czwartek, 27 listopada 2014

Eleanor Catton "Wszystko co lśni"

Autor: Eleanor Catton
Tytuł: "Wszystko co lśni"
Wydawnictwo Literackie, październik 2014


"Wszystko co lśni" zdobyło w ubiegłym roku Nagrodę Bookera. Jest to najdłuższa nagrodzona książka, a jednocześnie jej autorka jest najmłodszą laureatką tej nagrody (28 lat).
Czekałam z wielką niecierpliwością na polskie wydanie i cieszę się, że się nie zawiodłam. Powieść zachwyca, aczkolwiek nie jest łatwa w odbiorze. Składa się z dwóch warstw: "normalnej" - fabularnej i astrologicznej. Zacznę może od tej drugiej, chociaż przyznaję szczerze, że jest ona dla mnie niezrozumiała. Na szczęście wytłumaczenia Autorki można znaleźć w magazynie "Książki" (nr 3/14 październik 2014). Eleanor Catton mówi, że od początku wiedziała, że wszystko się będzie działo w czasach nowozelandzkiej gorączki złota i zainteresowała się, jak wtedy wyglądało niebo nad Nową Zelandią. Okazało się, że w roku 1866 wystąpiło zjawisko noszące nazwę miesiąca synodycznego, a 27 stycznia był tak zwany dom horoskopowy: tego dnia w zasięgu konstelacji Strzelca znajdowały się na niebie aż trzy planety: Merkury, Jowisz i Mars. I to wszystko ma znaczenie dla fabuły (wierzę na słowo). Autorka mówi, że pisząc książkę, cały czas sprawdzała jak naprawdę układały się na niebie planety i gwiazdy. Dokładnie miała też zaplanowane, co w którym rozdziale się wydarzy i chciała, żeby każdy z nich odzwierciedlał kolejne fazy Księżyca, poczynając od pełni. Każda kolejna część książki jest o połowę krótsza od pozostałej. Kurczyły się jak Księżyc.  Autorka pisała powieść 5 lat, bardzo dużo czasu zabrało jej zbieranie dokumentacji historycznej, czytanie dzięwiętnastowiecznych powieści, żeby wczuć się w język epoki. Sporo wysiłku włożyła też w zdobycie wiedzy o handlu złotem: jego skupie, ewidencji, sprzedaży, przechowywaniu w bankach itd. I cały czas musiała czuwać nad tym, aby warstwa astrologiczna współgrała z fabułą.
A fabuła toczy się w czasie nowozeladzkiej gorączki złota, czyli w epoce bardzo lubianej przez Eleanor Catton: "Była w niej romantyczna pokusa kupienia sobie nowego życia, zarobienia takich pieniędzy, które pozwolą stać się kimś zupełnie nowym. To oczywiście była iluzja, taka sama jak w każdym innym hazardzie."
Akcja powieści rozgrywa się w mieście Hokitika, do którego przypływa Szkot Walter Moody. Jego zamiarem jest oczywiście szybkie wzbogacenie się na złocie, które jakoby znaleźć można wszędzie. W trakcie gdy przybywa do miasta, mają tam miejsce różne dziwne wydarzenia. Lokalna społeczność żyje wydarzeniami sprzed dwóch tygodni, kiedy to znaleziono martwego miejscowego odludka i pijaka, w którego domu nieoczekiwanie odkryto ukryty ogromny skarb. W niewyjaśnionych okolicznościach zniknął jeden z najmłodszych poszukiwaczy złota i jeden z największych szczęściarzy w tej branży. A na ulicy znaleziono miejscową prostytutkę odurzoną opium, na którą padły podejrzenia o próbę samobójczą. Dwunastu mieszkańców spotyka się w hotelu, na tajnym zgromadzeniu, aby podzielić  się informacjami, dotyczącymi tej sprawy. Wygląda na to, że każdy z nich może być w nią zamieszany. Walter Moody, jako nieproszony gość, dołącza do zgromadzonych, by wkrótce zdobyć ich zaufanie, wysłuchać historii, a w końcu stać się aktywnym uczestnikiem bieżących wydarzeń w Hokitika. Powiem szczerze, że intryga w powieści jest bardzo skomplikowana, ale przez to ogromnie interesująca i wciągająca bez reszty (aczkolwiek akcja dosyć długo się "rozkręca" - to uwaga dla niecierpliwych - dobrze, wytrwać do mniej więcej 170 strony - wtedy już jesteśmy "utopieni" w fabule i czekamy na to co będzie dalej). Lektura zdecydowanie na więcej niż na jeden wieczór, bo książka liczy sobie 936 stron.


Polecam!


Moja ocena: 6/6

wtorek, 25 listopada 2014

Robert Galbraith (J.K. Rowling) "Jedwabnik"

Autor: Robert Galbraith (J.K. Rowling)
Tytuł: "Jedwabnik"
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014

Kryminały czytam bardzo rzadko, nie dlatego, że uważam, że są nieciekawe czy że nie ma dobrych autorów, ale jest tyle innych książek, które czekają u mnie w kolejce, że na morderstwa, przestępców i ukryte motywy nie starcza mi po prostu czasu. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy dam się wciągnąć. 
J.K. Rowling - autorka tomów o czarodzieju Harrym Potterze - zyskała moje wielkie uwielbienie, jako twórczyni również dla dorosłych, już swoją pierwszą książką "Trafny wybór". A potem był kryminał "Wołanie kukułki" i tym sposobem, zaspokajając swoją ciekawość, jak Autorka od młodych czarodziejów zaskoczy nas zbrodnią i jej wyjaśnianiem, dałam się wciągnąć w pracę detektywa Cormorana Strike i jego asystentki Robin. Gdy w księgarniach ukazał się "Jedwabnik", czyli kolejna sprawa o morderstwo, która wymaga rozwiązana przez Cormorana, oczywistym było, że muszę przeczytać tą książkę. I na szczęście - nie zawiodłam się!
Tym razem do biura detektywa zgłasza się kobieta, której mąż - sławny pisarz - zniknął, po tym jak pokłócił się ze swoją agentką o wydanie (a właściwie o niewydanie) swojej nowej książki. Wkrótce Cormoran Strike odkrywa co się stało z zaginionym. Do akcji równocześnie wkracza policja. Podczas gdy detektyw wraz ze swoją asystentką próbują zrekonstruować wydarzenia, czytelnik może zapoznać się z pisarskim światem Londynu. Intrygi, waśnie, zdrady i sekrety z dawnych lat, ciągle wpływają na rzeczywistość i mogą mieć znaczenie dla rozwiązania sprawy zaginionego pisarza. Tym bardziej, że w niewydanej książce przedstawił w bardzo niekorzystnym świetle wiele postaci literackiego świata. Mnóstwo osób może być więc zainteresowane jego zniknięciem, a tym samym niedopuszczeniem do druku książki. 
Akcja toczy się wartko i mocno wciąga. Robin z sekretarki, która w "Wołaniu kukułki" trafiła do Cormorana  w wyniku pomyłki biura zatrudnienia, powoli staje się prawdziwą asystentką detektywa i aktywnie pomaga mu w rozwiązaniu kryminalnej zagadki. Powieść kończy się w sposób, pozwalający mieć nadzieję na dalszą część! :-)

Polecam!

Moja ocena: 5.5/6 

wtorek, 11 listopada 2014

Glenn Greenwald "Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz"

Autor: Glenn Greenwald 
Tytuł: "Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz"
Wydawnictwo Agora, maj 2014

Długo wahałam się czy kupić tę książkę, czy też nie. Na temat Snowdena i tego co zrobił, można usłyszeć skrajne opinie: od entuzjastycznego poparcia dla jego czynów, a skończywszy na totalnym potępieniu i nazwaniu go zdrajcą, po drodze wychwyci się też głosy, że być może jest niespełna rozumu i generalnie zachował się jak pożyteczny idiota. Wszystkie te poglądy obwarowane są solidnymi argumentami i naprawdę czasami ciężko wyrobić sobie własną opinię. Sięgnęłam po książkę Glenna Greenwalda, a więc dziennikarza, z którym Snowden pierwszy kontakt próbował nawiązać już w grudniu 2012 roku, a ostatecznie w maju 2013 roku w Hongkongu przekazał mu tajne dokumenty, których publikacją i opracowaniem Greenwald miał się zająć. Książka ta z natury rzeczy nie może być więc obiektywna w temacie oceny Snowdena, ponieważ gdyby ta ocena wypadła negatywnie, Autor pewnie nigdy nie zająłby się tematem. Greenwald zastanawiał się tak jak my wszyscy, jakie pobudki kierowały Snowdenem przy ujawnianiu informacji. Decydując się ostatecznie na współpracę z nim, "testował" go na wiele sposobów, aby sprawdzić czy jego motywacje są naprawdę tak idealistyczne, jak je przedstawiał. "Świat ma prawo wiedzieć, co się robi z jego prywatnością - powiedział; czuł morlany obowiązek, by wystąpić przeciwko złemu postępowaniu; nie mógł z czystym sumieniem zachować milczenia na temat ukrytego zagrożenia dla wyznawanych przez niego wartości. [...]
-Prawdziwą miarą wartości człowieka nie jest to, w co mówi, że wierzy, ale co robi w obronie swoich przekonań - powiedział. - Jeśli nasze przekonania nie skłaniają nas do działania, to zapewne nie są prawdziwe. [...]
Zdałem sobie sprawę - powiedział- że budują system, którego celem jest eliminacja wszelkiej prywatności, globalnie. Tworzony, by NSA mogła gromadzić, przechowywać i analizować wszystkie przekazywane drogą elektroniczną wiadomości.
To właśnie ostatecznie umocniło Snowdena w postanowieniu, że zostanie sygnalistą." Autor mu uwierzył. Sam Greenwald był prawnikiem specjalizującym się w prawie konstytucyjnym i przestrzeganiu praw człowieka. W 2005 roku porzucił jednak swój zawód i założył blog polityczny by zająć się jak pisze: "... radykalnymi i ekstremistycznymi teoriami władzy przyjętymi przez rząd USA w następstwie ataków z 11 września 2001 roku na Nowy Jork i Waszyngton."
Możemy oczywiście nie wierzyć w motywacje Snowdena i Autora, ale mleko się rozlało i dokumenty zostały ujawnione. Warto wiedzieć, moim zdaniem, na jaką skalę NSA próbuje inwigilować świat, jakie ma narzędzia, jakie metody stosuje, żeby mieć wgląd w życie obywateli, jakie ogromne pieniądze topione są w tym systemie i przede wszystkim jak wielkie korporacje internetowe z NSA współpracują.
W kolejnych rozdziałach książki Autor opisuje proces nawiązywania kontaktu ze Snowdenem, potem swój pobyt w Hongkongu, gdzie spotkali się po raz pierwszy, pracowali nad dokumentami i gdzie powstały pierwsze artykuły Greenwalda dla Guardiana. Następnie przedstawia nam możliwości i narzędzia, jakie ma NSA i inne agencje, aby gromadzić i analizować dane (rozdział szczególnie warty przeczytania). A potem prezentuje i analizuje negatywne skutki inwigilacji. W ostatnim rozdziale, traktującym o mediach, pisze o tym, jak gazety, dziennikarze i telewizje oddane rządowi amerykańskiemu, próbowały zdyskredytować jego osobę w oczach opinii publicznej.
Warto dodać, że Autor nigdy już nie wjechał do USA. Odradzali mu to wszyscy jego prawnicy. Jego partner David Miranda został aresztowany przez  brytyjskie służby bezpieczeństwa na lotnisku Heathrow w Londynie na kilka godzin na podtsawie Ustawy o terroryzmie z 2000 roku, a wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z domu jego laptop.
Tak jak pisałam na początku: ciężko jest jednoznacznie ocenić postępowanie Snowdena. Ale jeżeli ja miałabym wybierać, czyje intencje do mnie bardziej przemawiają - czy Snowdena, czy rządu USA, to jakoś bardziej skłaniam się ku Snowdenowi.
Wiele osób oburzonych postępowaniem Snowdena nazywa go zdrajcą. Często słyszy się też argument, że osoby prywatne, nie mające nic do ukrycia, nie mają się czego obawiać. Greenwald zwykł w takich sytuacjach prosić swoich rozmówców - zwolenników inwigilacji - o podanie hasła do swojej skrzynki pocztowej i o pozwolenie na zamontowanie kamery w domu. Z jakiś powodów nikt, nigdy się na to nie zgodził.

Moja ocena: 5/6


poniedziałek, 13 października 2014

Jan Miodek, Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski "Wszystko zależy od przyimka"

Autorzy: Jan Miodek, Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski
Tytuł: "Wszystko zależy od przyimka"
Wydawnictwo Agora, maj 2014

Trzy wybitne osoby zostały zaproszone przez Jerzego Sosnowskiego do rozmowy o języku polskim:

Jan Miodek - polski językoznawca, specjalista od kultury języka, profesor i dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, członek Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk i Rady Języka Polskiego, popularyzator wiedzy o języku polskim.
Jerzy Bralczyk - polski językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, reklamy i polityki, profesor, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie oraz Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Języka Polskiego, Polskiego Towarzystwa Językoznawczego, Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk. 
Andrzej Markowski - profesor, specjalista od semantyki i leksykografii, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący Rady Języka Polskiego, wiceprzewodniczący Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej, Członek Prezydium Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk.

Jerzy Sosnowski poprowadził dyskusję o języku z trzema profesorami, której zapisem jest właśnie książka "Wszystko zależy od przyimka". 
Można powiedzieć, że tematem prezentowanych czytelnikowi rozmów, jest szeroko pojęta kultura języka oraz to jakie możliwości stwarza mówienie po polsku. Panowie dyskutują min. o etykiecie mailowej i smsowej, znakach diakrytycznych, interpunkcji. Szeroko poruszają kwestię wulgaryzmów (tutaj zwracam uwagę na rewelacyjny żart profesora Miodka, pokazujący ewidentnie, że nie ma sensu zamiana wulgaryzmu na po prostu "słowo na k....", w opowiadanym dowcipie). Poza tym uczestnicy spotkań rozmawiają o deklinacji nazwisk polskich i obcych, o zdrobnieniach imion. Sporo też o słownictwie reklamy i o tym jak ono wpływa na język i jak definiuje nowe użycia wyrazów czy całych zwrotów. Dyskusja dotyka też napływu do polszczyzny wyrazów z angielskiego. Panowie rozmawiają o języku polityków, a także o języku poprawnym politycznie, o gender (czy dżender, jak zapisano w książce), czyli o żeńskich końcówkach zawodów i o tym dlaczego to nie zawsze jest najlepsze wyjście. Na koniec zastanawiają się jak dzisiaj uczyć młodzież o języku i jak skłonić ludzi do tego, by poważnie traktowali kwestie poprawności językowej. 
 
Lektura bardzo przyjemna, sporo się można dowiedzieć. (Ja niestety uświadomiłam sobie, że mam przynajmniej kilka naleciałości językowych, które powinnam natychmiast wyplenić.) W dyskusji nie zabrakło znakomitego poczucia humoru i "przepychanek" słownych, co czyni tę książkę jeszcze bardziej wartą polecenia. 

Moja ocena: 5/6 


czwartek, 11 września 2014

Agnieszka Graff "Matka feministka"

Autor: Agnieszka Graff
Tytuł: "Matka feministka"
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014

Jedna z moich ulubionych feministek Agnieszka Graff została mamą i wiele się w jej życiu zmieniło. To fantastyczne, ale nie tylko ze względu na osobiste szczęście Autorki, ale to także dar polskiego feminizmu. Do tej pory skoncentrowanego głównie na problemach kulturowych i zaangażowanego w abstrakcyjne akademickie dyskusje. Oczywiście to też ważne. Ale trudno się dziwić, że zwykłej kobiecie, zmagającej się z codzienną polską rzeczywistością, daleko do zrozumienia ważności tych dyskusji. Agnieszka Graff przyznaje w swojej najnowszej książce, że pisząc "Świat bez kobiet" poruszyła wiele problemów kobiet, ale nie ma tam rozdziału poświęconego macierzyńswtu, co jest przecież z kobiecością nieuchronnie związane. Wielu krytyków jej to zresztą zarzucało, a Autorka dzisiaj tą krytykę przyjmuje. I podkreśla, że to jest ogromny błąd polskiego feminizmu - odejście od realnych problemów kobiet. Stając w opozycji do wizyji macierzyństwa lansowanej przez Magdę Środę (ciąża to nie choroba, urlop macierzyński to wyłudzanie pieniędzy od państwa, trzeba jak najszybciej  po porodzie wracać do pracy itd.) Agnieszka Graff zwraca uwagę, że polski feminizm nie może zajmować się tylko super kobietami z Kongresu Kobiet (naukowcami, biznesmenkami, politykami), bo są one wyjątkiem i ich sytuacja życiowa nijak się ma do syutuacji przeciętnej polskiej kobiety. Myślę, że siła głosu Autorki może mieć znaczący wpływ na zmiany w życiu polskich matek. Zaczęło się od tego, że Kongres Kobiet ma już swoje przedszkole. Dzięki czemu więcej kobiet ma realne prawo wyboru i może wziąć w nim udział.  
W warunkach polskiej biedy liberalna kategoria wolnego wyboru staje się kpiną. [...] Bieda i związany z nią brak wolnego wyboru wpędza młode matki w wieloletnią zależność od najbliższej rodziny (równie często od dziadków jak i ojców dzieci). Kobiety są w Polsce odpowiedzialne za dzieci, a jednocześnie pozbawione wsparcia ze strony państwa. I nic im nie pomogą nasze dywagacje o kulturowym konstruowaniu płci, wolnym wyborze czy historycznie zmiennym obrazie macierzyństwa. Feministyczny brak zrozumienia dla macierzyństwa jest lustrzanym odbiciem obojętności i irytacji, jakie w obiegu konserwatywnym budzi feminizm czy szerzej - kobiece aspiracje zawodowe, nasza potrzeba autonomii. Nie, nie zostałam konserwatystką. Nie podzielam poglądu, że macierzyństwo stanowi "esencję" kobiecości. Zauważam tylko, że wiele kobiet to matki, i upieram się, że jest to doświadczenie od którego nie da się abstrahować, projektując wizję równości płci. Nie godzę się na podział: feminizm dla niezależnych, konserwatyzm dla udomowionych. I jestem głęboko przekonana, że udomowienie jest z macierzyństwem nieuchronnie związane. Nie da się zbudować więzi z małym człowiekiem, nie spędzając z nim czasu. Aby  zostać matką, trzeba być tam gdzie nasze dziecko, czyli, nie czarujmy się, najczęściej w domu. Można jednak i należy pytać: na jak długo, na jakich warunkach i kto ma za to płacić. 
"Matka feministka" to próba analizy dlaczego polski feminizm unika tematu macierzyństwa i co z tego wynika.
W drugiej części Autorka prezentuje wystąpienia na 3 kolejnych Kongresach Kobiet publikowane potem przez Gazetę Wyborczą  i felietony publikowane w miesięczniku "Dziecko" i w "Wysokich Obcasach".
Dużo miejsca Agnieszka Graff poświęca tematowi wspierania kobiet w macierzyństwie jako, że jest to interes państwa i społeczeństwa. Polska ma jeden z najniższych wskaźników dzietności w Unii Europejskiej, a ogólnie robi się niewiele, żeby realnie zachęcić kobiety do posiadania dzieci. Autorka prezentuje punkt widzenia, że wychowanie potomstwa to praca na rzecz całego społeczeństwa i jako potrzebna i ważna powinna być przez państwo i obywateli wspierana.
Na forach internetowych wszelkie propozycje równościowej polityki zbywa się aroganckim: "Nie za moje podatki" czy "Każdy ma dzieci na własny rachunek". Tak rozumując należałoby zlikwidować cały system zabezpieczeń społecznych, rozmontować służbę zdrowia, sprywatyzować edukację - internauci często zresztą popierają takie rozwiązania. Nie jesteśmy jednak zbiorem jednostek, które przypadkowo znalazły się w jednym miejscu, tylko społeczeństwem. Wizja społeczeństwa,w którym ludzie wyłącznie ze sobą konkurują, a nie współpracują czy wzajemnie wspierają, jest wizją nie tylko odległą od feministycznych ideałów, ale w gruncie rzeczy głęboko nieludzką. 

W mniemaniu komentatorów społeczeństwo nie ma żadnych zobowiązań wobec pozbawionych środków do życia samotnych matek i ich dzieci. Co ciekawe, uciekający przed odpowiedzialnością ojcowie nie zajmowali wcale uwagi forumowiczów. 

Gorąco zachęcam do lektury. Fantastyczny styl Agnieszki Graff połączony z ogromną wiedzą, doświadczeniem i przemyślanymi opiniami, zapewnia kilka godzin najwyższej intelektualnej przyjemności. 

Moja ocena: 6/6


środa, 20 sierpnia 2014

Elisabeth Asbrink "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa"


Autor: Elisabeth Asbrink
Tytuł: "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa"
Wydawnictwo Czarne, marzec 2013 

Można powiedzieć, że historia tej książki zaczęła się od 500 listów, które Eva córka Ottona Ullmanna przekazała znajomej dziennikarce Elisabeth Asbrink. Nie chciała, żeby ten ciężar przeszedł na jej dzieci. Otto Ullmann, syn żydowskich intelektualistów z Wiednia, trafił w 1939 roku w wieku 14 lat do sierocińca w Szwecji. Była to pomoc organizowana w ramach działalności misyjnej szwedzkiego kościoła. Szwedzi zgodzili się udzielić schronienia żydowskim dzieciom, pod warunkiem, że ich rodzice zobowiązali się, że nie będą próbowali do nich dołączyć i pod warunkiem, że dzieci będą ochrzczone. Szwedzi szukali głównie rąk do pracy: dziewczynki trafiały do domów, gdzie zostawały służącymi, chłopcy do pracy na roli. Otto pozostawał w sierocińcu bardzo długo, omijano go przy wyborze, bo z czarnymi włosami i ciemną karnacją mało przypominał Skandynawa. Gdy sytuacja w Wiedniu stawała się dla Żydów nie do wytrzymania, nie można było swobodnie chodzić po ulicach i parkach, dzieci żydowskie zostały usunięte ze szkół, Żydzi tracili pracę i majątki, rodzice Ottona robili wszystko, żeby wyjechać. Gdy zrozumieli, że całej rodzinie może się to nie udać, postanowili ratować swoje jedyne dziecko. Postarali się o możliwość jego wyjazdu do Szwecji. Scena pożegnania na dworcu i świadomość, że Otto przeżyje dodawały im otuchy do ostatnich chwil ich życia. Nie przetrwali wojny, zginęli kilka miesięcy przed jej końcem. 
Ale nie jest to tylko reportaż o żydowskim chłopcu. Jest to również opowieść o jego przyjaźni z Ingvarem Kampradem, późniejszym założycielem Ikei.  Otto na początku wspólnie z Ingvarem tworzył tą firmę. Poznali się, gdy Otto pracował jako parobek na farmie rodziców Ingvara. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że młody Kamprad pochodził z rodziny otwarcie popierającej nazistów. Jego babka Niemka sympatyzowała z Hitlerem, a on sam należał do partii nazistowskiej SSS (Svensk Socialistisk Samling). Bywał na faszystowskich zgromadzeniach, prenumerował nazistowskie gazety, werbował członków. Sam nie widział w swojej działalności z jednej strony i swojej przyjaźni z Ottonem z drugiej strony żadnej sprzeczności. Młodzi Otto i Ingvar razem w czasie wakacji pracowali na farmie, chodzili na potańcówki, spotykali się z dziewczynami. 
Autorka ułożyła swoją opowieść z listów, rozmów z Kampradem i ludźmi którzy mogli pamiętać wydarzenia z tamtych czasów. Niestety Otto już zmarł, więc nie mógł mieć swojego wkładu w książkę. 
Rodzice i krewni Ottona codziennie pisali do niego list albo kartkę. Około 500 takich listów ułożonych chronologicznie dostała Autorka. Otto pisał dużo mniej niż rodzice, często mu to zresztą wypominali. Listy Ottona zachowały się tylko 3, z jakiś powodów wróciły do nadawcy. Pewność, że syn żyje i ma się dobrze była jedyną radością rodziców w Wiedniu, w którym z każdym dniem docierało do nich to, że nie przetrwają wojny. 
Otto wyjechał z Wiednia jako dziecko i miał do udźwignięcia wielki ciężar - świadomość, że jemu się udało. Tymczasem można sobie wyobrazić frustrację młodego intelektualisty, który jedyne co może robić to tyrać na roli. Otto wiedział, że musi się uczyć, dlatego korzystał z kursów korespondencyjnych. Całą swoją młodość spędzoną na szwedzkiej wsi tęsknił do rodziców, książek i wielkiego miasta. A potem żył w cieniu tej wojennej traumy.
Ingvar Kamprad odcina się od swojej nazistowskiej młodości. Mówi, że to były błędy nastolatka, który chciał po prostu przynależeć do grupy i źle wybrał. Jednakże nawet w wywiadzie przytoczonym w książce, wyraża ciągłe i ogromne poparcie dla byłego lidera nazistów w Szwecji Pera Engdahla. 
Autorka dużo pisze o restrykcyjnej polityce imigracyjnej Szwecji w czasie drugiej wojny światowej, o kościele, jego hierarchach i motywacji przy udzielaniu pomocy żydowskim dzieciom. 
Ocenę pozostawia jednak czytelnikowi. 

Rozmowa z Autorką w "Dużym Formacie" w Gazecie Wyborczej:


Polecam!

Moja ocena: 6/6

niedziela, 10 sierpnia 2014

Alice Munro "Jawne tajemnice"

Autor: Alice Munro 
Tytuł: "Jawne tajemnice" 
Wydawnictwo W.A.B. kwiecień 2014 

Jak dobrze po długiej przerwie znowu sięgnąć po opowiadania Alice Munro. Gdy stos z nieprzeczytanymi książkami nie chce maleć za sprawą ciągle nowych dostaw, ale nie wiadomo co z niego wybrać, upał doskwiera, nie ma nastroju na poważne tematy, a wszystko jakoś wydaje się być nieadekwatne, wtedy ratunkiem jest proza Noblistki 2013. Wspaniała właściwie zawsze, ale do mnie przemówiła w środku gorącego duńskiego lata (takie rzeczy się zdarzają, wcale nie koloryzuję :-) ), gdy nic się nie chce, co najwyżej iść gdzieś na plażę i oddać lekturze. 
"Jawne tajemnice" to zbiór ośmiu opowiadań, w których Autorka jak zawsze snuje dużo wątków, pozornie ze sobą niezwiązanych, czytelnik zastanawia się, gdzie to wszystko może prowadzić i co ma ze sobą wspólnego, by ostatecznie dotrzeć do nieoczekiwanego zwrotu akcji, gdy okazuje się, że każde zdanie Alice Munro było potrzebne, precyzyjne, trafiające w sedno i niezbędne byśmy poznali i zrozumieli losy bohaterów. 
Moje ulubione opowiadanie w tym tomie to "Za daleko" o bibliotekarce, do której zaczynają przychodzić listy zza morza od nieznanego jej mężczyzny. Z czasem rozwija się między nimi bardzo silna listowna zażyłość, (miłość?). Wszytko zmierza w dobrą stronę, do momentu, gdy ... no właśnie ... więcej nie zdradzę. Ale pozostaje kilka pytań: czy można taką intrygę uknuć w prawdziwym życiu, czy kobieta może być tak ... chciałam napisać naiwna... ale to nie jest kwestia naiwności... to kwestia wiary w bardzo sugestywny przekaz... Wiele pytań. Dlatego zachęcam do lektury. Finał wciska w fotel.

Alice Munro jak zwykle wspaniała!!!

Moja ocena 5.5/6 

środa, 30 lipca 2014

Karl Ove Knausgård "Moja walka" Powieść 1.

Autor: Karl Ove Knausgård
Tytuł: "Moja walka Powieść 1."
Wydawnictwo Literackie, kwiecień 2014 











Sięgnęłam po tą książkę po rekomendacji Krzysztofa Vargi w "Dużym Formacie" i w zasadzie nie czuję się na siłach, żeby cokolwiek więcej dodać, bo "napisać coś o powieści po tym jak zrobił to Krzysztof Varga, to nic nie napisać". Może więc najlepiej zrobię jeżeli odeślę zainteresowanych do źródła:
Tytuł z Hitlera, metoda z Ikei. Knausgard pisze, Varga się zachwyca.
Dodaję swój zachwyt do zachwytu Autora powyższego artykułu i z radością czekam na kolejne części tej autobiografii. A ma być ich jeszcze 5. Rewelacja! 


Moja ocena: 6/6

środa, 2 lipca 2014

Brad Stone "Sklep, w którym kupisz wszystko. Jeff Bezos i era Amazona"

Autor: Brad Stone 
Tytuł:  "Sklep, w którym kupisz wszystko. Jeff Bezos i era Amazona"
Wydawnictwo Albatros, kwiecień 2014

Sięgając po biografię Jeffa Bezosa nie wiedziałam o nim zupełnie nic. Ale podejrzewałam, że człowiek stojący za potęgą Amazona, musi być kimś wyjątkowym. Do lektury zachęciło mnie też bardzo pozytywne wspomnienie biografii Steva Jobsa, która okazała się być nie tylko opowieścią o losach założyciela Appla, ale także fascynującą historią wynalazków i rozwiązań, bez których większość z nas nie wyobraża sobie już życia. 
Tak samo jest w przypadku tej książki. 

Jeff Bezos był i jest geniuszem. Od najmłodszych lat był wyjątkowo uzdolniony, przejawiał rozmaite talenty, pochłaniał książki i odstawał zdecydowanie od swojej grupy rówieśniczej. Miał to szczęście, że jego błyskotliwość została dostrzeżona przez nauczycieli i rodziców, którzy umożliwili mu pójście ścieżką indywidualnego rozwoju, zamiast poddania się sztywnym edukacyjnym normom. Jeff Bezos to człowiek, który zawsze miał i ma wielkie wizje, myśli perspektywicznie i dąży do celu bez względu na porażki, przeciwności losu i grono ludzi, powtarzających mu, że jego mrzonki są absolutnie nie do zrealizowania. No i oczywiście tytan pracy, dla którego firma i jej cele są wszystkim. Od początku założył sobie, że stworzy sklep w którym będzie można kupić wszystko i praktycznie dzisiaj jest to już niemalże prawdą. Od początku istnienia firmy powtarzał pracownikom, że najważniejsza jest obsługa klienta. Klient ma być zawsze zadowolony, dostać najlepszą cenę na Amazonie i jego potrzeby są absolutnym priorytetem. Z własnego doświadczenia wiem, że Amazon faktycznie realizuje wysyłki szybko i sprawnie, jak również bezproblemowo dla klienta rozwiązuje reklamacje. Sama niedawno w paczce z zamówionymi butami otrzymałam jedynie puste opakowanie po butach. Po złożeniu reklamacji, Amazon obiecał mi wysłanie nowej pary, a kiedy okazało się, że nie mają już zapasów, po prostu natychmiast zwrócili pieniądze na konto. Super. Ceny też są świetne. Ale... ja szczerze mówiąc wolałabym zapłacić trochę więcej i mieć pewność, że Amazon nie wykańcza swoich dostawców. Ale niestety trzeba mieć świadomość, że jest inaczej. Amazon gra totalnie nieczysto. Szantażuje dostawców, wymuszając ciągłe obniżki cen i polepszenie warunków płatności. Potrafi w ciągu minuty zablokować dużego wydawcę lub wydłużyć termin wysyłki jego pozycji ze standardowych 24 godzin do kilkunastu dni. Dostawcy faktycznie nie mają szans, muszą się zgadzać na warunki monopolisty. Do tego skrajne skąpstwo Jeffa Bezosa dotyczy wszystkich jego pracowników. Ciągłe oszczędności praktycznie na wszystkim, łącznie z tym, że trzeba płacić za firmowy parking. Plus praca w Amazonie oznacza rezygnację z życia prywatnego. Za to zdecydowanie go nie lubię. Natomiast podziwiam go za pasję, jaką ma do książek. Jego miłość do literatury przerodziła się w pragnienie zrewolucjonizowania rynku słowa drukowanego. Efektem tego jest Kindle, którego ja osobiście uwielbiam. I chociaż ciągle preferuję książki w wersji papierowej i myślę, że to się nigdy nie zmieni, to Kindle jest nieodłączną częścią mojego życia. Możliwość prenumeraty polskich gazet i czasopism, przebywając za granicą jest wspaniała. Autor biografii podkreśla, że pasja Steva Jobsa do muzyki doprowadziła do zrewolucjonizowania rynku muzyki, podobnie pasja Jefa Bezosa do książek nadała zupełnie inny kształt rynkowi książek. Potwierdzając tym samym tezę, że naprawdę wielkie rzeczy rodzą się z pasji. Jeff Bezos imponuje mi również tym, że nigdy nie poddawał się po poniesionych porażkach, nieraz bardzo dotkliwych. Czasami nauka słono kosztowała. Np. potknięcie przy szacowaniu sprzedaży zabawek naraziło Amazona na spisanie na straty towaru o wartości 39 milionów dolarów. Moim idolem humoru sytuacyjnego został Warren Jensen, dyrektor finansowy, który kupił z magazynu kilkadziesiąt lalek Barbie, przyszył je do swetra i przyszedł na doroczny bal kostiumowy Amazona przebrany za nadwyżkę magazynową. :-) :-) :-) Ale jeżeli firma traci miliony i trwa, to znaczy, że jest naprawdę silna. Podziwiam wytrwałość wszystkich pracowników, którzy sami pakowali paczki świąteczne, żeby nie zawalić sezonu gwiazdkowego, ale już zdecydowanie nie podoba mi się to, że Amazon z tak stabilną i silną pozycją rynkową może wykończyć praktycznie każdego. Gdy założyli sobie, że przejmą firmę sprzedającą produkty dla dzieci, a firma ta nie chciała się na to zgodzić, to zrobili takie promocje, że zmusili opornych do poddania się. Jak oszacowano Amazon musiał dołożyć do swojej promocji pieluch około 100 milionów dolarów. Mogą sobie na to pozwolić bez szkody dla firmy. Ich działaniami nie kieruje już konieczność przetrwania na rynku, ale bezwzględna chęć "nachapania się" i posiadania jeszcze więcej. Podobno takie są reguły biznesu, ale jak dla mnie jest to zdecydowanie niepotrzebne. W książce wraz z rozwojem Amazona poznajemy też historię powstawania funkcji, wynalazków, które dzisiaj dla użytkowników są oczywiste. Np. opcja realizacji zamówienia jednym kliknięciem albo kupowanie na Amazon market place. Dziś po prostu się z tego korzysta, nie zastanawiając się, że ktoś kiedyś musiał na to wpaść. Takich przykładów jest oczywiście w książce całe mnóstwo. 

Lektura bardzo interesująca i wciągająca. Ja osobiście Jefa Bezosa podziwiam, ale nie lubię. A Amazon cóż... trudno się odzwyczaić, jak się zaczęło regularnie korzystać. 

Polecam książkę!

Moja ocena: 5.5/6 

środa, 18 czerwca 2014

Kate Atkinson "Jej wszystkie życia"

Autor: Kate Atkinson 
Tytuł: "Jej wszystkie życia"
Wydawnictwo Czarna Owca, marzec 2014 

Zbieram się i zbieram do zrobienia kolejnego wpisu na blogu na temat książki. Ale trwająca od dłuższego czasu "promocja pogodowa" w Danii, nieustająco powoduje, że wybieram rower, plażę, morze i słońce. Ewentualnie jeszcze obserwowanie młodych łabędzi w parku i w zamku w Helsingorze. I  chyba nie można mnie za to obwiniać :-) Dobrze, że leżąc na piasku, napawając się wiatrem od morza, można też trochę czytać. Na przykład wydaną niedawno w Polsce powieść Kate Atkinson "Jej wszystkie życia". To opowieść o losach Urszuli, która rodzi się i zaraz umiera. Ale na kolejnych stronach rodzi się ponownie i ma jeszcze jedną szansę. A potem jeszcze kilka. W jej życiu jest wiele decydujących momentów, które może przeżyć inaczej. W powieści często "zapada ciemność" i historia Urszuli się kończy, aby za chwilę powrócić w innej wersji. Świetnie napisana i wciągająca książka. Wydawca pyta na okładce: "A gdybyśmy tak mogli przeżywać nasze życie raz za razem, żeby wreszcie zrobić to jak należy? Czy to nie byłoby wspaniałe?" Ja nie znajduję odpowiedzi na to pytanie, ale podczas lektury wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, jak wiele w życiu może zależeć od jednego, wydawałoby się, nic nie znaczącego wydarzenia czy zachowania. Np. w książce pojawia się epizod, kiedy nastoletnia Urszula jest napastowana przez starszego chłopaka. I poznajemy dalsze losy bohaterki, po tym jak dała mu w twarz, a w innej historii po tym jak nie zareagowała, tylko stała oniemiała, spalona wstydem. Bardzo ciekawe! Urszula urodziła się w 1910 roku, więc jej dorosłe życie (w wersjach, w których do niego dożywa) obejmuje 2 wojny światowe. Czy gdyby wydarzenia ułożyły się inaczej, można by nie dopuścić do wybuchu wojny? Kate Atkinson w kilku wersjach opowieści o Urszuli, pokazuje różne możliwości.
Książkę polecam z całego serca!

Moja ocean: 5.5/6

"Przeszkadzacze blogowi"

"Przeszkadzacze blogowi"

"Przeszkadzacze blogowi"

"Przeszkadzacze blogowi"




środa, 21 maja 2014

Michael Booth "The Almost Nearly Perfect People"

Autor: Michael Booth 
Tytuł: "The Almost Nearly Perfect People The truth about the nordic miracle"
Luty 2014 

Lubię czytać książki Michaela Bootha, w dziale na półce z przeczytanymi stoi "Sushi i cała reszta" oraz "Jedz, módl się jedz". Ta ostatnia moim zdaniem trochę słabsza, ale i tak miło było do niej zajrzeć. 
Michaela Bootha uwielbiam przede wszystkim za jego do granic możliwości wyostrzone poczucie humoru i niezmiernie cięty język. Wielu ludzi powiedziałoby, że jest po prostu złośliwym i chamskim dziennikarzem, ale na jego obronę przemawia to, że wobec siebie jest równie cyniczny, bezpośredni i zjadliwie złośliwy. A poza złośliwością, tam gdzie się da, widzi całą masę pozytywów, o których nie mniej entuzjastycznie pisze. Michael Booth jest Brytyjczykiem, od kilku lat mieszka w Danii, na południu od Kopenhagi, a jego żoną jest Dunka. Chętnie spotka się z czytelnikami i miałam okazję być na jednym z takich spotkań (w Gentofte Bibliotek ), gdzie opowiadał o swojej wydanej w lutym książce "The Almost Nearly Perfect People The truth about the nordic miracle". Było interesująco, zabawnie i złośliwie, a Autor okazał się niezwykle skromnym, sympatycznym i ujmującym człowiekiem. Michael Booth opowiadał na spotkaniu jak to się stało, że napisał tę książkę. Mówi, że miał dosyć bajkowego i wyidealizowanego obrazu Skandynawii, przedstawianego przez brytyjskie media w ciągu ostatnich kilku lat (jak dodał: sam miał w tym swój udział, bo pisał sporo artykułów wychwalających Skandynawię). Postanowił przyjrzeć się cudowi państw nordyckich, sprawdzić czy naprawdę wszystko jest takie słodkie i lukrowe, jak to opiewają kolejne artykuły w gazetach. Autor "badał" Danię, Szwecję, Norwegię, Finlandię i Islandię. Najwięcej miejsca poświęca Danii, z racji tego, że tu mieszka i stąd ma najwięcej doświadczeń. To również dla mnie było najbardziej interesujące. Przed przyjazdem do Skandynawii, miałam w głowie równie bajkowy obraz społeczeństwa duńskiego, jaki lansuje światowa prasa. Najszczęśliwsi ludzie na świecie, najlepszy system opieki społecznej, egalitarne społeczeństwo itd. itd. Bardzo wiele z tego jest prawdą, pod wieloma względami Dania jest wspaniałym miejscem do życia. Ale jednocześnie każdy, kto chce dostrzec niuanse, szybko zauważy, że coś zgrzyta i nie wszystkie bajki są prawdziwe. Już we wstępie Autor pisze, że jeżeli Duńczycy są najszczęśliwymi ludźmi na świecie, "Well, they are doing an awfully good job of hiding it". :-) 
Michael Booth próbuje wyjaśnić na czym polega fenomen szczęścia Duńczyków, skąd ono się bierze, zwłaszcza, że to naród płacący najwyższe podatki na świecie.
Jeżeli przyjedziecie do Kopenhagi łatwo możecie wpaść w zachwyt jacy mili, uczynni i otwarci są Duńczycy. Ale spróbujcie z nimi popracować, mieć inne zdanie, uważać, że firmowe śniadania nie są fajne i Wy nie chce się hygge (dobrze bawić = socjalizować = spędzać czas w miłej atmosferze, generalnie słowo klucz do mentalności Duńczyków), spróbujcie mieć ambicje, być inni niż reszta, stanąć na palcach i wystawać ponad tłum, spróbujcie chcieć coś zmienić w organizacji, a jeszcze gorzej gdy nie jesteście białym Europejczykiem, albo nosicie chustę... bardzo szybko zostanie Wam pokazane Wasze miejsce. 
Autor pisze o wielu sprawach, wielokrotnie podkreśla to, co mu się bardzo w Skandynawii podoba (np. uważa, że Dania jest najlepszym miejscem do wychowywania dzieci), ale nie idealizuje. I za to właśnie go tak bardzo cenię. Moim zdaniem większość ludzi ma problem z nazywaniem rzeczy po imieniu, zwłaszcza tych negatywnych. Wolą widzieć tylko dobre strony, tak jakby stwierdzenie prawdy, że nie wszystko jest idealne, mogło przekreślić również pozytywy. Być może dlatego podoba mi się ta książka, że odnajduję w niej wiele swoich uczuć i przemyśleń związanych z Duńczykami i mieszkaniem w Danii. Michael Booth dostrzega i pozytywy i negatywy, dodaje do tego swój zabawny sposób pisania i zamiłowanie do kontrowersji i mamy mieszankę wybuchową, która wielu obraziła. Dziennikarz podczas spotkania opowiadał, że przed wydaniem książki napisał dla Guardiana artykuł Dark lands: the grim truth behind the 'Scandinavian miracle', który skomentowało prawie 3000 osób. Jego skrzynka mailowa zapełniła się mailami z pogróżkami i wyzwiskami od ludzi ciężko obrażonych jego wypowiedziami. No i to jest sukces dziennikarski, bo o kontrowersje i wywołanie dyskusji chodziło. 

A swoją drogą szkoda, że Michael Booth nie napisał książki o Polsce. Myślę, że byłoby ciekawie :-)


Moja ocena: 5.5/6

niedziela, 4 maja 2014

Joanna Bator "Rekin z parku Yoyogi"

Autor: Joanna BatorTytuł: "Rekin z parku Yoyogi"
Wydawnictwo W.A.B, kwiecień 2014

Moja ulubiona Pisarka Joanna Bator postanowiła nas uraczyć swoją kolejną, od razu dodam, że wspaniałą książką. Radości mojej nie sposób wyrazić. Dobrze, że akurat krótko po ukazaniu się książki w księgarniach byłam w Polsce i mogłam nabyć papierowy egzemplarz. Chociaż niespodziewanie dla samej siebie stałam się wielką fanką kindla jakieś 3 lata temu, to i tak zdecydowanie wolę papierowe wersje książek, a zwłaszcza lubię mieć swoje ulubione tytuły i autorów w wersji tradycyjnej. "Rekin z parku Yoyogi" to , mówiąc najkrócej, zbiór esejów o Japonii. Tytułowy rekin został faktycznie, nieoczekiwanie dla wszystkich znaleziony pewnego dnia w tokijskim parku. Wielu próbowało ustalić skąd się tam wziął, jednak bezskutecznie. Dla samej Autorki to był początek pisania tej książki. Bo czasami pisanie zaczyna się właśnie od takich fantastycznych przygód. "Literatura jest obszarem, na którym, jak w parku Yoyogi, codzienność łączy się z tym, co niebywałe i niepojęte. Pisarz staje twarzą w twarz z tajemnicą, bo świat, w którym rekiny spadają z nieba, nie jest mniej prawdziwy od tego, w którym poruszamy się na co dzień." Autorka w kilku esejach nawiązuje do twórczości Harukiego Murakamiego. Często powraca też do trzęsienia ziemi w Japonii z 11 marca 2011 roku i jego następstwa - gigantycznego tsunami, które pochłonęło około 25 tysięcy istnień ludzkich. Joanna Bator otrzymała w 2010 roku stypendium Japan Foundation i dzięki temu mogła prowadzić badania nad subkulturą otaku. Spora część tej książki jest właśnie temu poświęcona. "Otaku - dzieciak, dla którego świat jest placem zabaw. [...] Otaku to fanatyczni wielbiciele japońskiej kultury popularnej: mangi, anime, gier komputerowych, filmów z efektami specjalnymi. Ich świat zamieszkują lolitki i potwory, a nie realni ludzie, bez których otaku chętnie by się obyli w ogóle." To tylko niektóre z tematów poruszanych w książce. Autorka zagłębia się w wiele aspektów japońskiej kultury, dzieli się z nami naprawdę ciekawymi informacjami, których nie sposób znaleźć nawet w najlepszych przewodnikach. A wszystko to napisane fantastycznym językiem! Prawdziwa czytelniczna uczta. Mnie dodatkowo podczas lektury cieszyło to, że byłam w wielu miejscach, o których opowiadają eseje. Łatwiej więc sobie wyobrazić, gdzie siedziała i co widziała autorka, na których stacjach się przesiadała, gdzie piła kawę itp. Ale oczywiście przyjemność gwarantowana, nawet dla osób, które niespecjalnie są zainteresowane Japonią. Wiele przemyśleń Joanny Bator ma charakter bardzo uniwersalny, a Japonia jest momentami tak naprawdę tylko tłem do wyeksponowania przekonań Autorki. 

Fantastyczna książka!
Polecam!

Moja ocena: 6/6

Tokio, lipiec 2013 






czwartek, 10 kwietnia 2014

Galbraith Robert (J. K. Rowling) "Wołanie kukułki"

Autor: Galbraith Robert (J. K. Rowling)
Tytuł: "Wołanie kukułki"
Wydawnictwo Dolnośląskie, grudzień 2013 

Po kryminały sięgam niezwykle rzadko. Ten mnie skusił, bo napisała go J.K. Rowling (aczkolwiek pod pseudonimem Galbraith Rober), czyli autorka Harrego Pottera. Jej książka dla dorosłych "Trafny wybór" okazała się świetną lekturą, więc zachęcona tym faktem zdecydowałam zagłębić się w kryminalne zagadki "Wołania kukułki". No i przyznaję, że się nie zawiodłam. Jeżeli od lektury oczekujemy, że będzie interesująca, wciągająca, niebanalna, dobrze napisana i pozwoli nam miło, relaksująco spędzić czas, to kryminał J.K. Rowling świetnie spełnia te rolę. 
Wszystko zaczyna się od tego, że na ulicy przed apartamentowcem ląduje ciało modelki i celebrytki Luli Landry. Policja przeprowadza postępowanie i dochodzi do wniosku, że Lula popełniła samobójstwo.Ta wersja wydarzeń nie przekonuje jednak jej brata Johna Bristowa, który zgłasza się do biura prywatnego detektywa z prośbą o przeprowadznie niezależnego śledztwa. Cormoran Strike to wielki włochaty mężczyzna, który kiedyś był na wojnie w Afganistanie i pamiątką po tym wydarzeniu jest proteza nogi, nieustannie mu zresztą przeszkadzająca. Jego kariera detektywa nie opływa póki co w spektakularne sukcesy. Gdy go poznajemy, tonie w długach, unika telefonów od wierzycieli i nie do końca ma pomysł na własne życie. Rozstał się z wieloletnią partnerką i jego miejscem zamieszkania jest biuro. Klient w postaci bogatego Johna Bristowa jest więc dla Cormorana podarunkiem od losu. Dzień, w którym w biurze pojawił się brat zmarłej modelki, był pierwszym dniem pracy Robin, asystentki Cormorana. Stawiła się tam jako pracownica agencji pracy tymczasowej i miała zostać przez tydzień. Rozpoczyna się prywatne śledztwo: Cormoran rozmawia ze wszystkimi osobami, które miały kontakt z Lulą w ostatnich dniach, niczego nie przyjmuje na wiarę, drobiazgowo sprawdza każdą informację i wszystkie detale, wielokrotnie wraca do tych samych miejsc. Kryminał obfituje w mnóstwo szczegółów, z których każdy ma znaczenie dla rozwiązania zagadki śmierci Luli, a my jako czytelnicy  nie do końca wiemy, do czego detektyw zmierza.  Ale najważniejsze jest to, że od książki nie można się oderwać. Nie wiem jaki jest typowy detektyw w kryminałach, bo jak wspomniałam, sięgam po nie niezwykle rzadko. Przyznaję jednak, że odczuwałam w stosunku do Cormorana z "Wołania kukułki" pewną niechęć od samego początku. A potem za każdym razem, gdy wydawało mi się, że już być może jest trochę mniej gburowaty i powoli zaczynałam go lubić, to wyskakiwał z takim tekstem, że moje odczucia wobec niego znowu pokrywał lód. Tak naprawdę polubiłam go dopiero w jednej z ostatnich scen, w której to występuje zielona sukienka. Więcej nie mogę powiedzieć, żeby nie zdradzać fabuły. 

Polecam!

Moja ocena: 5/6

wtorek, 8 kwietnia 2014

Zsuzsa Bank "Jasne dni"

Autor: Zsuzsa Bank 
Tytuł: "Jasne dni"
Wydawnictwo Czarne, styczeń 2014 


Nie do końca potrafię powiedzieć, jak udało mi się przebrnąć przez tą książkę. Nudziłam się straszliwie i z utęsknieniem czekałam na koniec. Nie mogę powiedzieć, że jest to powieść zła albo, że żałuję, że ją przeczytałam. Ale zdecydowanie nie jest to rodzaj literatury, który najbardziej preferuję. Książkę mogę polecić ludziom, którzy lubią niekończące się  sielskie i nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa, toczące się w zwolnionym tempie i są w stanie znieść powtórzenia wątków, nieustanne nawracanie do sytuacji z przeszłości i "mielenie" tych samych , momentami dość wydumanych motywów. Dla mnie to było trudne doświadczenie. 
Evi wraz ze swoją córką Ają zamieszkują na skraju małego niemieckiego miasteczka Kirchblüt, w byle jak skleconej chatce w pobliżu pól i lasów. Jako nowe mieszkanki bardzo rzucają się w oczy i wyróżniają z otoczenia. Z czasem stają się nieodłączną częścią Kirchblüt, wpływają na losy ludzi tam żyjących i nikt chyba nie może sobie wyobrazić, że kiedyś to miasteczko istniało bez nich. Evi i Zigi (ojciec Aji) to para cyrkowców, przemieszczających się wraz ze swoją grupą z miejsca na miejsce. Do czasu gdy na świecie pojawiła się Aja. Wtedy Evi zapragnęła domu i stabilizacji, natomiast Zigi nie potrafił porzucić dawnego życia. Niespokojny duch cały czas ciągnie go w świat. Zostaje więc wakacyjnym ojcem, bo właśnie zawsze latem pojawia się w Kirchblüt, wprowadzając śmiech, radość i cyrkowe sztuczki w codzienność Evi i Aji. "Jasne dni" opowiedziane są przez Theresę - przyjaciółkę Aji. Dziewczynki chodzą razem do szkoły, razem się bawią, razem spędzają czas w kuchni u Evi. Po pewnym czasie dołącza do nich Karl. Trójka dzieci, które stają się bardzo bliskimi przyjaciółmi, łączy ze sobą też swoje rodziny. Matki podchodzące do siebie na początku nieufnie i z dystansem, z czasem zacieśniają więzi, stając się dla siebie niezastąpionymi kompanami życia. Dzieci dorastają, a wraz z nimi ich opowieść. Zmienia się ich spojrzenie na rzeczywistość, pojawiają się nowe wątki i interpretacje. Jednocześnie też wraz z rozwojem przyjaźni ich matek, poznajemy trzy niełatwe historie ich życia.Wiele tajemnic wyjaśnia się dopiero, gdy dzieci są dorosłe. 
Książka dla osób, które w lekturze nie preferują przede wszystkim szybkiej akcji. :-)

Moja ocena: 3,5/6

poniedziałek, 24 marca 2014

Bernice Rubens "Wybrany"

Autor: Bernice Rubens 
Tytuł: "Wybrany"
Wydawnictwo Wiatr od morza, listopad 2013

Za tą powieść Bernice Rubens otrzymała w 1970 roku nagrodę Bookera. Dzięki Wydawnictwu Wiatr od morza i tłumaczeniu Michała Alenowicza możemy się tą książką cieszyć również na polskim rynku. A jest zdecydowanie godna polecenia. Powieść jest świetnie skonstruowana i wciąga od pierwszych stron. 
Rodzinę rabina Zwecka poznajemy, gdy Norman (najstarsze dziecko w rodzinie i jedyny syn) zmaga się z uzależnieniem od narkotyków, po których zażyciu ma halucynacje, nie pozwalające mu na normalne funkcjonowanie. Kiedyś był dumą rodziny, utalentowanym prawnikiem odnoszącym sukcesy. Teraz musi zostać oddany na leczenie do zakładu zamkniętego. Wraz z Normanem w domu mieszka jeszcze jego ojciec - rabin Zweck i siostra Bella. Druga siostra Esther od wielu lat żyje z mężem i nie odwiedza rodziny. Matka nie żyje. 
Zabranie Normana do zakładu psychiatrycznego jest dla rabina Zwecka i Belli nie tylko bolesnym, ale też wstydliwym przeżyciem. Żyjąc w małej, hermetycznej społeczności żydowskiej, ciągle mają na uwadze to, co pomyślą sąsiedzi. Zresztą wraz z rozwojem fabuły przekonamy się, że wykreowane na potrzeby opinii innych "fakty", są jednym z głównych czynników kształtujących tę rodzinę. 
Po tym jak poznajemy już problem Normana, Autorka zabiera nas w podróż w czasie, gdzie możemy zobaczyć życie rodzinne, układy panujące w rodzinie, problemy jej członków i przekonać się o tym, co doprowadziło do szaleństwa Normana. 
Matka, gdy jeszcze żyła, była emocjonalną szantażystką, narzucająca wszystkim swoją wolę.  Dzieci i mąż byli przez nią absolutnie zdominowani i jej podporządkowani. Jakikolwiek sprzeciw budził jej histeryczne reakcje. Rabin Zweck jest dla mnie momentami bardzo irytujący: naiwny, "pierdołowaty", zupełnie zagubiony ojciec rodziny, który własne zdanie i moce wykonawcze na zawsze podporządkował żonie. Bella poza Normanem to zdecydowanie osoba najbardziej "przegrana" w tym układzie: pozbawiona własnego życia, skupiająca się tylko na obsługiwaniu innych. Esther jako jedyna, zdecydowała się na radykalny krok i ponosi tego konsekwencje przez wiele lat. Norman to wybraniec rodziny, ukochane złote dziecko, na którym wszystko się skupia - najpierw zachwyty i aplauz z powodu licznych talentów i wspaniałych widoków na przyszłość. A potem troska, gdy duma rodziny popada w uzależnienie i szaleństwo. 
Zagłębiając się w życie rodziny rabina Zwecka widzimy ludzi zakłamanych, którzy budują sobie alternatywną rzeczywistość, dostosowaną do aktualnych potrzeb. Wszyscy członkowie udają, że problemy nie istnieją, a unikanie rozmowy o nich prowadzi do ich samoistnego rozwiązania. Bohaterom z trudem przychodzi też nazywanie rzeczy po imieniu, zobaczenie ich takimi jakimi są. (Rabin Zweck przez całą powieść ani razu nie skłonił się ku myśli, że Norman musi sam chcieć przestać brać narkotyki i że nawet złapanie wszystkich dostawców niczego nie zmieni, jeżeli jego syn dalej będzie chciał brać.) Niewątpliwie choroba Normana jest dla wszystkich bardzo ciężkim przeżyciem, ale wraz z rozwojem akcji, dowiadujemy się, że rodzina ma już swoich tajemnic i traumatycznych momentów bardzo wiele. Stopniowe ich odkrywanie przez Autorkę wpływa na nasze coraz głębsze rozumienie bieżących wydarzeń, no i oczywiście bardzo wciąga w lekturę.
Zachowania bohaterów powieści wywoływały we mnie lawinę pytań: Jak można komukolwiek w rodzinie pozwolić na tak wielką emocjonalną tyranię? Jak można grupowo przyjmować i akceptować zniekształcony i zakłamany obraz świata narzucony rodzinie przez matkę? Jak można tak bezceremonialnie nazywać białe czarnym? Im więcej jednak myślałam o tej książce, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że bohaterowie tej powieści, to po prostu bardzo skromni, przeciętni i zagubieni ludzie, obdarzeni problemami, z którymi nie potrafią się do końca zmierzyć, a którym muszą zaradzić.  I robią to tak, jak wydaje im się, że będzie najlepiej: np. Bella umożliwia Bratu "kradzież" pieniędzy ze swojej torebki, po to by miał na narkotyki w szpitalu. 

Świetna książka!

Polecam!

Moja ocena: 5.5/6

piątek, 14 marca 2014

Inspiracje, wariacje, książki... i wiosna...


Dzisiaj dopadła mnie potrzeba przemyśleń i podsumowań. Brzmi poważnie, ale mam nadzieję, że będzie raczej przyjaźnie i inspirująco, niż strasznie. 
Niedługo mija rok odkąd zaczęłam aktywnie działać na blogerze, widać oznaki wiosny, zbliża się Wielkanoc. To wszystko przypomina mi o tym, jak w 2013 roku w podobnych okolicznościach postanowiłam stworzyć Coffee, books and between. Blog z tęsknoty za rozmowami. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że we wrześniu 2012 roku wyjechałam do Danii.
Kronborg Slot, Helsingor

Smok - mój znak w horoskopie chińskim
Jestem szczęśliwa, mieszkam w pięknym miejscu nad samym morzem, ale... przyjaciele i tym samym długie dyskusje o książkach, filmach i życiu zostały w Polsce. Rok temu, gdy użalałam się nad sobą w tym duchu, Ania powiedziała mi: "pisz blog". I to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście przyjaciół i rozmów to nie zastępuje, ale mam przynajmniej okazję do podzielenia się opiniami o swoich lekturach. Tworzę taki własny pamiętnik części przeczytanych książek, ale nie to jest najważniejsze. Najbardziej wartościowe dla mnie okazało się samo wejście w "sferę blogerską".
Nigdy wcześniej się tym zbytnio nie interesowałam. Pamiętam nawet, że gdy kilka lat temu zaczęły powstawać pierwsze blogi, to wydawało mi się to bardzo śmieszne i infantylne. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że dołączę do tego nurtu. W momencie jak sama stałam się bardziej aktywna blogowo, zaczęłam więcej podobnych treści szukać w internecie. I okazało się, że wiele blogów to fantastyczna twórczość, ciekawe i niebanalne opinie, mnóstwo inspiracji (moje ulubione blogi książkowe), masa praktycznych wskazówek i porad (blogi podróżnicze), niewyczerpane źródło wegańskich przepisów kulinarnych, no i przede wszystkim morze pasji każdego z blogerów. Warto było to odkryć i zacząć czerpać z tego codziennie.
Coffee, books and between, to tylko mój mały, prywatny blog... bez jakiś większych ambicji póki co. Do gigantów tego gatunku na pewno mu daleko. Ale jest super, bo jest mój :-). Dochodzą mnie też plotki, że sporo osób tutaj zagląda. Wszystkim za to bardzo dziękuję!
I przy okazji tek rocznicowej notki chciałabym Was prosić o inspiracje książkowe dla siebie. Jakie książki moglibyście mi polecić, jako lekturę, która coś wniesie do mojego życia (nie musi być od razu mega ambitnie, książka przecież może wnieść np. dobrą zabawę). Co polecacie? Co Was ostatnio rozbawiło, przestraszyło, rozczuliło, zaczarowało...??? I nie sugerujcie zawartością mojego bloga. Szukam nowych inspiracji i wątków, więc wszystkie sugestie przyjmę z radością. 
Zachęcam też do komentarzy. Można je już dodawać bez problemów, bo przyznaję, że do tej pory z mojej winy (mało doświadczona operatorka bloggera) były z tym pewne problemy. 

Przesyłam wszystkim wiosenne uśmiechy!

Magda

Helsingor

Helsingor


Helsingor

Helsingor