środa, 15 marca 2017

Katarzyna Boni "Ganbare. Warsztaty z umierania"

Autor: Katarzyna Boni
Tytuł: "Warsztaty z umierania" 
Wydawnictwo Agora, czerwiec 2006 

"11 marca 2011 roku płyty starły się o 14:46.45. O 14:46.53 informacja o trzęsieniu z Japońskiej Agencji Meteorologicznej dotarła do prefektur na północnym wybrzeżu Japonii (Iwate, Miyagi, Fukushima). Włączył się automatyczny alarm - w szkołach, w fabrykach, w siedzibie telewizji, stacjach radiowych i w telefonach komórkowych.
Zbliża się trzęsienie ziemi. Macie 32 sekundy. 
Trzęsienie było tak silne, że zmieniło kąt nachylenia Ziemi, przesunęło wybrzeże o pięć metrów na południowy zachód i obniżyło je o cały metr w dół." 

Japonię w 2011 roku spotkało potrójne nieszczęście: najpierw potężne trzęsienie ziemi, potem wywołane tym trzęsieniem tsunami, a potem spowodowana tsunami awaria w elektrowni atomowej Fukushima Daiichi. "Samo trzęsienie ziemi nie jest specjalnie niebezpieczne, zwłaszcza przy zaawansowanej technologi wzmocnień i zabezpieczeń. Zagrożeniem stają się ogień i woda. I jeszcze zawalające się budynki, spadające przedmioty i osuwiska ziemne." Katarzyna Boni pojechała do Japonii i postanowiła opowiedzieć o tej potrójnej tragedii. Dotarła do świadków wydarzeń, którzy nie mogą się pogodzić z tym co zaszło w 2011 roku i oddała im głos. Ascetyczny styl i bardzo osobiste relacje bohaterów sprawiają, że w czasie lektury przechodzą ciarki po plecach. Osoby, z którymi Autorka się spotkała opowiadają, co robili tamtego dnia, gdzie byli, jakie mieli plany, w momencie gdy najpierw włączył się alarm dotyczący trzęsienia ziemi, a potem przyszła informacja o tsunami, które było tak potężne, że nie przewidywały tego instrukcje ewakuacyjne. Wiele osób, które zachowało się tak jak powinno, zginęło. Zdarzało się, że przetrwali ci, którzy działali zupełnie wbrew regułom np. wybiegali z teoretycznie bezpiecznego miejsca i pędzili do szkół swoich dzieci. Bo przy tsunami jest jedna zasada, a właściwie dwie: biegnij w górę i nigdy pod żadnym pozorem nie wracaj, aby komuś pomóc, albo kogoś ratować. Przy okazji tej książki rozmawiałam ze swoimi japońskimi znajomymi, mieszkającymi tutaj w Stanach i potwierdzili, że dzieci w szkołach regularnie uczą się i ćwiczą zachowania na wypadek trzęsienia ziemi i tsunami, wszyscy mają spakowane plecaki ewakuacyjne, ustawione przy drzwiach. Moi znajomi takie pakiety na wypadek koniecznej ucieczki mają również tutaj. Każdy z nas prawdopodobnie dosyć rzadko, o ile w ogóle, myśli o tym, jak trzeba się zachować w przypadku katastrof. Japończycy działają automatycznie. "Bo jedno to te dziesięć sekund, które dostajemy od technologii. A drugie to wyćwiczone, automatyczne zachowania." Pamiętam ze swojej wizyty w Japonii tabliczki na murach w kształcie strzałki z napisem tsunami, pokazujące gdzie trzeba biec. Wtedy patrzyłam na nie oczami turystki jak na nieznany, egzotyczny mix. A to podstawa: nie wiesz jak się zachować w czasie trzęsienia ziemi, powodzi, tsunami, gdzie się schować, gdzie biec... nie masz żadnych szans. 
Skutki tamtych katastrof z 2011 roku już znamy, ale nie wszystkie. Zniszczeniu uległa elektrownia jądrowa Fukushima Daiichi. Szacuje się, że okres jej wygaszania to około 40 lat, przy czym nie ma jeszcze technologii, żeby to zrobić. Nikt tak naprawdę nie wie, co się tam stanie. Cudem jest, że nie doszło do wybuchu. Relacje świadków tamtych wydarzeń czyta się jak prawdziwy horror. Mnie osobiście najbardziej zszokował fakt, że w elektrowni bardzo często zatrudnia się totalnie niewykwalifikowanych robotników, którzy po prostu chcą mieć dobrze płatną pracę. Stawka godzinowa jest wysoka, ale ludzie zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego na jakie niebezpieczeństwo się narażają. Znaczna część osób, które ratowały elektrownię w 2011 już nie żyje (łącznie z dyrektorem) albo choruje na raka. Wokół Fukushima Daiichi wyznaczono strefę ewakuacji, do której nie ma wstępu, ale nie wszyscy wyjechali zgodnie z nakazem władz.
"Kiedy 22 kwietnia 2011 roku rząd zabronił wstępu do ewakuowanej strefy i rozstawił barykady na drogach, dla Matsumury było już za późno.  Miał pod opieką kilkadziesiąt psów, prawie setkę kotów, stado bydła i dwa strusie. [...] Zataczał coraz szersze kręgi po mieście. Jeździł białym samochodem z przyczepą. Witało go szczekanie. Psy rozpoznawały warkot silnika. Merdały ogonami.[...] 
W ewakuowanej strefie samych psów zostało 5800. A przecież są jeszcze zwierzęta hodowlane. Nie zabierzesz ze sobą stada krów albo tysiąca kurczaków. [...]" Pan Matsumura ciągle próbuje walczyć i znaleźć odpowiedzialnych za tą tragedię zwierząt. A sam został obiektem badań i eksperymentów. Badali jego, prosili też o sadzenie upraw w strefie skażonej, żeby zbadać właściwości różnych roślin. "Kiedy pojechał zmierzyć przyjętą przez siebie dawkę promieniowania, lekarz zaczął krzyczeć". 
Ten reportaż to też pomnik dla takich cichych bohaterów jak pan Matsumura. I wiele faktów, o których się nie myśli, oglądając relacje z katastrofy w tv. np. taka: "Na dnie znajdowali samochody, lodówki, automaty z piciem, łodzie, ciężarówki, sieci rybackie, harpuny, bojki. I całe piętra domów. Woda zabrała ze sobą pięć milionów ton śmieci. Większość zatonęła przy japońskim brzegu."
5 milionów ton śmieci!!! To niewyobrażalne, podobnie jak wszystko co opisuje w swoim reportażu Katarzyna Boni. 

Gorąco polecam!!!

Moja ocena: 6/6