piątek, 5 stycznia 2018

Nathan Hill "Niksy"

Autor: Nathan Hill 
Tytuł: "Niksy" 
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, wrzesień 2017

Wciągające, dobre czytadło, ale nic więcej. Po szumie i wszystkich zachwytach, jakie książka wywołała na rynku, oczekiwałam jakiegoś arcydzieła, tymczasem jest to historia, która zupełnie mnie nie porwała. Przez pierwsze czterysta stron czekałam na moment przełomowy, który okaże się hitem tej prozy, a przez kolejne czterysta pięćdziesiąt kołowało mi w głowie: i to już? To już wszystko? 
Bardzo krótko: Samuel jest wykładowcą akademickim i dobrze zapowiadającym się pisarzem, który jednak poza opowiadaniem sprzed dziesięciu lat niczego nie opublikował. Wiedzie życie naznaczone traumą po tym, jak mama zostawiła jego i ojca, gdy Samuel miał 11 lat. Próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie czy tak się musiało stać, czy mógł zrobić coś, żeby temu zapobiec. Z jego życia zniknął też najlepszy przyjaciel i kobieta, w której bohater się zakochał. Losy Samuela i matki nieoczekiwanie się znowu splatają w 2011 roku, gdy ma być ona sądzona za napaść na gubernatora, a syn ma napisać książkę, ujawniającą wszystkie niechlubne tajemnice z jej życia. Próbując zrozumieć, dlaczego matka go opuściła i co się właściwie wydarzyło wiele lat temu, Samuel trafia na historię z 1968 roku - strajki studentów w Chicago, młodość rodziców, decyzje przed którymi stanęli, wybory, których dokonali. Bohater dociera do postaci z tamtych czasów.
Powieść składa się z wielu wątków, które trzeba przyznać, na końcu bardzo zgrabnie się ze sobą łączą, dając obraz całości i rozwiązując zagadki. Tylko, że jest to historia na scenariusz do amerykańskiego filmu z tkliwym zakończeniem, gdzie bohaterowie padają sobie w ramiona, żyją długo i szczęśliwie, świat jest ostatecznie dobry, wszyscy się kochają, błędy zostają naprawione, winy wybaczone itd. itd. Jeśli ktoś lubi, to jasne, polecam! Nie moja to jednak bajka. Mimo mistrzowskiego splecenia ostatecznie wielu opowieści w jedną, pojedyncze wątki zupełnie nie przekonują. No bo jak ma przemawiać coś takiego: po kilkudziesięciu latach bohaterka leci do Norwegii, do miasta urodzenia swojego ojca i chodząc po miasteczku akurat natrafia na ten dom, który zna tylko z opowieści taty - opowieści sprzed kilkudziesięciu lat! Miasto w międzyczasie zostało zrównane przez Niemców z ziemią, ale szczęśliwie rodzina z sentymentu dom odbudowała, malując go nawet na taki sam kolor jak we wspomnieniach ojca. No i ja osobiście błagam o litość w tym momencie! To się zresztą ciągnie dalej, nawet bardziej niewyobrażalnie, ale nie chcę już więcej treści ujawniać. Taki stopień prawdopodobieństwa charakteryzuje mniej więcej wszystkie wątki. 
Z plusów: w "Niksach" znajdziemy odniesienia do wielu ważnych kwestii społecznych: strajków studentów z 1968 roku w Chicago, ruchu Occupy Wall Street zapoczątkowanego w 2011 roku, samotności, ucieczki w alternatywną rzeczywistość, molestowania seksualnego, feminizmu, wolności osobistej, wierności ideałom. Dużo, dużo, dlatego wszystko dotknięte dosyć powierzchownie. 

Moja ocena: 4/6 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz