środa, 28 marca 2018

Liane Moriarty " Wielkie kłamstewka"


Autor: Liane Moriarty 
Tytuł: "Wielkie kłamstewka" 
Wydawnictwo: Prószyński Media, luty 2017



Książka, serial, muzyka - po prostu zachwyt!


Powieść rozpoczyna się ciekawie: wiemy, że ktoś nie żyje i że prawdopodobnie ktoś inny mu w tej śmierci pomógł. Nie wiemy jednak kim jest ofiara, a z zeznań składanych przez świadków zdarzenia, wynika jedno: nikt nic nie widział, a nawet jak widział, to w sumie może mu się zdawało, więc jednak nie wie, nie jest pewien... Od samego początku podejrzewamy, że zeznający kłamią, albo co najmniej w znacznym stopniu mijają się z prawdą. Szybko okazuje się też, że wiele osób miałoby dobry motyw, aby kogoś się pozbyć. Słowa padające w potocznych wypowiedziach, takie jak "zabiję go jeśli jeszcze raz to zrobi", "mam ochotę ją zabić czasami" itp. nabierają nagle całkiem innego znaczenia. 



Tajemnicza śmierć miała miejsce podczas wieczorku integracyjnego dla rodziców, organizowanego przez szkołę, do której chodziły dzieci wszystkich bohaterów. Od razu na samym początku dowiadujemy się, że ktoś nie żyje, a potem Autorka cofa nas o sześć miesięcy i poznajemy historię trzech przyjaciółek: pięknej, bogatej i mądrej Celeste, żywiołowej, perfekcyjnej i awanturniczej Madeline oraz skromnej, zastraszonej i samotnej Jane. Książka rozpoczyna się komediowo: ja co chwila wybuchałam śmiechem, gdy czytałam zeznania świadków obecnych przy śmierci, ich komentarze, złośliwe uwagi o ludziach, do których codziennie promiennie się uśmiechali, własne wydumane przypuszczenia i dopowiedzenia na najrozmaitsze tematy. Życie opowiedziane plotkami w mistrzowskim stylu! Ale potem akcja się rozpędza i komedia stopniowo przestaje być komedią, żeby nie powiedzieć, że Autorka przywala w czytelnika z całej siły. Dowiadujemy się więcej o samotnym macierzyństwie Jane, poznajemy wstrząsającą historię przemocowej relacji dwójki bohaterów - to jest niemalże wzorcowy przykład, pokazujący jak takie związki wyglądają, jak nakręca się spirala przemocy, jak ofiara bierze na siebie winę, jak sprawca obiecuje poprawę itd. Oprócz tego w powieści stale przewija się wątek matek: tych pracujących i tych siedzących w domu. Każda za wszelką cenę będzie bronić swojego wyboru i udowadniać wszem i wobec jego wyższość, podczas gdy oczywiście wszystkie mają wątpliwości czy aby na pewno zdecydowały najlepiej. Tym pracującym brakuje czasu z dziećmi, te siedzące w domu, nie realizują swoich zawodowych aspiracji. 
Powieść bardzo interesująco się rozwija, atmosfera zagęszcza, a wszystkie wątki sprawnie splatają i wyjaśniają na końcu. Perełka! 
Zarówno czytelnik i widz zostają z tematami do przemyśleń: czy na pewno wszystko, co tak pięknie wygląda, tym właśnie jest...

Nicole Kidman jako Celeste olśniewa. Sceny u terapeutki, w których wije się, aby nie dojść do sedna i nie wyjawić prawdy przed samą sobą, to kwintesencja zaprzeczenia i wyparcia. Ogólnie sesje z terapeutką opisane w książce (trochę różne od tego, jak to wygląda w filmie) mogą służyć za wytłumaczenie, na czym polega terapia. Szczególnie przydatne dla osób, które uważają, że do terapeuty się idzie poleżeć na kozetce, pogadać, a on w odpowiedzi przedstawi przepis na życie. Więcej nie zdradzam, żeby nie ujawniać fabuły. Ale jedna rozmowa bohaterki z terapeutką wbija w fotel. Przynajmniej mnie. 
Film też zachwyca: trzyma w napięciu od początku do końca, a piękna muzyka i ocean dodają niepowtarzalnego klimatu. 


Moja ocena: 6/6




poniedziałek, 19 marca 2018

Amor Towles "Dżentelmen w Moskwie"

Autor: Amor Towles 
Tytuł: "Dżentelmen w Moskwie" 
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, wrzesień 2017

Ufff, już myślałam, że ciąży jakieś fatum, wykluczające mnie z lubienia ubiegłorocznych hitów książkowych, ale okazuje się, że jednak nie. "Dżentelmen w Moskwie" zachwycił mnie podobnie, jak większość czytelników. Spokojna, refleksyjna powieść, napisana przepięknym językiem, stworzona by rozkoszować się każdym zdaniem i słowem. W Rosji rozgrywają się najważniejsze wydarzenia ubiegłego wieku: powoli w zapomnienie odchodzi arystokracja z jej wartościami, a na pierwszy plan wysuwa się nowy rosyjski obywatel i praca u podstaw. Towarzysze dziękują arystokratom, a zamiana miejsc nie jest do końca dobrowolna i bezproblemowa. Hrabia Rostow za sprawą publikacji jednego wiersza staje się wrogiem nowego systemu i zostaje skazany na dożywotni pobyt w hotelu Metropol. Musi opuścić zajmowany dotąd luksusowy apartament i przenieść się do małego pokoju na strychu. W tej patowej sytuacji postanawia jednak nie poddać się i buduje swój nowy świat wewnątrz murów hotelu. Przyzwoitość, kultura osobista, narzucona sobie dyscyplina i wielkie serce, pozwalają mu przetrwać kilkadziesiąt lat w Metropolu. 

Polecam!

Moja ocena: 5/6 


poniedziałek, 12 marca 2018

Jonathan Safran Foer "Oto jestem"

Autor: Jonathan Safran Foer 
Tytuł: "Oto jestem" 
Wydawnictwo W.A.B. kwiecień 2017

"No jak zachwyca, jak nie zachwyca" chcę tutaj zawołać. Kolejny z ubiegłorocznych ceglastych hitów, który zupełnie do mnie nie przemówił. Zmusiłam się ostatecznie do przeczytania całości, czego nie żałuję, ale do zachwytów zdecydowanie daleko. "Oto jestem" to powieść o powolnym, nieuchronnym rozpadzie małżeństwa Juli i Jacoba, zapoczątkowanym "formalnie" odkryciem przez żonę smsów męża do innej kobiety, faktycznie gromadzonymi przez lata drobnymi zdarzeniami, rosnącą wzajemną niechęcią, niewypowiedzianymi żalami itd. To także mierzenie się bohaterów ze swoimi żydowskimi korzeniami. Niby dobra, ale...

Straszliwie nie podobało mi się to, czym Justyna Sobolewska w Polityce jest oczarowana: "[...] kapitalne są chłopięce szermierki słowne [...]". A dla mnie było to jednym z najbardziej męczących elementów powieści. Trójka dzieci Jacoba i Juli, trzech synów, przez cały czas rozmawiająca niemalże filozoficznymi tekstami i wyzywająca nimi na "pojedynki słowne" rodziców. Autor w rozmowie z Michałem Nogasiem twierdzi, że właśnie takie było zamierzenie, żeby uczynić dzieci "mądrzejszymi od rodziców". No cóż. Nie mnie się kłócić z założeniami pisarza. Dla mnie brzmiało to sztucznie i czytało się strasznie. W ogóle dialogi były momentami okrutnie wydumane. Po prostu może nie czas i nie miejsce dla tej powieści w moim życiu teraz. W poszukiwaniu zachwytów odsyłam do internetu - nie znalazłam sceptyków podobnych sobie, za to same pochwały. 

Moja ocena: 4/6

A zdanie, które uratowało czas spędzony nad książką, brzmi: 

"Rodzice nie mogą sobie pozwolić na luksus rozsądku, a przynajmniej nie w większym stopniu niż człowiek religijny. To, co sprawia, że ludzie religijni i rodzice potrafią być tak zupełnie nie do zniesienia, czyni zarazem religię i rodzicielstwo czymś tak niezrównanie pięknym: to zakład o wszystko albo nic. To wiara."