piątek, 14 grudnia 2018

Marta Madejska "Aleja Włókniarek"

Autorka: Marta Madejska 
Tytuł: "Aleja Włókniarek"
Wydawnictwo Czarne, sierpień 2018 



Tytuł książki o Łodzi Marty Madejskiej "Aleja Włókniarek" w dwóch słowach pokazuje czym, a raczej kim to miasto było od zawsze. Było kobietą! Jest to bezpośrednie nawiązanie do nazwy jednej z największych łódzkich arterii komunikacyjnych: Alei Włókniarzy. Włókniarzy, w formie męskiej, mimo, że praktycznie od samego początku rozwoju przemysłu włókienniczego w Łodzi, to kobiety stanowiły w nim większość zatrudnionych. Od niedawna byłe włókniarki mają w Manufakturze (ogromne, modne centrum handlowo - rozrywkowe w zrewitalizowanej fabryce Poznańskiego) swój plac: Rynek Włókniarek Łódzkich. I tyle! Jest jeszcze Marta Madejska, która z dostępnych skrawków próbuje pozbierać i poskładać, co się da, żeby oddać hołd niemym tłumom łódzkich robotnic. 
Wyprowadziłam się z Łodzi 6 lat temu, ale minimum raz w roku staram się przyjeżdżać. Za każdym razem nie mogę się nadziwić, w jakim ogromnym stopniu miasto się zmienia. Dziesiątki nowych inwestycji, przebudowy ulic, rewolucja w komunikacji miejskiej, ścieżki rowerowe, autostrada (!) na Okęcie, rewitalizacje fabryk i Hanna Zdanowska, pierwsza kobieta, która została prezydentem miasta Łodzi, niedawno wybrana w pierwszej turze na kolejną kadencję, mimo wściekłej nagonki, jaką zorganizował na nią PiS. Zmienił się też rynek pracy, dzisiaj to raczej pracodawcy szukają pracowników i gdyby nie napływ siły roboczej z Ukrainy, wielu z nich miałoby problem z prowadzeniem biznesu. Odwrotnie niż w początkach przemysłu tekstylnego, gdy do miasta płynął tłum kobiet ze wsi, uciekających przed biedą, harówką na roli, przemocą. Każda chciała pracować w fabryce, być niezależna, zarobić na łóżko, chociażby we wspólnym z innymi pokoju. Na każde miejsce dziesiątki chętnych. A praca była koniecznością. Bez niej czekała ulica, bezdomność, głód. 
Marta Madejska przejrzała naprawdę ogrom dostępnych materiałów archiwalnych, ale niewiele jest tam udokumentowanych historii łódzkich robotnic. Ten reportaż jest zbiorem strzępków opowieści, uzupełnionych historią powszechną, ale najbardziej jest zbiorem pytań: z jakimi nadziejami jechały do miasta, o czym marzyły, jak potoczył się ich los... Nawet dotarcie do kobiet z nie tak odległej historii np. z czasów PRL-u jest niemożliwe. Są ich nieme twarze w kronikach filmowych, ale nie wiadomo kim są bohaterki. 
Autorka pisze również o handlu żywym towarem - zjawisku występującym praktycznie wszędzie, gdzie jest duża liczba bezrobotnych kobiet, zdesperowanych, żeby utrzymać swoje rodziny. W Łodzi ten proceder kwitnął od zawsze: młode, naiwne, przyjeżdżające ze wsi kobiety, bardzo często były uwodzone, przed podstawionych mężczyzn i wysyłane statkami do domów publicznych na całym swiecie. Podobnie w latach 90-tych, XX wieku, gdy w Łodzi załamał się przemysł włókienniczy, miasto zaroiło się od domów publicznych, salonów "masażu" itp. 
Łódzkie kobiety zawsze miały pod górkę. Po wojnie było ich w mieście dwukrotnie więcej niż mężczyzn. Ich praca w przemyśle tekstylnym była koniecznością. Z nadzieją zabrały się za odbudowę włókienniczej Łodzi, w weekendy jeździły odgruzowywać stolicę. Zawsze zarabiały mniej niż w innych regionach, na miasto nigdy nie było środków, mimo że było drugą co do wielkości aglomeracją w Polsce. Ale zawsze było odłożone na potem, zawsze w cieniu Warszawy. Fatalna jakość mieszkań, kanalizacji, wodociągów, ogromna śmiertelność noworodków, gruźlica, zastraszająca liczba aborcji i poronień. Takie było robotniczne, PRL owskie miasto kobiet. Praca w fabryce na trzy zmiany, kolejki po pracy, żeby zdobyć cokolwiek do jedzenia, choroby. Ale z siłą kobiet nie można się było nie liczyć - strajkiem w  fabryce Poznańskiego, w grudniu 1971 roku zmusiły władze do cofnięcia decyzji o podwyżce cen żywności. Marta Madejska bardzo celnie zauważa w swoim reportażu, że gdy mężczyźni strajkowali, ich strajk określano strajkiem o honor i godność, gdy kobiety, czasami miesiącami, nie wychodziły z fabryki, mówiło się, że są histeryczne i strajkują o chleb i kaszankę. Jakby męska godność mogła się obyć bez jedzenia. 
A potem skończył się w Polsce komunizm, upadł eksport do Związku Radzieckiego a wraz z nim upadła Łódź. Z dnia na dzień tysiące ludzi zostało wyrzuconych na bruk. Pracę traciły całe rodziny, bo często w jednej fabryce pracowali wszyscy jej członkowie. Jedyny taki region w Polsce, któremu państwo pozwoliło się załamać. Bo włókniarki nie zarzucały maszynami dróg, jak rolnicy ziarnem czy górnicy węglem. Górników zresztą państwo chroni do dzisiaj. Wbrew zdrowotnym, ekonomicznym i środowiskowym interesom Polski i Świata. Łodzianie i łodzianki wywaleni z dnia na dzień nie dostali niczego. Wielu się przystosowało do nowej rzeczywistości, ale wielu nie. Stanowią pokolenie, których życia zostały zmarnowane, a rodzina często do dzisiaj tę dysfunkcję niesie jako spadek. Jak pisze Autorka: "Ze wszystkich nurtujących mnie pytań to jedno pozostaje wciąż bez odpowiedzi: co się właściwe wydarzyło w Łodzi w latach dziewięćdziesiątych?"



W tym roku Łódź pojawiła się w kilku zestawieniach miast, które koniecznie trzeba zobaczyć. Nie byłoby jej historii, bez historii tysięcy łódzkich włókniarek. 







Polecam!
Moja ocena: 5/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz