała. Narzucała "współpracę" na własnych warunkach, a raczej wg własnych kaprysów, kończyła w tym samym trybie. Jej pogarda dla ludzi, jej przekonanie, że pieniądze dają jej prawo do pomiatania innymi, albo uszczęśliwiania ich wg własnego pomysłu, plasują ją naprawdę wysoko w kategorii osobowość odpychająca. Tyle o Barbarze. Imponująca jest galeria nazwisk przewijających się w reportażu. Pytanie oczywiście otwarte: które postacie kręciły się w towarzystwie Barbary Piaseckiej - Johnson bezinteresownie. 

Moja ocena: 4.5/6











Autor: Ewa Winnicka 

Tytuł: "Był sobie chłopczyk" 

Wydawnictwo Czarne, październik 2017

A to reportaż, po którym człowiek dociera do końca przymiotników... Zupełny brak słów, żeby to opisać. Dlatego Ewa Winnicka sięga po prosty język, krótkie zdania i przedstawia fakty. Szymon z Będzina, to dziecko, którego sprawą żyła cała Polska, znaleziony martwy w stawie, ślicznie ubrany i przez nikogo nieposzukiwany. Sprawców, którymi okazali się rodzice, udało się ustalić dopiero po dwóch latach, dzięki sąsiadce, która w końcu zadzwoniła na policję. Przez ten czas rodzice cały czas pobierali na Szymona zasiłki, jak również byli z nim raz na szczepieniu (!!!). Okazuje się, że w Polsce dziecko może po prostu wyparować. Jak to zwykle bywa: wszyscy wszystko zrobili dobrze, każdy postępował zgodnie z procedurami, a mordercy dwa lata pobierali zasiłki na martwe dziecko i opiekowali się dwójką innych. System bywa zły albo niedoskonały. Zastanawia mnie tylko czy coś od tego czasu się zmieniło, czy ktoś wpadł na pomysł, że należy przejrzeć procedury, skoordynować dane służby zdrowia, opieki społecznej, policji itd., żeby następnym razem szybciej ustalić "wyparowanie" dziecka z systemu. Bardzo ciekawym aspektem tego reportażu jest pokazanie pracy policji. Okazuje się, że codzienność to nie jest jeżdżenie szybkimi samochodami i widowiskowe łapanie przestępców. To żmudna, drobiazgowa i nudna praca, na której efekty czasami trzeba długo czekać, a czasami nie ma ich wcale, np gdy przypuszczenia i obrane kierunki poszukiwań okazują się nietrafione. Czasami media mówią, że policja miała szczęście, bo coś tam się udało, a tymczasem okazuje się, że za tym "szczęściem" stały setki sprawdzonych rodzin, które posiadają dziecko w odpowiednim wieku, setki rodzin, które np nie posłały dzieci na szczepienia w wyznaczonym czasie, tony sprawdzonej dokumentacji, żeby ustalić jaki sklep, w jakiej miejscowości rozprowadzał daną partię produkcyjną odzieży itd. itd. I tysiące sprawdzonych anonimowych listów, telefonów, maili z których jeden okazał się w końcu prawdziwym. 
A teraz o najstraszniejszej części tego reportażu, czyli o rodzinie z której pochodziło dziecko. To jest po prostu czarna dziura, rozpacz bez dna i załamanie na całej linii. Matka Szymona zostawiła (dosłownie) swoją piątkę małych jeszcze dzieci, żeby zacząć życie z nowym mężczyzną. Wyszła na zakupy i nie wróciła. Jej nowa rodzina przez długi czas nie miała nawet pojęcia o ich istnieniu. Pomijam to, pomijam również w jaki sposób rodzice się odzywali do Szymona, czego od niego oczekiwali itd., ale tego jak mogli słuchać płaczu (wycia!) zwijającego się z bólu dziecka przez kilka dni, nie jestem w stanie zrozumieć. Szymon zmarł w wyniku uderzenia w brzuch. A rodzice nie pojechali z nim na pogotowie, bo się bali konsekwencji. Zero empatii, zero uczuć. Wydarzenia, których wyobraźnia normalnego człowieka nie obejmuje. Rodzice przez dwa lata kiwali system i pobierali zasiłek - to jeszcze ogarniam, ale przez dwa lata wmawiać jednej babci, że dziecko jest u drugiej i odwrotnie, to już mnie przerasta. Dziadkowie przez tak długi czas nie widzą wnuczka i wszystko im gra. Dodam, że matka ojca Szymona bywała u nich regularnie. Telewizja pokazywała zdjęcia chłopca bez przerwy - nikt nie skojarzył z niewidzianym wnuczkiem, dzieckiem ze żłobka, sąsiadem z dołu? Rozpacz i bezradność... 
Ewa Winnicka przytacza w reportażu wypowiedź jednego z policjantów, ojca małego dziecka, który tworzył kordon oddzielający matkę Szymona wychodzącą z sądu, od tłumu gotowego ją rozszarpać: "aż chciałoby się czasami rozluźnić ten kordon..." No chciałoby się... 

Moja ocena: 6/6 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz