środa, 30 maja 2018

Vigdis Hjorth "Spadek"

Autorka: Vigdis Hjorth 
Tytuł: "Spadek"
Wydawnictwo Literackie, maj 2018

Doskonała powieść, która udowadnia kilka powszechnych prawd: że zamiatanie przykrych i bolesnych spraw pod dywan nikomu nie służy, że wyruszając na wojnę z rodziną i z jej zaprzeczeniami oraz wypieraniem rzeczywistości, skazujesz się na bolesną konfrontację i wykluczenie z tejże rodziny. Co przeważnie i tak na dobre wychodzi dla zdrowia psychicznego zainteresowanego. 
Bohaterka powieści Bergljot dowiaduje się od starszego brata, że rodzice sporządzili testament, w którym określili, jak ma zostać podzielony ich majątek między czwórkę rodzeństwa. Intencją było, aby potomstwo zostało potraktowane sprawiedliwie. Ale jak słusznie w jednym z listów pisze brat: jeżeli rodzice rzeczywiście chcą obdzielić swoje dzieci po równo, to nie muszą sporządzać testamentu, bo o sprawiedliwość dziedziczenia troszczy się doskonale prawo spadkowe. Tymczasem okazuje się, że rodzice zapisują mniej więcej każdemu tyle samo, poza dwoma domkami letniskowymi na Hvaler, które mają przypaść dwóm najmłodszym siostrom. Gdy Bergljot i najstarszy brat zaczynają drążyć temat, dodatkowo wychodzi na jaw, że ustalona wartość rynkowa nieruchomości jest mocno zaniżona. Wybucha rodzinne piekło, eksplodują emocje, wywlekane są na wierzch uczucia i wyparcia, a z każdą stroną wszystko się zapętla. W międzyczasie umiera ojciec. Stopniowo dochodzimy do tego, jak to się stało, że dwójka dzieci na długie lata straciła kontakt z resztą rodziny, odkrywamy historię dzieciństwa Bergljot. A jednocześnie pojawiają się pytania o to, co matka mogła zrobić, aby pewnym wydarzeniom zapobiec albo już po fakcie "naprawić szkodę". Świetnie nakreśleni są bohaterowie i ich postawy. Czasami okazuje się, że najgorsze są osoby prezentujące zachowania w stylu: "świat jest piękny, kochajmy się wszyscy, będzie dobrze". No i okazuje się, że nie będzie, bo po prostu nie zawsze można być przyjacielem wszystkich. W zdecydowanej większości przypadków, jeżeli się myśli i ma własne zdanie, trzeba się po prostu po którejś ze stron opowiedzieć. Dlatego szacunek bohaterki zdobywa siostra, która otwarcie mówi, że nie wierzy w jej historię i jest w tym autentyczna i konsekwentna: nie dąży do utrzymywania kontaktów, nie wymienia kurtuazyjnych maili, nie udaje, że się przejmuje pominięciem starszej siostry przy podziale domków. 
Zapętlona historia rodzinna, wyraziste postacie, dużo psychologii... czyli wszystko co lubię najbardziej.

Polecam!

Moja ocena: 5/6 

piątek, 11 maja 2018

J.D Vance "Elegia dla bidoków"

Autor: J.D Vance
Tytuł: "Elegia dla bidoków"
Wydawnictwo Marginesy, luty 2018 

Kiedy kończę książkę i wiem już "who is who and why" (jak mawiała jedna z moich "kultowych" szefowych), lubię sobie poczytać, co sądzą o niej inni np. moi ulubieni blogerzy. W przypadku "Elegii dla bidoków" okazuje się, że większość z nich już to wszystko o Ameryce wie, takie rodziny, jak przedstawione w książce, to standard, bieda pasa rdzy jest niemal legendarna, a wydostanie się z fatalnych warunków dorastania, z patologicznego środowiska i opowiedzenie o tym, nie jest niczym odkrywczym, żeby nie powiedzieć, że nawet wstecznym. Hmmmm.... 
Wydawca zachęca do książki, obiecując, że pomoże ona zrozumieć fenomen Trumpa. Ten akurat opis uważam, że nietrafiony. Jeżeli istnieje cokolwiek, co jest w stanie wyjaśnić sukces tego tweetowego pajaca w walce o fotel prezydenta najpotężniejszego mocarstwa na świecie, z pewnością nie objawia się to w "Elegii dla bidoków". 
Dla mnie to książka bardzo ciekawa z innych powodów. Pewnie, że to już było... nie pierwszy J.D. Vance wyrwał się z biedy, beznadziei i o tym napisał. Ale takie historie, nawet za milion pierwszym razem są odkrywcze, bo dotyczą jednostki, jej indywidualnej walki, jej zmagań, jej przypadków. W wielkim skrócie: Autor pochodzi z bardzo biednej rodziny z Kentucky, jego babcia przeprowadziła się potem do Middletown w Ohio, gdzie dorastał. Na porządku dziennym był alkohol, przemoc, narkotyki i coraz to nowi kochankowie matki. Autorowi dzięki opiece dziadków udało się skończyć szkołę, potem w końcu prawo na Yale i rozpocząć pracę w prestiżowej firmie prawniczej, żyć dobrze i dostatnio. Niby banał. Ale jednak większości ludzi się to nie udaje, pozostają na zawsze taką patologią, w jakiej wyrośli. J.D. Vance wielokrotnie podkreśla, że oczywiście ogromnie dużo zawdzięcza swojej pracy, ale jeszcze więcej babci i dziadkowi, którzy czuwali nad nim, gdy matka zmieniała kolejnych facetów, gdy w domu były awantury, gdy nie było co jeść. I przede wszystkim zmuszali go do nauki, a szorstka i bezwzględna babka izolowała od najgorszego towarzystwa i nałogów. 
Dla mnie "Elegia dla bidoków" to przede wszystkim opowieść o tym, że rodzina i zaplecze są wszystkim. Co z tego, że dzieci mogą chodzić do szkoły, mogą dostać stypendium i skończyć najlepsze studia, jak od najbliższych słyszą przekaz, że to wszystko jest bez sensu. Sukcesem młodego człowieka jest już to, jeżeli uda mu się dostrzec, że może żyć inaczej. Jeśli nie uwierzy w narrację pijanych rodziców pt.: dziadek klepał biedę, ja klepię biedę, z tobą będzie tak samo, jeśli tylko nie da sobie tego wmówić i zakiełkuje gdzieś w nim marzenie o lepszym życiu, to już jest w połowie wygrany. I wbrew pozorom to właśnie to jest najtrudniejsze: zobaczyć światełko w tunelu, zobaczyć, że można żyć lepiej. Dlatego tak złe jest gromadzenie wszystkich problematycznych członków społeczeństwa w budowanych specjalnie dla nich mieszkaniach socjalnych. Dzieci chodzą wtedy do szkoły w miejscu zamieszkania, spotykają się z rówieśnikami, pochodzącymi z podobnych rodzin, żyjących z zasiłków i nie mają innych wzorców. Do czego mają dążyć, skoro i tak wszystko jest bez sensu według mamy i taty.
Moi ulubieni blogerzy dziwią się, że książka była takim hitem w Stanach. Ja się akurat nie dziwię. Marek Wałkuski napisał kiedyś, że Ameryka segreguje się sama. I tak właśnie jest. Ci, którzy zarabiają powyżej 100000$ rocznie mieszkają w ładnych, zadbanych domach, posyłają dzieci do dobrych szkół i nie za bardzo nie mają pojęcia o swoich rodakach w innych stanach, albo nawet kilka mil dalej, którzy z 20000$ dolarów rocznie na rodzinę są biedkami w najbogatszym kraju świata. Obstawiam, że to wśród tych pierwszych książka cieszyła się popularnością, bo pozwoliła się im wychylić z ich własnej bańki. Ci drudzy pewnie wszystko znają z doświadczenia, więc czytanie jest zbędne, poza tym nie mają 20 zbędnych $, żeby tę kupić książkę.

Polecam!

Moja ocena: 6/6