poniedziałek, 26 grudnia 2016

Sarah Waters "Ktoś we mnie"

Autor: Sarah Waters 
Tytuł: "Ktoś we mnie" 
Prószyński Media, sierpień 2016 

Uwielbiam być bez reszty wciągnięta w lekturę, absolutnie i w każdej w wolnej chwili. To właśnie gwarantuje jedna z moich ulubionych Autorek: Sarah Waters. 
Lata powojenne to czas wielkich zmian społecznych. Upadają stare ziemiańskie rody, ludzie do tej pory od nich zależni, nie muszą już pozostawać na służbie, znajdują zatrudnienie w rozwijającym się przemyśle. Postęp społeczny to także lepsze warunki życia pod względem dostępu do służby zdrowia i przyzwoitych mieszkań komunalnych. Wraz z doktorem Faradayem wkraczamy w życie zubożałej arystokratycznej rodziny Ayresów. Upadający dwór, w którym mieszkają, dosłownie wysysa z nich życie. Dawniej był piękny i okazały, teraz popada w coraz większą ruinę, a jego mieszkańcy ze wszystkich sił starają się do tego nie dopuścić. Finanse rodziny są w opłakanym stanie, nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele służby, zresztą nikt za bardzo nie garnie się do pracy u nich. W dworze dzieją się "dziwne rzeczy", których pochodzenie trudno określić. Losy doktora (wywodzącego z rodziny sklepikarzy) zupełnie nieoczekiwanie splatają się z historią rodziny. Opisując ich relacje Autorka świetnie nakreśla klasy społeczne i różnice między nimi. Pokazuje paradoksy arystokratycznego stylu życia i mentalności tej klasy społecznej. Świetnie to widać, gdy podupadający, biedny, niemogący związać końca z końcem panicz Rod krzyczy do doktora, pochodzącego się z niższej warstwy, który swoją pozycję zawdzięcza własnej pracy i ogromnym wyrzeczeniom rodziców: "pan jest nikim". Dom wali się na głowę, mieszkańców nie stać nawet na artykuły spożywcze, ale "nie spuszczają z tonu" i zdają się nie zauważać nowych czasów: służące nadal chodzą w staromodnych czepkach, prawdę o rodzinie jest głęboko ukrywana i lęk przed tym, co powiedzą sąsiedzi nadal odgrywa ogromną rolę. 
Sarah Waters pokazuje ten odchodzący stary świat i wkradający się na jego miejsce nowy porządek. Jednocześnie trzyma czytelnika w napięciu przez całą książkę. Do ostatniej strony chcemy wiedzieć, co się właściwie dzieje w tym dziwnym, starym domostwie i jak potoczą się losy bohaterów. Od lektury dosłownie nie można się oderwać. 

Gorąco polecam!!!

Moja ocena: 6/6

Książki do opisania potem czyli nigdy :-)

Życie pokazuje, że jeśli nie napiszę czegoś o książce od razu po jej przeczytaniu, to potem jest ciężej i ciężej i nigdy nie ma czasu i pojawia się tysiąc usprawiedliwień: wyjazdy, sprzątanie, gotowanie, choroba, lenistwo, zabieganie... i tak można bez końca. 

Poniżej kilka takich przeczytanych, odłożonych na wieczne nigdy książek. 

Autor:Margaret Atwood 
Tytuł:"Serce umiera ostatnie"
Wydawnictwo Wielka Litera, kwiecień 2016
Moja ocena: 5/6

Szalona i dziwna powieść. Generalnie od wszystkiego, co ma w opisie "w niedalekiej przyszłości", uciekam jak najdalej. Po tę książkę sięgnęłam ze względu na Autorkę, którą bardzo lubię. Lektura dziwaczna, aczkolwiek z wartką, wciągającą bez reszty akcją. W kraju szaleje kryzys, bohaterowie zmagają się z problemami finansowymi i mieszkają w samochodzie. Rozwiązaniem problemu wydaje się być projekt Pozytron. Uczestnicy żyją w zamkniętym, "idealnym" miejscu. Jeden miesiąc pracują w więzieniu, a drugi żyją w przydzielonym domu. Wszystko działa sprawnie dopóki nie okazuje się, że projekt nie do końca wygląda tak, jak był zaplanowany. Bohaterowie wikłają się w różne intrygi. Książka jest po części romansem, kryminałem i w zasadzie wszystkim, co czytelnik może sobie wymyślić. Dla mnie to jednak pozycja skłaniająca do rozmyślań o tym czy człowiek potrafi żyć świadomie, czy jest "sterowalny" zewnętrznie i co jest dla niego lepsze/wygodniejsze. Polecam!

Autor: Bill Bryson 
Tytuł: "Zapiski z wielkiego kraju"
Wydawnictwo Zysk i S-ka, lipiec 2019
Moja ocena: 5/6 

Zabawna książka o Stanach Zjednoczonych. Tym bardziej śmieszna, gdyż Autor po 20 latach mieszkania w Wielkiej Brytanii wrócił do swojej ojczyzny (USA) i patrzy na nią oczami lekko zdziwionego imigranta. A że Bill Bryson słynie z ciętego humoru, mamy przy lekturze świetną zabawę. Mimo, że książka powstała wiele lat temu a ja do Stanów przybyłam dopiero niedawno, śmieszą mnie te same cechy amerykańskiego stylu życia, o których opowiada Bill Bryson. 

Autor: George Saunders
Tytuł: "10 grudnia"
Wydawnictwo W.A.B, październik 2016
Moja ocena: 6/6

Rewelacyjne, niebanalne opowiadania amerykańskiego Autora. Polecam każdemu, kto ma ochotę na powiew świeżości i wbicie w fotel. 



Autor: Eleanor Catton
Tytuł: "Próba"
Wydawnictwo Literackie, grudzień 2015
Moja ocena: 4/6 

Debiut literacki Eleanor Catton, rozsławionej dzięki znakomitej książce "Wszystko co lśni". W miasteczku doszło do skandalu: nauczyciel współżył seksualnie ze swoją uczennicą. Na podstawie tego wydarzenia studenci ze szkoły aktorskiej przygotowują swoje przedstawienie. Koleżanki ofiary to uczennice gry na saksofonie, które na każdej lekcji zwierzają się swojej nauczycielce. Opowiadają o swoich przeżyciach, informują o kolejnych wydarzeniach "w sprawie". Narracja nauczycielki przeplata się ze scenami ze szkoły aktorskiej, gdzie pierwszoroczniacy poznają granice sztuki (lub ich brak) i próbują się odnaleźć w życiu szkoły. Mnie się konwencja tej książki zupełnie nie podobała. Tak naprawdę byłam znudzona od początku do końca. A do nauczycielki saksofonu czułam totalną antypatię. 



Autor: Sylwia Kubryńska
Tytuł: "Biurwa"
Wydawnictwo Czwarta Strona, wrzesień 2016 
Moja ocena: 4/6 

Trzecia z książek Autorki o kobietach, przedstawiająca totalny w.... na życie. Tym razem o absurdzie tzw. pracy w urzędzie, samotnym macierzyństwie i marzeniach romantycznej miłości. 


czwartek, 15 grudnia 2016

Melanie Raabe "Pułapka"

Autor: Melanie Raabe
Tytuł: "Pułapka"
Wydawnictwo Czarna Owca, kwiecień 2016

"Miły" kryminał na dwa albo trzy wieczory. Linda Conrad jest znaną i popularną pisarką. Wiedzie samotne życie, zamknięta w wielkim domu z pięknym widokiem. Nie może dojść do siebie po morderstwie sprzed lat. Ciągle pamięta miejsce zbrodni, na którym widziała swoją zabitą siostrę i uciekającego zabójcę. Pewnego dnia przypadkowo rozpoznaje mordercę w jednej z popularnych osobowości telewizyjnych. Postanawia go złapać, pisząc thriller, skierowany właśnie do niego. Zapowiada się ciekawie i tak jest. Napisałam, że kryminał jest "miły", bo nie biegają w nim seryjni mordercy, wymyślający coraz bardziej przerażające zbrodnie i tortury dla ofiar, krew nie leje się strumieniami. Jest za to sporo psychologii, ciekawie skonstruowane wątki. Do ostatniej chwili nie wiemy czy główna bohaterka jest obłąkana, a wszystko jest produkcją jej wyobraźni, czy jednak naprawdę rozpoznała mordercę w znanym człowieku. Lektura trzyma w napięciu a czytelnik wraz z rozwojem akcji i kolejnymi argumentami przychyla się ku jednej lub ku drugiej opcji. 

Polecam!

Moja ocena: 5/6

niedziela, 4 grudnia 2016

Maryla Szymiczkowa "Rozdarta zasłona"

Autor: Maryla Szymiczkowa 
(Jacek Dehnel; Piotr Tarczyński)
Tytuł: "Rozdarta zasłona"
Społeczny Instytut Wydawniczy "Znak", październik 2016

Profesorowa Zofia Szczupaczyńska po brawurowym, prowadzonym na własną rękę śledztwie, zakończonym odkryciem prawdziwego sprawcy morderstw w Domu Helclów, cieszy się już w środowisku krakowskich sędziów i stróżów prawa zasłużonym szacunkiem i uznaniem. "W Rozdartej zasłonie" ponownie będzie musiała wziąć na siebie rozwikłanie zagadki kryminalnej, tym bardziej, że dotyczy jej służącej Karolci. Sama intryga jest oczywiście bardzo ciekawa, ale to co mi osobiście w tej powieści podoba się najbardziej to tło historyczne i zanurzenie Zofii Szczupaczyńskiej w prawa kobiet i feminizm (chociaż bohaterka tak siebie jednak nie nazywa). Poważna krakowska matrona, profesorowa (!) zostaje zmuszona do zmierzenia się ze światem, o którym damie z dobrego towarzystwa nie wypada nawet myśleć. Prostytucja, handel kobietami, stręczycielstwo to dla Zofii Szczupaczyńskiej zdecydowanie nowe zagadnienia. Podoba mi się, że Bohaterka na co dzień żyjąca w świecie śniadań na czas, polerowania sreber, mycia czystych okien, smażenia słynnych powideł i utyskiwania na służące, potrafi sama analizować informacje i oceniać wydarzenia, a jej wiedza o świecie staje się szersza i głębsza. Zofia przekonuje się, że prostytutki nie zawsze są pięknościami i że w większości wykonują swój zawód zmuszane do tego siłą. A praprzyczyną tego stanu jest niewyobrażalna bieda i pochodzenie tych dziewczyn. Bohaterka widzi "szacownych" mężczyzn stojących za losem wykorzystywanych kobiet i nie godzi się z tym. Jej świadomość znacząco rośnie: nie czerwieni się na brzmienie słów, których przy damie wypowiadać nie wolno. Zachowuje się jak profesjonalny śledczy, zachęca zaangażowanych w śledztwo mężczyzn do rozmawiania z nią otwarcie i rzeczowo, bez zbędnych przemilczeń, uogólnień czy eufemizmów. Tradycyjną krakowską matronę gra tylko przed mężem, nie bojąc się przy tym stosowania podstępnych środków, aby tylko uśpić mężowską czujność i nie wzbudzać zbytnich podejrzeń, dotyczących jej eskapad po Krakowie. 
Zofia Szczupaczyńska nie nazywa siebie feministką, ale widzi nierówne traktowanie kobiet, szczególnie tych najsłabszych. Każde przeprowadzone śledztwo sprawia, że "czuje się mniej sobą". Przyznaje, że prowadzenie domu ją nudzi, że lubi jak coś się dzieje. Porzuca nawet gotowanie słynnych na cały Kraków powideł śliwkowych na rzecz zdobycia informacji niezbędnych do wykrycia sprawców morderstwa Karolci. 
Jeśli będzie kolejna część i jeśli Autorzy pójdą tą drogą, to spodziewam się, że Bohaterka będzie już zdeklarowaną feministką. A nawet jeśli nie, to przypuszczam, że będzie otwarcie głosić, że są rzeczy ciekawsze niż prowadzenie domu i szorowanie sreber. 
Mam nadzieję, że Autorzy w niezbyt długim czasie pozwolą nam się o tym przekonać. 
Fantastyczna lektura!!!
Gorąco polecam!

Moja ocena: 6/6



środa, 16 listopada 2016

Karl Ove Knausgard "Moja walka Powieść 5"

Autor: Karl Ove Knausgard
Tytuł: "Moja walka. Powieść 5"
Wydawnictwo Literackie, listopad 2016 


Kolejny tom autobiograficznej powieści uwielbionego przeze mnie norweskiego pisarza Karla Ove Knausgarda. W części czwartej Autor miał 18 lat, rozpoczął pracę jako nauczyciel na dalekiej północy i oprócz tego nieustannie pił, balował, miał kaca i próbował podrywać dziewczyny. Było ciężko przez to przebrnąć. Bo ile można w kółko o tym samym?! W tomie numer 5 Karl Ove wyjeżdża do Bergen i z wielkimi nadziejami rozpoczyna rok na kursie w Akademii Pisania. Ale nie do końca wszystko układa się zgodnie z wyobrażeniami. Pisanie okazuje się strasznie ciężkie, każda strona wymaga od młodego pisarza ogromnego wysiłku, a efekty pozostają mizerne. Knausgard zaczyna podejrzewać, że być może literatura nie jest jego powołaniem. Świetnie mu za to idzie pisanie o literaturze. Autor recenzuje książki dla kilku gazet i czasopism, kontynuuje też pracę jako krytyk muzyczny. "Moja walka Powieść 5" to część przesycona wewnętrznymi przeżyciami Autora, czyli tym co dla mnie w twórczości Knausgarda najbardziej wartościowe. Czytając, sami niemal fizycznie czujemy zmagania młodego pisarza z każdym słowem i zdaniem, czerwienimy się razem z nim, gdy próbuje z mniejszym bądź większym sukcesem wypaść dobrze na randce i przeżywamy zazdrość oraz ukłucie żalu, gdy kolejni koledzy z roku wydają swoje debiutanckie powieści. Oczywiście tutaj też nie brakuje alkoholowych wypadów i straconych dni na kacu, ale temat ten nie jest głównym motywem książki. 
To co mnie jeszcze ujęło w tomie 5, to niezwykła siła młodego Karla Ove Knausgarda do tego by dopiąć swojego celu. Po drodze są porzucone i na nowo podjęte studia, dużo dorywczych prac, które pozwalają bohaterowi przetrwać, gdy brakuje stypendium, romanse i prawdziwe miłości. A wszystko to rozłożone na czynniki pierwsze i dogłebnie przeanalizowane.
Fantastyczna lektura. 

Polecam!

Moja ocena: 6/6

czwartek, 27 października 2016

Coffee&Cotton


Jeszcze jedno potwierdzenie tego, że fajne rzeczy w życiu odkrywa się wychodząc ze "strefy komfortu" (nienawidzę tego sformułowania prawie tak silnie jak jeden z moich ulubionych dziennikarzy Wojciech Orliński). Ale jest  w nim to, o co chodzi: gdy człowiek ruszy się poza to co znane, sprawdzone i bezpieczne, świat czeka i stoi otworem. I można trafić np. na Mill 5 w Lowell. Absolutnie magiczne miejsce na 4 piętrze w Cotton Loft. 
Wszystko zaczęło się od tego, że w niedzielę po południu chciałam się wybrać na kawę i oczywiście miałam na myśli znaną i sprawdzoną kawiarnię w Andover. Mój mąż powiedział: okej jedziemy, ale nie do Andover. Jedźmy do Lowell, znajdź coś tam. Do Lowell się nie jeździ (to taki tutejszy smaczek i można to zrozumieć tylko żyjąc tutaj). No więc ja chcę ogłosić, że się jeździ. Do Coffee&Cotton. Pierwsza lepsza kawiarnia, która wyskoczyła w wyszukiwarce, miała dobre opinie i już, pojechaliśmy. Okazało się, że mieści w Loftach na 4 piętrze w towarzystwie sklepu ze starymi książkami, sklepu ze starymi płytami winylowymi, kameralnego kina, kilku zakładów fotograficznych, sklepu mydlanego, szkoły jogi, warsztatu robót ręcznych itp. Całe piętro jest absolutnie magiczne, ewentualnie hipsterskie. Jakby zupełnie wycięte z otoczenia, totalnie NIE amerykańskie. A Coffee&Cotton przebija wszystko: zakamarki z sofami i fotelami, gdzie się można zaszyć i odpłynąć, co dokładnie zrobił nasz syn zasypiając na 3 godziny, pozwalając nam się cieszyć kawą i książkami. 






Lars Saabye Christensen "Beatlesi"

Autor: Lars Saabye Christensen 
Tytuł: "Beatlesi"
Wydawnictwo Literackie, maj 2016 

Lars Saabye Christensen to jeden z moich ulubionych pisarzy. Guru Karla Ove Knausgarda i drugi Norweg, którego absolutnie podziwiam. Po przeczytaniu "Półbrata" i "Odpływu" "Beatlesi" dołączyli oczywiście do listy moich lektur obowiązkowych. 
To opowieść o czwórce przyjaciół dorastających w Oslo w latach 60-tych. Kim, Seb, Ola i Gunnar uwielbiają Beatlesów. Ukazanie się kolejnego albumu jest dla nich największą świętością - przestają się liczyć wszystkie inne rzeczy, pozostaje tylko muzyka i wspólne słuchanie nowości. Magiczne momenty. "Beatlesi" to przede wszystkim historia o dojrzewaniu i przyjaźni. Chłopcy razem chodzą do szkoły, razem spędzają czas, walczą z codziennymi problemami. Początkowo jesteśmy świadkami ich beztroskiej zabawy, przygód, sporów z nauczycielami. Z czasem pojawiają się pierwsze miłości, pierwsze imprezy, pierwsze eksperymenty z alkoholem i narkotykami. Przyjaciele zakładają również zespół, chociaż żaden z nich nie potrafi ani śpiewać, ani grać. Nie mają też instrumentów. Całe ich życie to muzyka i marzenia. Ich naiwność pozwala im się nie przejmować rzeczywistością, która nie zawsze przystaje do wyobrażeń. Doroślejąc, bohaterowie zostają też wciągnięci w bieżącą politykę, która cały czas przewija się w tle powieści: wojna w Wietnamie, socjalizm na świecie. Przychodzi moment, że trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. 
Opasłe dzieło Larsa Saabye Christensena wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Powieść jest napisana z ogromnym poczuciem humoru, powodując u czytelnika co chwila wybuchy śmiechu. 
Gorąco polecam!!!

Moja ocena: 6/6

wtorek, 11 października 2016

Vedrana Rudan "Oby cię matka urodziła"

Autor: Vedrana Rudan 
Tytuł: "Oby cię matka urodziła"
Wydawnictwo Drzewo Babel, czerwiec 2016 

W przypadku Verdany Rudan nie może być mowy o prozie subtelności, niedpowiedzeń, nadzwyczajnej delikatności. Autorka podobnie jak w większości swoich powieści wypowiada się boleśnie dosadnie, bez zbędnych ozdobników i trafia w sedno. Dla Vedrany Rudan nie istnieją tematy tabu i świętości, których tykać nie można. Rozprawia się ze wszystkim. Tym razem z rodzicami. Autorka wbrew swoim przekonaniom i wcześniejszym zapewnieniom oddaje matkę do domu opieki. Jest to placówka na bardzo wysokim poziomie, zapewniająca świetną opiekę, tym niemniej dla nikogo nie jest to sytuacja komfortowa. Choroba matki to również powrót do historii dzieciństwa i opresyjnego ojca. Autorka rozważa na ile milcząca obecność jest także udziałem w "zbrodni" i nie zostawia na niemych świadkach suchej nitki. "Oby Cię matka urodziła" to także opowieść o pokonaniu traumy i szczęśliwym życiu. Całość kończy się porażającym finałem. Książka dla tych, którzy nie boją się mocnego języka i cenią nazywanie rzeczy po imieniu. 

Polecam!!!

Moja ocena: 6/6


poniedziałek, 3 października 2016

Karl Ove Knausgard "Moja walka Powieść 4"

Autor: Karl Ove Knausgard
Tytuł: "Moja walka Powieść 4"
Wydawnictwo Literackie, czerwiec 2016 

Karla Ove Knausgarda uwielbiam i czekałam z niecierpliwością na kolejny tom, ale odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie dobrnęłam do końca czwartej części. Autor oczywiście pisze ciekawie i sprawnie, gładko się to czyta, ale ten tom "Mojej walki" to okres, gdy Karl Ove kończy szkołę i wyrusza na Północ Norwegii pracować jako nauczyciel. Ma 18 lat a jego myśli zaprzątają głównie kobiety i ich fizyczność. Tutaj większość na nieszczęście dla Autora pozostaje tylko sferą marzeń. Realnie przytrafia mu się to, co sporej części nastolatków, czyli imprezy, alkohol w ogromnych ilościach, jakieś skręty, kace, bóle głowy, urwane filmy itd. To wszystko oczywiście życie. Świetnie! No ale ile można o tym czytać. Kilkaset stron o podrywaniu dziewczyn, kolejnych poalkoholowych wymiotach i znowu o dziewczynach i znowu o wódce... ufff... to dla mnie było ciężkie do przebrnięcia. Cieszę się, że z tym tomem się pożegnałam. A przede mną piątka :-)

Moja ocena: 4.5/5


wtorek, 13 września 2016

Marek Wałkuski "Ameryka po kawałku"

Autor: Marek Wałkuski 
Tytuł: "Ameryka po kawałku"
Wydawnictwo Znak, 2014 

Książka w sam raz na pierwszą lekturę po przeprowadzce do USA. Tym bardziej, że Autor opisał w niej rzeczy, które polubił i "pozytywne przejawy życia w tym kraju", czyli dokładnie to, co jest potrzebne przybyszowi na początku aklimatyzacji na obczyźnie: optymizm, pozytywy, jeszcze raz optymizm i jeszcze raz pozytywy. Podobało mi się to, że opisane fakty, zwyczaje, przedmioty mają swoje "uzasadnienia". Marek Wałkuski stara się sięgać do korzeni ich powstania i wytłumaczyć czytelnikowi skąd się wzięły, dlaczego wyglądają tak a nie inaczej, jaka filozofia stoi za ich stworzeniem. Opowieści okraszone są anegdotami z życia reportera i ogromną dawką humoru, co czyni lekturę interesującą, ciekawą i zabawną.

Kawałków Ameryki jest 6: 

  • Wygoda po amerykańsku 
  • Made in the USA 
  • Między nami Amerykanami 
  • Widokówki z Ameryki 
  • Przyjemne Stany 
  • Rzeczy ostateczne albo prawie ostateczne 


Kawałki zawierają "podkawałki"? Czyli pojedyńcze obrazy z życia Amerykanów. Z niektórymi zdążyłam się już zapoznać i polubić, chociaż jestem tutaj dopiero 1,5 miesiąca.  
Fontanny wody pitnej - czyli krany z wodą pitną, tryskające do góry. Wodę się łapie w usta bezpośrednio z ujęcia. Super :-) Osobiście uważam, że dojście cywilizacji do poziomu sprzedawania wody w butelkach jest jej upadkiem. Bezpłatna woda pitna powinna być dostępna dla wszystkich i absolutnie wszędzie łącznie z restauracjami. 
Automatyczna skrzynia biegów - czyli po prostu amerykański standard - miłość od pierwszego wejrzenia. 
Halloween - już tuż tuż, czyli za dwa miesiące, ale wszystko wokół jest już dyniowe. W sklepach ozdoby, straszydła, kartki na Halloween. W restauracjach specjalne menu zawierające potrawy z dynią, od kawy, po ciasto, owsiankę, naleśniki i wszystko. Dynia rządzi. U mnie w domu zresztą też. 




Życie bez płotów - cudowne, zwłaszcza gdy doznaję szoku po każdej wizycie w Łodzi, gdzie co chwila jakiś blok wpada na pomysł ogrodzenia się. Na Chojnach jest takie miejsce, gdzie ciężko się przedrzeć przez te zasieki z siatki. Nieogrodzone domy; zadbana, świetnie zagospodarowana przestrzeń publiczna to naprawdę coś, czego nie można nie polubić od samego początku. 
Amerykański uśmiech - jeszcze nie wiem czy lubię, czy nie. Teoretycznie fajnie jak ludzie się uśmiechają od ucha do ucha, a z drugiej strony dziwnie, gdy wiadomo, że pytanie "how are you today" to tylko zwrot grzecznościowy. Mnie osobiście trochę męczy odpowiadanie niezliczoną ilość razy w ciągu dnia: I'm doing well; thanks. How are you?" itd. What for się pytam. Ale w sumie to lepsze niż patrzenie na naburmuszone twarze wokół siebie. 
Utah, Arizona, parki narodowe - byłam, uwielbiam miłością wielką, absolutną i nieskończoną!!! Tu nic więcej się nie da powiedzieć. Piękno niewyobrażalne, które trzeba zobaczyć. 
Godziny otwarcia sklepów - po 4 latach w Danii to szok podwójny. Duża liczba marketów całodobowych. A te niecałodobowe pracują do 21.30; a w niedziele "tylko" do 19. Świątynia konsupcjonizmu, mekka zakupowiczów. 

To tylko wycinek tego, o czym wspomina Autor. Z innymi rzeczami się zapoznaję. Czekam z niecierpliwością na przeżycie Halloweenu, Święta Dziękczynienia, Świąt Bożego Narodzenia, Dnia Niepodległości i wielu, wielu innych doświadczeń. 

Książkę polecam wszystkim, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o Stanach Zjednoczonych. 

Moja ocena: 5.5/6

sobota, 20 sierpnia 2016

W międzyczasie wakacji i przeprowadzek...

Dużo się działo od czerwca i ostatniego wpisu. Próby zaktualizowania bloga niestety zostały przesunięte przez rzeczywistość i możliwości na ostatnie miejsce. Przeprowadzka (w dodatku na inny kontynent) to jednak jest wydarzenie dość absorbujące i pożerające trochę czasu. Jeśli do powyższego dodać 20 miesięczne dziecko, które w związku z zaistniałą sytuacją od lipca nie chodzi do żłobka, to już chyba więcej wyjaśnień nie potrzeba. Ale na szczęście cokolwiek udało się w tym czasie przeczytać. No i były jeszcze piękne, słoneczne wakacje :-)

Autor: Elizabeth Strout 
Tytuł: "Mam na imię Lucy"
Wydawnictwo Wielka Litera, maj 2016 
Moja ocena: 4.5/6

Choroba głównej bohaterki mobilizuje do przyjazdu jej matkę. Obie kobiety od wielu lat nie miały ze sobą kontaktu. Rozmowy przy szpitalnym łóżku odkrywają trudne i bolesne dzieciństwo bohaterki. Krótka historia, napisana oszczędnym językiem, budząca jednak wiele emocji. Polecam jako lekturę na jeden wieczór. 

Autor: Per Petterson 
Tytuł: "Nie zgadzam się" 
Wydawnictwo W.A.B., maj 2016 
Moja ocena: 4.5/6

Dwoje przyjaciół spotyka się nieoczekiwanie po latach. To staje się przyczynkiem do opowiedzenia historii ich przyjaźni oraz powrotu do dramatycznych wydarzeń sprzed lat. Powieść ciekawa, aczkolwiek bez jej przeczytania też da się żyć. Na mojej liście znalazła się z powodu uwielbienia dla dwóch innych norweskich pisarzy (Larsa Saabye Christensena i Karla Ove Knausgarda). Gdzieś przeczytałam, że Per Petterson pisze w podobnym stylu. To się rzeczywiście zgadza, ale historia jest jednak mniej ciekawa i niezbyt wciągająca. 


Autor: Michael Crummey 
Tytuł: "Sweetland"
Wydawnictwo wiatr od morza, maj 2015
Moja ocena: 5/6

Mieszkańcy malutkiej osady Chance Code na wyspie Sweetland dostają propozycję od rządu, aby w zamian za dużą rekompensatę przenieść się na stały ląd. Warunek jest taki, że zgodzić się musi jednomyślnie cała społeczność. Moses Sweetland pragnie jednak dożyć swoich dni na wyspie. Wciągająca lektura o miłości i tęsknocie za starym światem, o kolejach losu, które doprowadziły bohatera, do miejsca w którym obecnie jest i o wyborze, który poskutkuje dramatycznymi wydarzeniami. 


Autor: John Irving 
Tytuł: "Hotel New Hampshire"
Wydawnictwo Prószyński Media, marzec 2016
Moja ocena: 5/6

To co się dzieje w tej książce jest nieprawdopodobne. Co prawda bardzo długo się wciągałam w lekturę, ale jak już się to stało, to żałowałam z każdą przeczytaną stroną, że zbliżam się do końca. Rodzina Beerych (głównie ojciec) rozpaczliwie pragnie stworzyć porządny, dobrze prosperujący hotel. To marzenie pcha Beerych w najróżniejsze przedziwne sytuacje. Nie na darmo mówią o sobie "zaszajbowani na amen". Ta książka to fantastyczny czarny, absurdalny humor, ale także bardzo dużo wzruszeń i ciepłych emocji. Polecam!

Autor: Virginie Despentes
Tytuł: "Teoria King Konga"
Fundacja Feminoteka, 2015
Moja ocena: 5.5/6

Powiedziałabym: książka dla zdeklarowanych feministek. Inne osoby mogą nie przełknąć. Ostry, cięty język, logiczne wywody, zero kompromisów. Autorka porusza dużo ważnych tematów. Jednym z nich jest prostytucja. Po raz kolejny jednak nie daję się przekonać, że jest to coś, co kobieta robi z własnej woli i gdyby miała inną opcję, to również tym by się trudniła. 

Autor: Greg Baxter 
Tytuł: "Pomieszkanie"
Wydawnictwo Czwarta Strona, marzec 2016 

Amerykanin w jednym z zimnych i ośnieżonych miast europejskich szuka mieszkania do wynajęcia. Nie wie jak długo się zatrzyma, gdzie właściwie chce mieszkać, co go sprowadza do Europy. Poznana przypadkowo Saska pomaga mu odnaleźć się w nowym miejscu. Powieść toczy się powoli i "bez celu", czytelnik ma wrażenie, że wszystko tutaj jest "na chwilę". Z czasem okazuje się, że Amerykanin służył na misji wojskowej w Iraku. Ciekawa i nieoczywista powieść. 


Zen w nowym mieszkaniu, czyli w oczekiwaniu na przypłynięcie mebli. 



sobota, 18 czerwca 2016

Martin Caparros "Głód"

Autor: Martin Caparros
Tytuł: "Głód"
Wydawnictwo Literackie, marzec 2016

Skończyłam tą książkę już ponad miesiąc temu i nie mogę się zabrać za wpis o niej. Jest zdecydowanie za ważna, bym mogła ją pominąć na tym blogu, a jednocześnie budzi tak skrajne uczucia, że ciężko zacząć o niej pisać. Zastanawiam się też, co właściwie mam powiedzieć... ja... osoba aktualnie na diecie, która zastanawia się, jaki wymiennik białka zalecany przez dietetyka, dzisiaj zjeść. Moje dylematy krążą między jajkami, krewetkami i soczewicą. Jak mogę pisać o "Głodzie" Martina Caparrosa, o ludziach których spotkał w czasie pracy nad książką. O ich perspektywach i horyzontach żywieniowych, sięgających wyobrażeń o jedzeniu, zamykających się marzeniami w stylu: gdybym mógł sobie wyobrazić, że mogę mieć wszystko, co chcę do zjedzenia, to bym chciał mieć codziennie pod dostatkiem ryżu albo prosa albo sorgo. Ale co jeszcze? Możesz wybrać wszystko, mówi im Autor. Ale oni nic innego nie znają. Więc dostatek prosa jest szczytem szczęścia. "Przyszłość jest przywilejem ludzi najedzonych" powtarza Martin Caparros kilka razy. Bo ci, których dieta ogranicza się do prosa, które albo jest, albo go nie ma, nie myślą w czasie przyszłym. Martwią się tylko o tu i teraz i o to, żeby mieć COKOLWIEK do zjedzenia. I często jest to niemożliwe do osiągnięcia. W Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka czytamy: "Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to WYŻYWIENIE, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne, oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny." I jak słusznie zauważa Autor: "[...] gdy mówimy o prawach człowieka, myślimy zwykle o tym, że nie wsadzą cię więzienia bez uzasadnionych powodów, nie będą cię torturować, , nie pozbawią życia, pozwolą ci podróżować, wyrażać opinie - ale nie przychodzi nam do głowy jedzenie. [...] Tymczasem każdego dnia setki milionów ludzi nie mogą zrealizować swojego prawa do wyżywienia."
"Dnia 11 września 2001 roku w Nowym Jorku pawie trzy tysiące ludzi - dokumenty mówią o 2973 osobach, ale dokładna liczba nigdy nie będzie znana - zginęło w atakach powietrznych nowego rodzaju. Tego samego dnia w pozostałej części świata około 25 tysięcy ludzi umarło z przyczyn związanych z głodem. I następnego dnia tyle samo, i następnego, i następnego."
Głód w dzisiejszych czasach nie jest kwestią niemożności wyprodukowania jedzenia w ilościach zapewniających każdej osobie na świecie realizację podstawowego prawa człowieka, czyli prawa do wyżywienia. "Rozwój" krajów bogatych kreuje głód w pozostałej części świata na różne sposoby:

  • Zatruwanie środowiska, czyli pozbawianie lokalnych społeczności dostępu do zasobów naturalnych np. ryb, do możliwości uprawiania ziemi z powodu skażenia. 
  • Monopol dużych koncernów na produkcję ziarna zmodyfikowanego genetycznie. A tym samym uzależnienie rolników od wielkich korporacji. Od wieków uprawa polegała na tym, że część plonów odkładało się pod przyszłoroczny zasiew. Tymczasem plony z upraw GMO są wprawdzie trochę większe, ale rok rocznie trzeba kupować od koncernów nowe ziarno. Biedni rolnicy, którzy raz się zapożyczą u dostawcy, z trudem potem mogą wyplątać się ze spirali zobowiązań i dosłownie przymierają głodem. Albo popełniają samobójstwa. 
  • Subsydiowanie rolnictwa w krajach rozwiniętych i duży eksport żywności do pozostałej części świata, co powoduje nieopłacalność lokalnej produkcji i spycha miejscowych rolników w zależność od zewnętrznych dostaw. 
  • Współczesny kolonializm, czyli nabywanie przez wielkie korporacje na własność ziemi w biednych krajach. Pozbawia to miejscową ludność dostępu do zasobów naturalnych i wpędza całe społeczności w długookresowy głód. Przejmowanie ziemi odbywa się przeważnie w zgodzie z interpretacją własności przez państwa bogate. Nie uwzględnia się tego, że w niektórych społecznościach ziemia należy do plemion, mieszkających na niej od zarania dziejów i jest to sprawa oczywista, mimo braku papierów potwierdzających ten fakt. Przejmowanie całych obszarów odbywa się przy poparciu miejscowych skorumpowanych rządów lub urzędników bez uwzględniania interesów lokalnych mieszkańców. 
  • Wydobywanie surowców np. w Afryce i ich wywóz za bezcen do bogatych krajów. Do miejscowych społeczności nie trafia praktycznie nic z ceny, jaką świat płaci bogactwa naturalne. "To dobroczynność, która najpierw zabrała żebrakowi jego dobytek. Uran, na przykład. To układ, w którym ofiara nie zapomina, kto naprawdę ma władzę. Rząd afrykański prosi "świat" o pomoc w zaradzeniu dramatycznej sytuacji. Wówczas "świat" uruchamia mechanizmy obejmujące dyskusje, negocjacje, targowanie się, by na koniec wysłać żywność, środki pomocy, nawet szpitale. Świat "ratuje życie ludzi" - których ma się rozumieć, sam kraj nie jest zdolny uratować. Kraj powinien, a jakże, podziękować dobremu panu, który zgodził się wyciągnąć do niego pomocną dłoń i obdarować go, zabrawszy najpierw wszystko, na co miał ochotę."
  • Spekulowanie cenami zboża np. na giełdzie w Chicago (kontrakty futures etc.). Dla uczestników giełdy to tylko gra; dla bidnych społeczności, zmuszonych kupować żywność na międzynarodowych rynkach, to kwestia tego czy będą jadły, czy nie. 
  • Wzrost spożycia mięsa w krajach bardzo bogatych i szybko rozwijających się (zwłaszcza w Chinach). Uprawy zbóż na paszę dla zwierząt pochłaniają coraz większe areały ziemi, pozbawiając dostępu do niej lokalnych społeczności w biednych krajach. Podobnie jest z wodą. Produkcja mięsa jest bardzo nieefektywna. Do wyprodukowania jednej kalorii kurczaka potrzeba aż czterech kalorii roślinnych, 6 jest niezbędne do wytworzenia 1 kalorii wieprzowiny a 10 do wołowiny. Jak pisze Martin Caparros: "Jedzenie mięsa jest ostentacyjnym pokazem siły."
  • Otyłość w dużej części przypadków to też kwestia głodu. Paradoks? Wcale nie. Biedni z bogatych krajów świata, których nie stać na zdrowe, pełnowartościowe wyżywienie, zapychają żołądki czym się da: fast foodami, tanimi węglowodanami, w dużej części znalezionymi na śmietnikach, a wyrzuconymi tam np. przez duże firmy typu McDonalds. "Powtórzmy jeszcze raz: nie jest prawdą, że otyli zjadają to, czego nie dostają głodujący. Za to owszem wydaje się prawdą, że ten sam przemysł, który ich karmi śmieciami, kontroluje rynki i zagarnia surowce mogące być strawą dla głodnych. Otyli i głodujący są ofiarami - różnymi - tego samego. Nazwijmy to nierównością, kapitalizmem, hańbą."


"Podjęcie tematu głodu wymaga pewnej - mglistej - świadomości wspólnoty międzynarodowej, czy raczej wspólnoty ludzkości: założenia, że wszyscy ludzie powinni troszczyć się o to, aby nikomu nie brakowało jedzenia. Inaczej w imię czego miałoby nas obchodzić nieszczęście Abisyńczyków, Kazachów czy Bengalczyków? 
Jest to świadomość niezwykła i oznaczająca wielki postęp, która jednak nie przełożyła się jeszcze na praktykę społeczną. Być może rozszerzy się, na powrót umocni. Tymczasem bowiem idea "ludzkości" ogranicza się w swoim wyrazie do deklaracji, subtelnych wzruszeń bądź krokodylich łez, do transportów pomocy i akcji ratunkowych. Pozwala wysyłać worki ze zbożem, ale nie skłania do rezygnacji z wielkich zarobków. Nie każe szukać realnych rozwiązań problemu - z troską równą trosce o własne otoczenie: rodaków."

Autor porusza w książce OGROM problemów związanych z głodem, analizuje zjawisko z różnych punktów widzenia, ale główne pytanie książki "Jak do diabła możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?" pozostaje bez odpowiedzi. 
Wśród masy uczuć, jakie towarzyszyły mi podczas lektury, głównym chyba był WSTYD. Chcę wierzyć, że moje osobiste cegiełki, gdzieś tam przyczyniają się do poprawy czyjegoś losu, ale czy mi z tym lepiej? Na pewno nie po lekturze "Głodu" Martina Caparrosa. 

Lektura obowiązkowa!!!

Moja ocena: 6/6




środa, 25 maja 2016

Shereen El Feki "Seks i cytadela. Życie intymne w arabskim świecie przemian"

Autor: Shereen El Feki
Tytuł: "Seks i cytadela. Życie intymne w arabskim świecie przemian"
Wydawnictwo Czarne, maj 2015 


Brytyjska dziennikarka egipskiego pochodzenia postanowiła sprawdzić, co zmieniło się w świecie seksu po arabskiej wiośnie. Czy przemiany, które następują w życiu gospodarczym i społecznym obejmują też tą najbardziej intymną sferę ludzkiej egzystencji. W książce przedstawia wyniki swoich badań, skupiając się głównie na Egipcie, ale też przybliżając Maroko, Tunezję i Liban. Praca Shereen El Feki jest wynikiem jej wielu podróżny, rozmów z psychologami, socjologami, pracownikami społecznymi, wolontariuszami, aktywistami, lekarzami, pielęgniarkami, ale przede wszystkim ze zwykłymi, przeciętnymi mieszkańcami arabskiego świata. Ilość poruszanych tematów jest ogromna: antykoncepcja, seksturystyka, aborcja, obrzezanie, homoseksualizm, prostytucja, małżeństwo, erotyka w kulturze arabskiej kiedyś i dziś plus wiele innych. 
I to tyle suchych informacji. Bardziej osobiście dodam, że lektura budziła we mnie ogromną złość. Poniżej kilka "oczywistych oczywistości", o których jednak czytanie zawsze podnosi mi ciśnienie. Zaskoczeniem było małżeństwo urfi. Nie wiedziałam o istnieniu takiego tworu. 

  • Oto po raz kolejny jesteśmy świadkami odbudowywania się jakiegoś fundamentalizmu (tutaj akurat religijnego - islamskiego) z jego wszystkimi ograniczeniami i co ciekawe, ograniczeniami dotyczącymi prawie wyłącznie życia kobiet. 
  • Kobiety są przedmiotem męskiej dominacji, bardzo często nie posiadają praw, a nawet jeśli je mają, nie bywają one respektowane. 
  • Po raz kolejny nabieram przekonania, że religia jest wykorzystywana jaka narzędzie kontroli społeczeństwa (głównie kobiet).
  • No i hipokryzja tego tak "świętego i moralnie lepszego od zachodniego, społeczeństwa arabskiego". Powszechnie obchodzony jest zakaz seksu pozamałżeńskiego poprzez zawieranie tzw. małżeństw urfi, czyli małżeństw tymczasowych i nieoficjalnych. Jeżeli robią to młodzi ludzie za obopólną zgodą, to super. Życzmy im szczęścia i niech im się wiedzie. Ale prawda jest taka, że małżeństwo urfi jest w praktyce po prostu legalizacją prostytucji, pedofilii i handlu ludźmi. Szejkowie arabscy przyjeżdżają na wakacje do Egiptu i na te kilka tygodni zawierają małżeństwo lub małżeństwa z młodymi dziewczynami, stręczonymi przez pośredników. Rodziny w trudnej sytuacji materialnej często zmuszają córki do zajmowania się takim procederem. Jak wszędzie na świecie dziewictwo i młody wiek podbijają cenę, więc małżeństwo urfi, zawarte na kilka godzin, jest często po prostu niczym więcej jak aktem pedofilii. I to wszystko w imię Boga, zgodnie z zasadami itd. itd.


Nie sposób nie zawrzeć z emocji!

Książkę polecam osobą rzeczywiście zainteresowanym tematem. Informacji jest sporo i w sumie lektura bardzo ciekawa, ale czyta się dość mozolnie. 

Moja ocena: 4.5/6 


wtorek, 10 maja 2016

Przyjemność...

Karl Ove Knausgård we własnej osobie 6 maja 2016 w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Louisiana


Przeprowadzał wywiad ze szwedzką malarką Anną Bjerger. Trochę szkoda, że to nie było jego spotkanie autorskie, ale z drugiej strony cieszę się, że mogłam na żywo spotkać jednego ze swoich ulubionych pisarzy. Pisarz i malarka praktycznie się wcale nie znają. Karl Ove zachwycił się kiedyś obrazem Anny w muzeum w Sztokholmie i poprosił ją o zilustrowanie jednej z jego książek. A malarka się zgodziła. Czekam więc teraz na wydanie tej książki. Oryginalny tytuł: "Om foråret" czyli "O wiośnie". 





Michael J. Sandel "Czego nie można kupić za pieniądze"

Autor: Michael J. Sandel
Tytuł: "Czego nie można kupić za pieniądze"
Kurhaus Publishing, grudzień 2013 

Michael Sandel ośmiela się atakować ekonomiczną świętość, czyli wolny rynek. Sama jako studentka Wydziału Ekonomiczno - Socjologicznego do znudzenia słuchałam o "niewidzialnej ręce rynku". To rzekomo idealne rozwiązanie większości problemów. I wciąż wiele osób tak sądzi, jakby kryzys 2008 roku nie miał miejsca. Autor oczywiście nie potępia wolnego rynku, ale pyta czy to dobrze, że wkracza on we wszystkie dziedziny życia. Zastanawia się czy rzeczywiście zgadzamy się na to, żeby coraz więcej kategorii społecznych opisywanych było przy pomocy rachunku zysku i strat. Jego książka to głównie pytania i zachęta do dyskusji, przy jasnym i często powtarzanym twierdzeniu, że nic nie sprawdza się zawsze i wszędzie. Autor podaje przykłady sytuacji niejednoznacznych moralnie i zachęca czytelnika do przemyśleń: jakbyśmy się zachowali, czy to akceptujemy czy nie. Jeżeli przeprowadzimy analizę czysto ekonomiczną, to okaże się, że wszystko jest w porządku, ale jeżeli dołączymy aspekt moralny, to niewątpliwie coś zacznie zgrzytać. 
  • Rynek potrafi wycenić np. dobro w postaci dziecka czy organu, a jednak z jakiś powodów nie zgadzamy się na handel dziećmi ani ludzkimi organami. 
  • Czy płacić dzieciom za czytanie książek, za obecność w szkole albo za dobre wyniki w nauce? 
  • Czy to w porządku, że ludzie posiadający więcej pieniędzy mogą sobie kupić szybsze przejście przez bramki na lotnisku, szybszą wizytę u specjalisty, albo zapłacić staczowi kolejkowemu, żeby dostać miejsce na dyskusji w Kongresie albo na przedstawieniu w Central Parku? 
  • Czy zgadzamy się, żeby płacić narkomanom za rzucenie nałogu?
  • Czy akceptujemy płacenie kobietom z pewnych środowisk za poddanie się sterylizacji?
  • Czy to w porządku, że można wynająć brzuch kobiety w Indiach, żeby urodziła dziecko parze, gdzie kobieta nie może donosić ciąży, albo nie chce w niej być po prostu. 
  • Albo umowy wiatykalne, czyli w praktyce zakładanie się o cudze życie? Czy to jest okej, że odkupuje się polisę na życie od osoby śmiertelnie chorej, oferując jej powiedzmy 50% wartości już teraz. Niby nie ma w tym nic złego. Osoba dostaje pieniądze potrzebne na leczenie, które może natychmiast wykorzystać. W praktyce inwestor po prostu zakłada się o jej życie. Wynalezienie w międzyczasie cudownego leku, na daną chorobę, niweczy jego plany inwestycyjne. W jego interesie jest, żeby osoba chora zmarła jak najszybciej. 

To tylko niektóre kwestie, które Autor poddaje pod rozwagę. 
Poza tym Michael Sandel atakuje wolny rynek jako narzędzie, które nie zawsze alokuje dobra do najbardziej potrzebujących (czyli gotowych najwięcej zapłacić wg teorii wolnego rynku). Często najwięcej płacą po prostu najbogatsi. Tak się dzieje np. w przypadku imprez sportowych. Najwierniejsi kibice często kupują najtańsze bilety, bo na lepsze ich nie stać. Ale przychodzą na mecz po to, by rzeczywiście kibicować swojej drużynie. Podczas gdy w loży VIPów zasiadają osoby, które mogą sobie na to pozwolić finansowo. Bywa, że nie są zainteresowane grą, a ich obecność może wynikać z chęci pokazania się.
Poza tym założenie, że uczestnicy rynku mają wolny wybór i działają dobrowolnie też nie do końca jest prawdziwe. Nie trzeba dużo wyobraźni, żeby wiedzieć, że osoba głodująca, która chce sprzedać własną nerkę, żeby wykarmić rodzinę, działa w warunkach przymusu ekonomicznego. Podobnie jak "wynajmująca" swój brzuch surogatka w Indiach. 

Książkę się fantastycznie czyta. Autor podaje niesłychanie dużo przykładów i przygląda im się z różnych stron. Śmie wątpić w "rynkowe świętości". Burzy nasze ugruntowane przekonania. 

Świetna lektura!!!
Polecam!!!!

Moja ocena: 6/6

środa, 27 kwietnia 2016

Peter Stjernstrom "Najlepsza książka na świecie"


Autor: Peter Stjernstrom

Tytuł: "Najlepsza książka na świecie"
Wydawnictwo Świat Książki, styczeń 2016 

Z dedykacją dla Ani z Wydawnictwa pewnego :-)

Czyli o "skomplikowanej reorganizacji z powodu wcześniejszych sukcesów".

Jeśli ktoś myśli, że pisanie książek, rynek wydawniczy i ogólnie cały proces przekazania pomysłu pisarza do ostatecznego odbiorcy, czyli czytelnika, mają coś wspólnego z mistyką, uniesieniami być może właściwymi literaturze, czy też czymś wyższym i tajemniczym, w każdym razie, że są przynajmniej troszeczkę oderwane od brutalnej rzeczywistości, praw ekonomii, marketingu, cynizmu silniejszych graczy, to cóż... zaśmiejmy się głośno w tym momencie. 
A jeżeli śmiechu mało, to zdecydowanie polecam "Najlepszą książkę na świecie", która barwnie opisuje zmaganie wydawnictwa z pisarzem i pisarza z wydawnictwem. Przepis na sukces jest prosty: trzeba napisać najlepszą książkę na świecie, która zasłużyłaby na to miano najlepiej w kilku kategoriach. Problemem może być tylko to, że dwie osoby wpadają na ten sam pomysł w tym samym momencie. Do boju rusza podupadły już nieco pisarz, który fantastycznie pisze, ale trzeźwość, to jego ostatnia cecha charakterystyczna oraz młody poeta, kochający świat i emanujący miłością do całego otoczenia. 
W wyścigu o termin liczy się każda godzina i wygląda na to, że wszystkie zagrania są dozwolone. 
Peter Stjernstrom zabawnie opisuje wydawniczy światek i rządzące nim prawa, dostarczając czytelnikowi fantastycznej rozrywki. A że jest szczególnie złośliwy, to tym bardziej zyskał moją sympatię :-)

Poniższy cytat tylko ułamek "złośliwych" możliwości Autora. Tekst dotyczy wydanej przez konkurencyjne wydawnictwo jakiejś przykładowej zagranicznej pozycji:
"Jeśli sprzedaż jest słaba, trzeba szybko wystąpić z komentarzem: Odmówiliśmy wydania tej pozycji. Nasz recenzent stwierdził, że nie ma ona żadnego potencjału handlowego. Jeśli zaś sprzedaje się dobrze, trzeba wybrać inne argumenty: Oczywiście, że my też dostaliśmy maszynopis. Jako pierwsi, jak zwykle. Niestety przechodziliśmy właśnie wtedy skomplikowaną reorganizację z powodu wcześniejszych sukcesów. No i akurat ta sprawa umknęła naszej uwadze. Ale jako pierwsi złożyliśmy autorowi gratulacje".

Polecam!!!

Moja ocena: 5/6




piątek, 15 kwietnia 2016

Wakacyjne pewniaki...

Półtora tygodnia urlopu oraz totalnego lenistwa (nie licząc biegania za 16 miesięcznym Żywiołem) i pewniaki na wyjazd, żeby nie męczyć się niepotrzebnie z nietrafionymi książkami. 
Na cudownie słoneczną i ciepłą Teneryfę zabrałam więc kolejną część zmagań Cormorana Strika i jego asystentki Robin, powieść Sarahy Waters oraz debiut Kingi Dębskiej (tu przyznaję trochę ryzykowałam, ale opłacało się), a także jedną z książek Eleny Ferrante, której serię o zaginionej przyjaciółce ktoś porównał do prozy Karla Ove Knausgårda (zupełnie się nie zgadzam z tą opinią i przyznaję, że z tą lekturą nie trafiłam). 




Autor: Robert Galbraith (J. K. Rowling)
Tytuł: "Żniwa zła"
Wydawnictwo Dolnośląskie, styczeń 2016 
Moja ocena: 5/6 

Chciałoby się rzec: bądźcie już razem detektywie Cormoranie Striku i jego asystentko Robin. Przecież to oczywiste, że jesteście dla siebie stworzeni :-). 
Ale niestety czytelnik musi pozostać w niepewności przez całą długą trzecią część przygód tej pary. Nie jestem jakąś szczególną wielbicielką kryminałów, ale wciągnęłam się w mrożące krew w żyłach historie Autorki Harrego Pottera od pierwszego tomu i ogromnie polubiłam bohaterów. W "Żniwach zła" wątek relacji Cormorana i Robin, ich problemów osobistych (oboje znajdują się na życiowych zakrętach, a Robin szykuje się do ślubu, co do którego ma wiele wątpliwości) jest równie mocno  eksponowany i skomplikowany jak historia kryminalna. I Autorka trzyma nas w napięciu do ostatniej strony. Lektura wciąga więc bardzo mocno, bo z jednej strony chcemy poznać zabójcę, a z drugiej dowiedzieć się jak to w końcu będzie między detektywem a jego partnerką (to słowo jest właściwe, bowiem w trzeciej części Robin jest już kwalifikowanym detektywem, a nie tylko asystentką). 
"W Żniwach zła" agencja Cormorana znowu przeżywa kryzys. Zajmuje się tylko śledzeniem paru osób dla bogatych klientów. Akcja się ożywia, gdy któregoś dnia Robin otrzymuje adresowaną do niej przesyłkę, zawierającą uciętą kobiecą nogę. Analogia do kalectwa Strika, któremu amputowano nogę w okolicach kolana jest oczywista. Wysłanie paczki do Robin sugeruje, że ktokolwiek to zrobił, prawdopodobnie chce się odegrać na detektywie, być może atakując jego partnerkę z biura. Strike od razu stawia kilka hipotez. Początkowo zamierza trzymać się z daleka od oficjalnego śledztwa prowadzonego przez policję, ale potem wkracza do akcji i stara się rozwiązać sprawę sam. Inteligentna intryga z wieloma wątkami, z kilkoma możliwymi rozwiązaniami zapewnia fantastyczną i pochłaniającą lekturę. Ale dla mnie i tak było ważniejsze pytanie: będą w końcu razem czy nie. Czy w następnej części Autorka znowu nam każe się tak męczyć w niepewności ;-)
Polecam!!!


Autor: Sarah Waters 
Tytuł: "Muskając aksamit"
Prószyński Media, luty 2016 
Moja ocena: 5/6

Debiutancka powieść Sarahy Waters, przetłumaczona ostatnio na polski, to obowiązkowa pozycja dla wszystkich wielbicieli talentu Autorki. 
Jest koniec XIX wieku w Whistable w Anglii i Nancy Astley wiedzie spokojny żywot córki handlarza ostryg. Pomaga w prowadzeniu rodzinnej gospody, a od czasu do czasu wieczory spędza w teatrze rewiowym - Palace of Varietes - w oddalonym o 15 minut drogi pociągiem Canterbury. Poza zajęciem w gospodzie i odrobiną rozrywki teatralnej, życie Nancy nie przynosi żadnych większych atrakcji. Aż do momentu, kiedy na scenie w Canterbury pojawia się Kitty Butler, stając się obiektem uwielbienia Nancy. Bohaterka wydaje wszystkie swoje pieniądze na przejazdy pociągiem i bilety na występy przyjezdnej aktorki. Z czasem staje się jej garderobianą i razem wyjeżdżają do Londynu, gdzie Kitty próbuje szczęścia na bardziej prestiżowych i ambitniejszych scenach. Wielkie miasto stoi przed kobietami otworem, ale też je ogranicza swoją moralnością, pruderią i podwójnymi standardami. Brawurowy pomysł opuszczenia Whistable przynosi Nancy wiele szczęścia, ale także upokorzenia, nędzy i zmiennych kolei losu. Bohaterka ma jednak szansę dojrzeć, spojrzeć realnie na swoje życie, rozpoznać kim jest i jak chce żyć. "Muskając aksamit" to drobiazgowy opis epoki i jej ruchów społecznych. Pracownicy zaczynają walczyć o swoje prawa, kobiety zyskują świadomość i przestają się godzić na standardowe role. Nancy dorasta i chociaż życie nie oszczędziło jej rozczarowań, to dostarczyło też okazji do odkrycia siebie i do miłości. 

Polecam!!!



Autor: Kinga Dębska 
Tytuł: "Moje córki krowy"
Wydawnictwo Świat Książki, styczeń 2016 
Moja ocena: 6/6

"Moim marzeniem jest takie skonstruowanie historii, żeby odbiorca na zmianę śmiał się i płakał, ale żeby odłożył książkę lub wyszedł z kina zbudowany, a nie podłamany".
Kinga Dębska

Udało się to Autorce świetnie!
"Moje córki krowy" to historia opowiadana przez dwie siostry. Mamy więc szansę zobaczyć te same zdarzenia z dwóch różnych punktów widzenia. 
Marta jest rok starsza od Kasi i to ona w rodzinie zawsze była tą mądrzejszą, rozsądniejszą, odpowiednią do opieki nad młodszym rodzeństwem. Dobiega czterdzietki, a jej życie mimo, że pełne sukcesów (jest aktorką, gra w serialu, jest ustawiona finansowo) dalekie jest od ideału. Samotnie wychowuje córkę, nie udało jej się stworzyć szczęśliwego związku, jest dosyć samotna ogólnie. Kasia to ta,  która za starszą siostrą się "pałętała", dokuczała jej, donosiła do rodziców, gdy trzeba było. W dorosłym życiu jest nauczycielką, ma nastoletniego syna i męża, który od wielu lat szuka pracy, a najchętniej siedzi w fotelu i spożywa alkohol. To ona z dwójki rodzeństwa wciąż mieszka z rodzicami. Jest bardzo emocjonalna, często się wzrusza i mam wrażenie, że udaje "głupszą" niż jest w rzeczywistości. 
Siostry nie są swoimi fankami, mają zupełnie różne style życia, inne gusty i wiele uwag do siebie wzajemnie. Nagła ciężka choroba obojga rodziców (najpierw matki, a potem w krótkim czasie ojca) powoduje, że muszą spędzać więcej czasu razem, więcej rozmawiać i więcej razem planować. 
Czytelnik widzi jak opinia Marty o Kasi jest połowiczna i niesprawiedliwa, podobnie jak opinia Kasi o Marcie. Choroba rodziców zbliża siostry do siebie. Okazuje się, że każda z nich inaczej zapamiętała dzieciństwo, co innego było ważne. Bolesne przeżycia w obliczu śmierci matki oraz konieczność opieki nad coraz bardziej niedomagającym ojcem, sprawiają, że Marta i Kasia po raz pierwszy mają szansę porozmawiać szczerze i każda z nich zaczyna widzieć życie tej drugiej bardziej prawdziwie i bez ubarwień. 
Przepiękna książka! I do śmiechu i do płaczu. To się Kindze Dębskiej na pewno udało. 
Polecam!!!