środa, 24 października 2018

Sobotni październikowy wieczór z ulubioną Pisarką

20 października 2018
First Baptist Church Newton Centre, MA, USA
Elizabeth Strout w rozmowie z Andre Dubus III


Przyznam szczerze, że zawszę drżę przed spotkaniami na żywo z pisarzami. Boję się, że się rozczaruję, że okaże się, że człowiek, którego prace lubię i podziwiam, będzie po prostu zwykłym bucem albo zmanierowaną gwiazdą. 


Spędzić sobotni wieczór na spotkaniu z ulubioną Pisarką to naprawdę cudne. Ale przekonać się oprócz tego, że jest ona ciepłą, miłą kobietą z ogromnym poczuciem humoru, to już w ogóle pełnia szczęścia. Elizabeth Strout spotkała się z Andre Dubus III przy okazji ukazania się jego nowej książki "Gone so long". Czytam aktualnie i za jakiś czas pewnie pojawi się tutaj krótka notka. 

Autorka pochodzi z Maine, obecnie mieszka w Nowym Jorku a jej rozmówca urodzony w Kalifornii, wychowywał się w Massachusetts i New Hempshire, aktualnie mieszka w Massachusetts na północ od Bostonu. Poznali się wiele lat temu, gdy razem pojechali w trasę promującą ich książki tzw. book tour - niezbędne w Stanach narzędzie marketingowe, przeważnie odbywające się w morderczym tempie i straszliwie wyczerpujące dla Autorów. Myślę sobie, że to jest niezwykła sztuka, wychodzić do czytelników, umieć z nimi nawiązywać kontakt, nie być zblazowanym i nie rzucać fochem pt: "znowu to debilne/takie samo pytanie". Wiadomo, że dla większości uczestników na sali, to pierwsze spotkanie z Autorem, podczas gdy pisarze mają takich spotkań na pęczki. Zaprezentować na takim wydarzeniu pełnię zainteresowania, szacunek dla tych którzy przyszli, powtarzać te same historyjki, wątki, anegdoty jakby się je opowiadało po raz pierwszy, to na pewno nie lada wyzwanie. Obojgu uczestnikom udało się wyśmienicie. Elizabeth Strout wspominała, że jednym z pierwszych pytań jakie usłyszała jako początkująca pisarka było: "dlaczego ty piszesz o takich zwykłych ludziach?". Była trochę zaszokowana, ale odpowiedziała: "bo ja po prostu jestem zwykła". I to jest to, co w jej prozie mnie ujmuje najbardziej: niewydumane postacie, przeciętni mieszkańcy Maine, New Hempshire i Massachusetts z ich radościami i smutkami codziennego dnia. Autorka w tej zwyczajności porusza też ogromnie ciężkie tematy, nie oszczędza swoich bohaterów, ale jak powiedziała, stara się nie dobić czytelnika, dba o to, żeby pojawiło się światło nadziei. To zawsze udaje się jej się znakomicie i nie jest to amerykański "happy end" pt.: "wszyscy żyli długo i szczęśliwie chociaż nie było przesłanek ku temu" tylko blady, z trudem przebijający się promyk czegoś lepszego, ale promyk autentyczny. Oboje Autorzy mówili też, że bardzo ważne jest miejsce akcji. Trzeba je znać, widzieć i czuć. Bez tego nic się nie uda. I to jest prawda. Mieszkam w Nowej Anglii, znam sporo miejsc, o których Autorka pisze i naprawdę wiem, że kierowcy w Massachusetts są tragiczni i nigdy nie włączają kierunkowskazów 😏. Takie lokalne, drobne smaczki bardzo wpływają na autentyczność powieści. 
W"Gone so long" bohater postanawia spotkać się z córką - pisarką, której nie widział ponad 40 lat. Podobne są również losy Lucy z powieści "Mam na imię Lucy". Bohaterka - pisarka wraca do rodzinnego domu odwiedzić brata po wielu latach nieobecności. Właśnie te fragmenty ze swoich powieści Autorzy czytali na sobotnim spotkaniu. Powody tego wieloletniego odcięcia od rodziny w obu utworach są dramatyczne. Obydwie bohaterki są również pisarkami i poprzez literaturę starają się zmierzyć z przeszłością. 
Na koniec spotkania padło pytanie o ulubionych pisarzy. Elizabeth Strout powiedziała, że jej olśnieniem, inspiracją i największym wzorem formy jest Alice Munro. Czy mogę jej nie uwielbiać bardziej po tym sobotnim październikowym wieczorze? Dodam, że Alice Munro darzę miłością absolutną od bardzo, bardzo dawna, od zamierzchłych czasów, gdy nie było to jeszcze modne 😏.

Polecam... ogólnie... spotkania z pisarzami! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz