środa, 17 stycznia 2018

Lina Wolff "Poliglotyczni kochankowie"

Autor: Lina Wolff
Tytuł: "Poliglotyczni kochankowie"
Wydawnictwo Marginesy, październik 2017

O K R O P I E Ń S T W O!

Nie wiem czy fakt, że przeczytałam "Poliglotycznych kochanków" do końca, postrzegać jako sukces (że mimo wszystko dałam radę) czy raczej jako głupotę, że zmarnowałam tyle czasu. 

Pisać za dużo nie będę. Są inni, którzy też się męczyli z tematem i zobligowani byli w miarę rozsądnie o książce się wypowiedzieć. Poniżej link do recenzji Jarosława Czechowicza (blog Krytycznym Okiem) dla Czasu Kultury: 

Próbuję tylko odtworzyć w pamięci w jaki cudowny sposób weszłam w posiadanie tej książki. No i tak: miałam do wykorzystania darmowy kod do księgarni internetowej z dobiegającym terminem ważności, więc stało się pilne, żebym coś kupiła. Ponieważ jednak książek z mojej listy "do nabycia" w tej księgarni nie było, szukałam, co innego mają do zaoferowania. Przeglądałam wydawnictwami i zatrzymałam się przy Marginesach (wydają np. Juliana Fellowesa), więc stwierdziłam, że przyjrzę się innym Autorom, których publikują. No i była tam Lina Wolff z adnotacją: Poliglotyczni kochankowie zostali uhonorowani prestiżową szwedzką nagrodą literacką Augustpriset 2016. Prawa do przekładu nabyły wydawnictwa z kilkunastu krajów.
Coś tam jeszcze poszperałam w sieci, popatrzyłam na okropną okładkę, ponabijałam się z tytułu, a potem pomyślałam: ok. Dajmy temu szansę! W końcu Petra Soukupova też była przypadkiem. No i dałam sobie szansę na zmarnowanie kilku godzin. I niestety ją wykorzystałam!

Zdecydowanie nie polecam!


piątek, 12 stycznia 2018

Shirin Ebadi "Kiedy będziemy wolne. Moja walka o prawa człowieka"


Autor: Shirin Ebadi
Tytuł: "Kiedy będziemy wolne. Moja walka o prawa człowieka."
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, październik 2017

Shirin Ebadi jest irańską laureatką Pokojowej Nagrody Nobla, którą przyznano jej w 2003 roku za walkę o prawa człowieka. Kobiety w Iranie dopiero w 1963 roku otrzymały prawa wyborcze, a pięć lat później mogły wystartować w konkursie, dopuszczającym do pracy w wymiarze sprawiedliwości. Shirin Ebadi, pochodząca z rodziny prawniczej, sama studiująca prawo, przeszła przez ten konkurs ze świetnymi wynikami i zaczęła pracować jako prokurator. Niebawem w wieku 26, jako pierwsza w historii Iranu kobieta została sędzią, a potem przewodniczącą trybunału. Jej kariera nie  trwała jednak zbyt długo. Rewolucja 1979 roku przyniosła obalenia szacha, ale mułłowie, którzy doszli do władzy, zaczęli ją od razu wykorzystywać przeciwko kobietom. Nie mogły one dłużej być sędziami. Jako powód podawano ich rzekomą niestabilność emocjonalną, mogącą mieć swoje odbicie w orzecznictwie. Shirin Ebadi została zdegradowana do stanowiska sekretarki w sądzie. Pracowała tam kilka lat, potem jeszcze wykładała prawo, zanim w końcu po ośmiu latach Republika Islamska przyznała jej uprawnienia adwokackie (chociaż sędziom należały się one automatycznie). Otworzyła pierwsze w Iranie Towarzystwo Ochrony Praw Dzieci, z czasem zgromadziła wokół siebie innych adwokatów i stworzyli centrum, które za darmo reprezentowało dysydentów. Nigdy nie należała do żadnej partii politycznej, zawsze podkreślała, że interesuje ją tylko walka o prawa człowieka. Jest też zdeklarowaną muzułmanką i nie występuje przeciwko islamowi. Pokazuje tylko, jak go właściwie interpretować. 
Ta niezłomna, wykształcona i nie dająca się zastraszyć kobieta od samego początku swojej prawniczej kariery narażona była na prześladowania władz. 

Mówi, że książką "Kiedy będziemy wolne. Moja walka o prawa człowieka."  chciała pokazać swoją osobistą historię, ale też kawałek historii Iranu i podkreśla we wszystkich swoich wywiadach i wykładach: jeżeli oni to zrobili mnie, laureatce Pokojowej Nagrody Nobla, to co mogą zrobić przeciętnemu obywatelowi. Służby bezpieczeństwa miały ją na oku cały czas. Ona i jej biura były bez przerwy podsłuchiwane, tajni agenci śledzili każdy jej krok, wielokrotnie jej grożono, próbowano wpływać na nią poprzez represje na członkach rodziny, szantażowano jej pracowników, urządzano "spontaniczne" zgromadzenia pod jej mieszkaniem, siedziała w więzieniu. W obrzydliwy sposób zniszczono jej małżeństwo, skonfiskowano majątek, a ona sama od 2009 roku mieszka poza Iranem, gdyż jest świadoma, że natychmiast po wylądowaniu na lotnisku w Teheranie zostałaby aresztowana. 
Z książki wyłania się obraz kobiety o żelaznej konsekwencji, niezłomnej, niewiarygodnie odważnej i często grającej va banque. A przy tym wszystkim niezmiernie pragmatycznej. Walczy z prawem i jako znakomita prawniczka wie, że często nic nie może zdziałać, ale przyjęła zasadę nagłaśniania każdej sprawy. Od samego początku wykorzystuje wszystkie możliwości, koneksje, żeby upubliczniać karygodne działania irańskich władz, absurdy prawne, przekręty, fikcyjne procesy. Dąży do tego, żeby Republika Islamska zmieniała swoje działania pod wpływem opinii międzynarodowej. Bardzo pomocna była tutaj oczywiście Nagroda Nobla. W swoim pragmatyzmie Shirin Ebadi często odwołuje się do Koranu, bo wie, że tym pomaga kobietom. 
Jej obydwie córki są prawniczkami, nie mieszkają w Iranie, podobnie jak matka. Były już mąż, pozbawiony paszportu, nie może wyjechać z kraju. Shirin Ebadi żyje na wygnaniu, poprzez wykłady, prelekcje, apele pracuje dalej na rzecz ochrony praw człowieka. 

Polecam!
Moja ocena: 5/6


Źródło: Monika Słowakiewicz. Współpraca w Teheranie: Sanam Ghiaie, 15.11.2003, Wysokie Obcasy 














czwartek, 11 stycznia 2018

Leila Slimani "Kołysanka"


Autor: Leila Slimani
Tytuł: "Kołysanka"
Wydawnictwo Sonia Draga, wrzesień 2017

Leila Slimani zdecydowanie zawojowała Francję w 2016 roku z "Kołysanką". Zdobyła za nią prestiżową nagrodę Goncourtów i została osobistą przedstawicielką Prezydenta Emmanuela Marcona do promocji języka francuskiego i francuskiej kultury za granicą.
Inspiracją do powieści były wydarzenia z Nowego Jorku z 2012 roku, gdy niania zamordowała dwójkę dzieci, które miała pod opieką. Zdanie: "Młodsze dziecko nie żyje." rozpoczyna książkę, a niewiele dalej czytamy: "Natomiast dziewczynka jeszcze żyła, kiedy przyjechało pogotowie. Walczyła jak lew." 
A potem wracamy do początku tej historii: Myriam i Paul są rodzicami dwójki dzieci. Podział ról dość tradycyjny. Myriam "siedzi" (na marginesie: uwielbiam ten potoczny czasownik, opisujący, co kobieta opiekująca się dziećmi, robi codziennie) w domu i zajmuje dziećmi, Paul pracuje i utrzymuje rodzinę. Często wraca późno. Czasami faktycznie ma dodatkową pracę, a czasami świadomie opóźnia powrót do domu. Po pierwszych zachwytach rodzicielstwem, nadszedł czas znużenia, wyczerpania, nie tak częstego seksu, rzadkich spotkań z przyjaciółmi. Wszyscy zaczynają się w tym trochę dusić i wtedy podejmują decyzję, że Myriam, z wykształcenia prawniczka, powróci do pracy, nawet jeśli po zapłaceniu za opiekę nad dziećmi, z jej pensji nie pozostanie zbyt dużo. 
Para, mając przed sobą jasno sprecyzowaną listę wymagań i oczekiwań, przystępuje do wyboru niani. Przychodzą kolejne kandydatki, aż w końcu pojawia się Louise - osoba idealna. Miła, skromna, kompetentna, lubiana przez dzieci. Wchodzi w życie rodziny i stopniowo je przejmuje. Zaczyna od opieki nad dziećmi, od organizowania im wspaniałych zabaw, zabierania do parku, przygotowywanie jedzenia, potem zajmuje się coraz większą ilością domowych obowiązków: pierze, prasuje, gotuje, sprząta, układa w szafach, często zostaje na noc, gdy rodzice wracają późno, albo wychodzą wieczorem. Wrasta w życie rodziny i z czasem Myriam i Paul przestają wierzyć w to, że daliby sobie radę bez niej. Louis wyjeżdża z nimi na wakacje, bierze udział w kolacjach, organizowanych u nich w domu, czuje się nieodzowna. Jednocześnie zmaga się z problemami osobistymi (śmierć despotycznego męża, pozostawione przez niego długi, fatalne relacje z córką). Do tego dochodzi wizja zakończenia pracy w tej rodzinie - młodsze dziecko dorosło do wieku, kiedy może już pójść do żłobka. Osoby wypowiadające się po tragedii, zaznaczają, że zachowanie Louise zaczęło się zmieniać. Nie jakoś diametralnie, ale pojawiły się pierwsze dziwne znaki, drobne niepokojące sygnały, które mogły wzbudzić alarm. Nie do końca właściwie wiadomo, co spowodowało tragedię. Być może właśnie problemy osobiste, albo chęć bycia częścią rodziny i świadomość, że to się nie uda. A może już po prostu Louise miała dość zajmowania się czyimiś dziećmi. Dość braku szacunku, usuwania się w cień, znoszenia upokorzeń (gdy np pracodawcy niechętnie patrzyli na to, że przychodzi z własną córką). (Jakkolwiek brzmi to dziwnie, to ja sama nie tak dawno temu miałam sąsiadkę, która przy najmniejszym hałasie ze strony mojego syna wściekle waliła w sufit. Któregoś dnia przybiegła nawet i skopała nam drzwi. "Złapana" na korytarzu przez mojego męża, wyznała z płaczem, że ona 15 lat pracowała w żłobku i jest znerwicowana). Więc może u bohaterki nastąpił moment, kiedy wylało szambo i po prostu więcej się nie dało na siebie wziąć. 
Po informacji, że inspiracją do powieści były prawdziwe wydarzenia, spodziewałam się bardziej rozdzierającej emocje historii. Oczekiwałam, że psychika bohaterki zostanie rozłożona na czynniki pierwsze i krok po kroku będziemy czuli, że zbliża się katastrofa i że to się nie może inaczej skończyć. Mimo, że książka jest bardzo dobra, to w powyższym temacie się przeliczyłam. 

Natomiast proza Slimani stawia bardzo ważne pytania: 

Kim właściwie jest niania - przyjacielem domu czy wynajętym pracownikiem, wykonującym konkretne zadania? 
Czy niania ma prawo do własnego życia, chorobowego, dni wolnych (na swoich warunkach i w dogodnym dla niej terminie, a nie w czasie, gdy akurat nie jest potrzebna do opieki nad dziećmi). 
Co z dziećmi niani? Wtedy, gdy np są chore, potrzebują jej albo nie ma się nimi kto zająć? Czy np. mogą przebywać ze swoją matką, podczas gdy ona wykonuje pracę i zajmuje się innymi dziećmi.  
Czy można dokonać "outsourcingu" rodzicielstwa, czy możemy oczekiwać, że ktoś zajmie się naszymi dziećmi, tak jak my sami. 

Ja z wielu względów uważam, że dla dziecka jest znacznie lepszy jest żłobek i przedszkole, niż niania, ale wszystkim, którzy mają zamiar szukać opiekunki, ta książka z pewnością nerwów nie uspokoi. 


Polecam!

Moja ocena: 5/6



środa, 10 stycznia 2018

Julian Fellowes "Snoby", "Belgravia"





Autor: Julian Fellowes 
Tytuł: "Snoby" 
Wydawnictwo Marginesy, wrzesień 2017
Moja ocena: 6/6




Julian Fellowes czyli Baron Fellowes of West Stafford, z zawodu aktor, scenarzysta i pisarz, zaprasza czytelników do zamkniętego i ekskluzywnego świata angielskiej wyższej sfery. Arystokrata z pochodzenia i szczerego zamiłowania, wybrał dla siebie inną życiową rolę niż zarządzanie majątkiem ziemskim i popołudniowe herbatki. Odnalazł się doskonale wśród "klas niższych" w takich pogardzanych dziedzinach jak aktorstwo i pisarstwo. Poszło mu nieźle. Za scenariusz do filmu "Gosford Park" odebrał Oscara w 2002 roku, a "Snoby" przyniosły mu rozgłos jako pisarzowi. Książka ukazała się w dobrym momencie - w 2004 roku, gdy angielska arystokracja była skompromitowana, wychodzącymi na światło dzienne coraz to nowymi skandalami, a czytelnicy szczególnie mocno pragnęli przyjrzeć się bajkowemu światu wyższych sfer. "Snoby" to opowieść o Edith, której matka wyobraziła sobie dla córki wspaniałe życie u boku lorda. Bohaterka od urodzenia ma wtłaczane do głowy, że wszystko co może i powinna osiągnąć to dobre małżeństwo. I to się udaje. Edith poślubia hrabiego Charlesa Broughtona, ma pieniądze, pozycję towarzyską, spełnione marzenia i w pakiecie całe mnóstwo ograniczeń, zasad i wymagań, które się z tym wiążą. Autor przedstawia nam rządzące tym światem obyczaje, które dla niewtajemniczonych mogą stanowić istny poligon (gdyby oczywiście niewtajemniczeni mieli szansę się tam dostać, co jest wątpliwe). Narrator w pewnym momencie mówi, że jeżeli chociaż na chwilę zostawi się trzech Anglików samych, to zaraz wymyślą regułę w myśl której czwarty nie będzie mógł do nich dołączyć. Świat aspiracji, tytułów, ekskluzywnych klubów i sztywnych zasad. Julian Fellowes mówi, że swoją powieścią chroni go od zapomnienia. Czyni to zresztą w fantastycznym stylu z ogromnym poczuciem humoru i mimo wszystko wielką sympatią dla klasy, której przywary obnaża. Autor podkreśla, że chociaż arystokracja w dzisiejszym świecie to taki trochę skansen i nie do końca jeszcze odnajduje się w XXI wieku, to pomimo tego ma się dobrze. Wśród cech, które Julian Fellowes ceni u przedstawicieli wyższych sfer są lojalność, nieużalanie się nad sobą i nieroztrząsanie problemów, unikanie rozgłosu. Dlatego Autor przez niektórych uważany był za "zdrajcę" - tego, który upublicznia głęboko skrywane sekrety. Ale chyba zostało mu wybaczone. Sam jest arystokratą, od 6 lat zasiada w Izbie Lordów i jedyna rysa, na mojej wielkiej sympatii do niego: jest zagorzałym, zdeklarowanym brexitowcem. 

Lektura doskonała!!!



Autor: Julian Fellowes 
Tytuł: "Belgravia" 
Wydawnictwo Marginesy, wrzesień 2016
Moja ocena: 5/6


"Belgravia" czyli to co Julian Fellowes robi najlepiej - opisuje arystokrację z jej przywarami, aspiracjami, snobizmem, zakłamaniem, skandalami. I wielkimi emocjami, które dobre wychowanie każe poskramiać. Ale miłość zwycięża! Tutaj wydarzenia rozpoczynają się w roku 1815, dzień przed bitwą pod Waterloo, a swoją kontynuację mają kilkadziesiąt lat później. Pochodząca z kupieckiej rodziny Sophie zdobywa zaproszenie na wielki bal u księcia Wellingtona dla siebie i rodziców. James Trenchard, ojciec, pracujący jako zaopatrzeniowiec dla wojska, jest zachwycony. Uważa, że bardzo pomoże mu to poprawić swoją "pozycję towarzyską". Obecni na przyjęciu arystokraci nie kryją zdziwienia i oburzenia. Wkrótce jednak wielu uczestników opuszcza bal by wyruszyć na bitwę, nieliczni wracają z niej żywi. Wydarzenia z 1815 roku wiążą jednak losy rodziny Trenchardów i Bellasisów wspólnym sekretem, a Autor będzie nam go powoli ujawniał we wciągającej, pasjonującej i świetnie skonstruowanej akcji. Fantastyczny język, zjadliwe poczucie humoru, czyli wszystko co najlepsze od Juliana Fellowesa. 


Doskonała baśń dla spragnionych opowieści o prawdziwej miłości!











piątek, 5 stycznia 2018

Nathan Hill "Niksy"

Autor: Nathan Hill 
Tytuł: "Niksy" 
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, wrzesień 2017

Wciągające, dobre czytadło, ale nic więcej. Po szumie i wszystkich zachwytach, jakie książka wywołała na rynku, oczekiwałam jakiegoś arcydzieła, tymczasem jest to historia, która zupełnie mnie nie porwała. Przez pierwsze czterysta stron czekałam na moment przełomowy, który okaże się hitem tej prozy, a przez kolejne czterysta pięćdziesiąt kołowało mi w głowie: i to już? To już wszystko? 
Bardzo krótko: Samuel jest wykładowcą akademickim i dobrze zapowiadającym się pisarzem, który jednak poza opowiadaniem sprzed dziesięciu lat niczego nie opublikował. Wiedzie życie naznaczone traumą po tym, jak mama zostawiła jego i ojca, gdy Samuel miał 11 lat. Próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie czy tak się musiało stać, czy mógł zrobić coś, żeby temu zapobiec. Z jego życia zniknął też najlepszy przyjaciel i kobieta, w której bohater się zakochał. Losy Samuela i matki nieoczekiwanie się znowu splatają w 2011 roku, gdy ma być ona sądzona za napaść na gubernatora, a syn ma napisać książkę, ujawniającą wszystkie niechlubne tajemnice z jej życia. Próbując zrozumieć, dlaczego matka go opuściła i co się właściwie wydarzyło wiele lat temu, Samuel trafia na historię z 1968 roku - strajki studentów w Chicago, młodość rodziców, decyzje przed którymi stanęli, wybory, których dokonali. Bohater dociera do postaci z tamtych czasów.
Powieść składa się z wielu wątków, które trzeba przyznać, na końcu bardzo zgrabnie się ze sobą łączą, dając obraz całości i rozwiązując zagadki. Tylko, że jest to historia na scenariusz do amerykańskiego filmu z tkliwym zakończeniem, gdzie bohaterowie padają sobie w ramiona, żyją długo i szczęśliwie, świat jest ostatecznie dobry, wszyscy się kochają, błędy zostają naprawione, winy wybaczone itd. itd. Jeśli ktoś lubi, to jasne, polecam! Nie moja to jednak bajka. Mimo mistrzowskiego splecenia ostatecznie wielu opowieści w jedną, pojedyncze wątki zupełnie nie przekonują. No bo jak ma przemawiać coś takiego: po kilkudziesięciu latach bohaterka leci do Norwegii, do miasta urodzenia swojego ojca i chodząc po miasteczku akurat natrafia na ten dom, który zna tylko z opowieści taty - opowieści sprzed kilkudziesięciu lat! Miasto w międzyczasie zostało zrównane przez Niemców z ziemią, ale szczęśliwie rodzina z sentymentu dom odbudowała, malując go nawet na taki sam kolor jak we wspomnieniach ojca. No i ja osobiście błagam o litość w tym momencie! To się zresztą ciągnie dalej, nawet bardziej niewyobrażalnie, ale nie chcę już więcej treści ujawniać. Taki stopień prawdopodobieństwa charakteryzuje mniej więcej wszystkie wątki. 
Z plusów: w "Niksach" znajdziemy odniesienia do wielu ważnych kwestii społecznych: strajków studentów z 1968 roku w Chicago, ruchu Occupy Wall Street zapoczątkowanego w 2011 roku, samotności, ucieczki w alternatywną rzeczywistość, molestowania seksualnego, feminizmu, wolności osobistej, wierności ideałom. Dużo, dużo, dlatego wszystko dotknięte dosyć powierzchownie. 

Moja ocena: 4/6