piątek, 30 sierpnia 2013

"Poza utartym szlakiem Reportaże z 17 niezwykłych podróży"

Autor: Opracowanie zbiorowe 
Tytuł: "Poza utartym szlakiem Reportaże z 17 niezwykłych podróży" 
Oficyna Wydawnicza Mercator 2013

Zachęcona recenzją z  miasta książek sięgnęłam po zbiór 17 reportaży z podróży. Wszystkie przedstawiają wyprawy "spoza utartego szlaku" i zostały napisane na konkurs dla portalu peron 4. Niezależne podróżowanie to coś więcej niż pojechanie w określone miejsce. Moim zdaniem to przede wszystkim umiejętność zetknięcia się z historią, rzeczywistością, mentalnością spotykanych ludzi. To zdolność zinterpretowania miejsca, w które się jedzie własnymi słowami, a nie gotowcem z przewodnika. To także gotowość na nowości i dużą dozę niepewności. To wszystko właśnie znajdziemy w książce "Poza utartym szlakiem". 17 miejsc, których pewnie nie poleciłoby biuro podróży.  Reportaże napisane w bardzo ciekawy sposób z dużą dozą humoru.
Myśli chwili, które zostają ze mną po lekturze:
1. Tuż obok najbardziej beznadziejnego miejsca może kryć się prawdziwa perła i trzeba mieć odwagę i iść swoją wybraną drogą, żeby do niej dotrzeć.
Katarzyna Boni w reportażu "Kiedy ludzie stają się bogami" pisze o Festiwalu Wegetariańskim odbywającym się co roku w Tajlandii na Phuket. Phuket to miejsce przez backpackersów omijane szerokim łukiem. Kojarzy się głównie z seks turystyką, alkoholem i bezmyślną zabawą. Autorka opowiada o tym z jak wielkim zdziwieniem spotykała się, gdy mówiła, że jedzie na Phuket: "Na Phuket? A myślałam, że jesteś fajna". Backpackersi, uważający siebie za lepszą grupę podróżników, z góry zakładali, że wiedzą po co Katarzyna Boni jedzie akurat w to miejsce Tajlandii. Tymczasem autorka opisuje festiwal, podczas którego ludzie wpadają w trans "stają się bogami", przekłuwają sobie różne części ciała ostrymi przedmiotami, prawie w ogóle przy tym nie krwawiąc i nie odczuwając bólu.
2. Absurdalna sytuacja i świetny dowcip Jakuba Rybnickiego w reportażu "Niebiańska plaża":
"My? Bać się? My Polaki - mołodcy! A z niedźwiedziami też wiemy, jak sobie radzić. W przewodniku pisali.
Na szczęście Rosja nie jest krajem , w którym ktokolwiek odradzałby komukolwiek głupie pomysły..." Na szczęście!!!
3. Jak dać się porwać, to tylko w Jemenie. Z reportażu Ewy Zagawy "W oczekiwaniu na porwanie":
"Nie wyglądali na groźnych terrorystów, którzy tylko czekają, żeby mnie uprowadzić. Byłam trochę rozczarowana, bo tamtejsze porwania zachwalano mi już dawno. [...]
Koniecznie przyjedź do mojego kraju, tam jest bardzo pięknie. A ludzie jacy gościnni! Co prawda mogą cię porwać, ale to nic groźnego, zobaczysz, spodoba ci się. Ulokują cię w jakiejś wiosce, będą o ciebie dbać, karmić cię, pokazywać ludowe tańce, będziesz się świetnie bawić. Nawet się nie zorientujesz, że jesteś porwana. W tym czasie do rządu zostanie wystosowane żądanie i jak tylko ludzie dostaną to, o co prosili - studnię, szkołę czy drogę - wypuszczą cię. Na pewno będziesz to miło wspominać."
Moja ocean: 5/6

czwartek, 29 sierpnia 2013

Alice Munro "Miłość dobrej kobiety"

Autor: Alice Munro 
Tytuł: "Miłość dobrej kobiety"
Wydawnictwo W.A.B. 2013 
Jaka jest zaleta, że odkryłam Alice Munro tak późno i że to dopiero trzecia książka tej autorki jaką przeczytałam? Bardzo duża: przede mną jeszcze wiele opowieści i ogrom radości z obcowania z prozą tej kanadyjskiej pisarki. "Miłość dobrej kobiety" to osiem opowiadań, w których głównymi bohaterkami są oczywiście kobiety, ich nieoczywiste emocje, trudne, często zaskakujące wybory. Najbardziej w prozie Munro podoba mi się to, że fabuła rozwija się tak strasznie powoli, poznajemy dużo szczegółów, często kilka wątków, u mnie nawet czasami pojawia się myśl : po co ona o tym pisze. Podczas czytania wydaje się, że te luźne opowieści i treści poboczne prowadzą donikąd. Nic bardziej mylnego. Każde zdanie jest precyzyjnie zaplanowane, a autorka nie używa żadnych zbędnych słów. Wszystkie z pozoru nieistotne szczegóły schodzą się w pewnym momencie w całość i wprawiają czytelnika w zdumienie i zaskoczenie. Nieoczywistość tego co się za chwilę stanie, nieoczywistość bohaterów i ich wyborów decyduje o tym, że od opowiadań nie sposób się oderwać. 
Lektura na wolne, niespieszne popołudnie przy kawie. 


Moja ocena: 5/6

czwartek, 22 sierpnia 2013

Swietłana Aleksijewicz "Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy"

Autor: Swietłana Aleksijewicz 
Tytuł: "Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013 

Nie będę zbyt dużo pisać o tej książce. Może tylko tyle, że jest emocjonalnie wykańczająca, ale trzeba ją przeczytać. Trochę patetycznie dodam, że poleciłabym ją każdemu politykowi, który podejmuje decyzję o wojnie. I tak jeszcze myślałam, że może dobrze by było, gdyby np. omawiać ją w szkole, tuż obok fragmentów o bohaterach walczących na frontach. Bo dla mnie bohaterstwo wojny to ostatni świadkowe z tego reportażu i ich historie.
Swietłana Aleksijewicz dotarła do ludzi, którzy w czasie wybuchu wojny byli dziećmi. Teraz żyją, mają swoje rodziny, wykonują różne zawody. Reporterka zapytała ich co pamiętają z tamtych dni. Dziesiątki wypowiedzi zamieszcza w swojej książce. Oprócz oczywistego cierpienia, które wylewa się z każdej strony, są też piękne, wzruszające momenty, pozwalające wciąż wierzyć w człowieka. Dzieci w ciągu minuty doroślały. Jedna z bohaterek Nadia Gorbaczowa - 7 lat wtedy, teraz pracownik telewizji mówi: "Minęły lata... Przeczytałam mnóstwo książek... Ale o wojnie dowiedziałam się nie więcej niż wtedy, kiedy byłam dzieckiem. I o tym chciałam opowiedzieć..."

Autorka rozpoczyna książkę tak: "Wielki Dostojewski pytał kiedyś: czy świat, nasze szczęście, a nawet wieczna harmonia warte są tego, by dla ich powstania zgodzić się na jedną bodaj łzę niewinnego dziecka? I sam na to odpowiedział - nie, żaden postęp, żadna rewolucja, żadna wojna nie są tego warte. Łza dziecka przechyli zawsze szalę." 

Moja ocena: 6/6

wtorek, 20 sierpnia 2013

Klaus Brinkbäumer "Afrykańska odyseja"

Autor: Klaus Brinkbäumer 
Tytuł: "Afrykańska odyseja"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009 



Jedna z tych wielu książek, które łatwe nie są. Europa trwa w swoim spokojnym życiu, odgradza się od niechcianego problemu Afryki. W Danii, gdzie mieszkam, są przepisy mówiące o tym, że gdy pracodawca uniemożliwi pracownikowi spożycie lunchu w ciągu pół godziny od czasu normalnie na lunch wyznaczonego, pracownik ma prawo do odszkodowania w wysokości 26 koron. W niemal każdej firmie działają związki zawodowe, zatrudnieni dostają kawę, herbatę, wodę, soki i świeże owoce w ramach swojej umowy o pracę. W dużych firmach są też ciepłe posiłki, o nadgodzinach niemalże nie ma mowy. I zapewniam wszystkich czytających ten tekst, że trudno spotkać Duńczyka, który uważa, że nie pracuje bardzo ciężko i to znaczniej ciężej niż inne narody. Unia Europejska mocno się troszczy o swoich mieszkańców i tylko o nich. Co ma Dania wspólnego z książką Klausa Brinkbäumera? W zasadzie nic poza tym, że reprezentuje tą lepszą część świata, która o tej gorszej nie wie prawie nic, a na pewno nie chce wiedzieć więcej. Europa walczy o prawa człowieka, prawa pracowników, wysuwane żądania czasami zahaczają o absurd. Tymczasem Afrykanie chcą dla siebie tylko i wyłącznie odrobiny godnego życia: wody do picia, szkoły dla dzieci i może jakiegoś lekarza, gdzieś w pobliżu. Ale w Afryce to już prawie brzmi jak raj.
Autor pojechał w podróż przez Afrykę szlakiem uciekinierów, którzy każdego dnia próbują się dostać do Europy. Jego towarzyszem jest jeden z niewielu Afrykanów, którym się "udało", którzy dotarli do Hiszpanii, nie utopili się po drodze, albo nie zostali wywiezieni ciężarówkami na pustynię. Książka prezentuje chaos jaki biały człowiek po sobie zostawił w Afryce i od którego teraz skutecznie się odcina.
Powiedziałabym, że książka uwiera, nie pozwala przestać myśleć, że "coś jest nie w porządku". Zamiast dłuższej recenzji kilka cytatów i zachęta do lektury:
"Oficjalnie okres kolonialny trwał niewiele ponad pół wieku: od konferencji berlińskiej w sprawie Konga, w latach 1884-1885, gdy dziesięć tysięcy królestw, plemion i federacji kontynentu afrykańskiego wtłoczono do czterdziestu kolonii, aż po niepodległość w 1960 roku. Ale to tylko pozór, wszystko zaczęło się bowiem wraz z przypłynięciem pierwszego statku. Biali od początku uważali się za silniejszych, szlachetniejszych, czystszych. Przysyłał ich sam Bóg, czuli się zatem uprawnieni do nawracania tych dzikusów, do okradania ich, zabijania - w zależności od tego, co akurat uznali za właściwe.
Najpierw pojawiła się broń palna, następnie przybyli chrześcijańscy i muzułmańscy misjonarze, a potem nastało niewolnictwo. Epoka zorganizowanego handlu ludźmi trwała czterysta lat. Ile stuleci potrzebuje kontynent, żeby taki proceder przezywciężyć?
Żeby poradzić sobie z tymi czterystoma laty i nadrobić ten czas, żeby stać się kontynentem silnym i twórczym?"
"Ludzie tutaj są dumni, mają odrębne tradycje i kulturę. Nikt nie chciał stąd wyjeżdżać, uciekać do Europy - krzyczy. - Ale co może Afryka? W Europie krowy dostają więcej pieniędzy niż ludzie w Afryce. Wasze subwencje dla rolnictwa wykrwawiają naszą gospodarkę. Czy wiecie, że co roku tracimy dwadzieścia pięć miliardów dolarów potencjalnych zysków z eksportu? Wasza pomoc dla krajów rozwijających się to w porównaniu z tym kpina. Do tego dobija nas wasza polityka imigracyjna, bo dzięki swojej strategii wizowej wyłuskujecie z Afryki lekarzy i informatyków, a odrzucacie wszystkich innych. Zabieracie Afryce ropę naftową, złoto i gaz ziemny. Prawdziwy interes Europy i Ameryki to maksymalizacja zysków, nic innego."
Moja ocena: 4.5/6

piątek, 16 sierpnia 2013

Emma Larkin "Spustoszenie"

Autor: Emma Larkin
Tytuł: "Spustoszenie"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
Za książkę dziękuję księgarni dobreksiążki.pl
Pamiętam jak w 1997 roku Polskę nawiedziła powódź stulecia. Sytuacja była katastrofalna, zginęło ponad 50 osób, tysiące ucierpiały. Przez całe tygodnie ludność z zagrożonych terenów, wojsko, ochotnicy próbowali uchronić przed nawałnicą kolejne miasta. Wszystkie stacje telewizyjne mówiły prawie wyłącznie o powodzi, nieustannie podawano komunikaty meteorologiczne, przeprowadzano ewakuacje. Zbieraliśmy, pieniądze, dary, żywność... i mam szczerą nadzieję, że mimo iż wszystko nie było zorganizowane perfekcyjne, w efekcie nie było osoby, której nie udzielono koniecznej pomocy. Żyjąc w Europie wyobrażamy sobie, że pomoc dla ofiar kataklizmów w innych częściach świata wygląda podobnie. Bo dlaczego miałoby być inaczej? Podzielony konfliktami gospodarczymi i politycznymi świat mimo wszystko zawsze jednoczy się w obliczu nieszczęść i śpieszy z niezbędną pomocą. Problem w tym, że w maju 2008 roku wojskowa junta w Birmie tej łaski innych nie chciała.
Cyklon Nargis uderzył 2 maja 2008 roku w południowo-zachodni kraniec delty Irwadi. Prędkość wiatru dochodziła do 240 km/h. Cyklon zmiótł z powierzchni ziemi wszystko, co napotkał na swojej drodze. Wg. oficjalnych danych zginęło około 140 tys ludzi, około 33 tys. uznano za zaginione. Władze Birmy nie podały informacji o kataklizmie. O tym, że "coś się stało" świat się dowiedział ze zdjęć satelitarnych NASA: zrobionych przed i po cyklonie. "Zdjęcia satelitarne zrobione wkrótce po cyklonie ukazują kompletnie odmienny pejzaż. Kłęby akwamaryny wokół Rangunu są znakiem, że te okolice nawiedziła powódź. Szlaki wodne w delcie, tak wyraźnie zarysowane na wcześniejszych fotografiach, zamazały się i zamgliły. Nasycone błękity Morza Andamańskiego zamieniły się w luminescencyjny turkus, który wdarł się na ląd - te obszary delty wciąż więc pozostawały zalane. Porównując zdjęcia zrobione po cyklonie z tymi wcześniejszymi, można odnieść wrażenie, że na rysunek atramentem wychlapano wodę z wiadra; znikły starannie zaznaczone linie, a papier jakby zmarszczył się i wypuczył".

czwartek, 15 sierpnia 2013

Wakacyjne lektury... bez recenzji

Autor: Alice Munro
Tytuł: "Za kogo ty się uważasz"
Wydawnictwo W.A.B. 2012

















Autor: Shalev Zeruya
Tutuł: "Co nam zostało"
Wydawnictwo W.A.B. 2013















Autor: Edmun De Waal
Tytuł: "Zając o bursztynowych oczach"
Wydawnictwo Czarne 2013

czwartek, 8 sierpnia 2013

Michael Booth "Sushi i cała reszta"

Autor: Michael Booth 
Tytuł: "Sushi i cała reszta"
Wydawnictwo: carta blanca, Warszawa 2013 

Moje wymarzone wakacje w Japonii właśnie się zaczynały. Byłam w swoim ulubionym stanie, czyli całkowicie oddana niezrozumiałej magii lotniska, już po odprawie, kontrolach, z zapasem wolnego czasu. Można się poszwędać bez celu, wypić kawę, pójść tu i tam, popatrzeć na ludzi. Idąc do samolotu zobaczyłam na półce książkę "Sushi i cała reszta". Ponieważ była o jedzeniu i Japonii, więcej mi nie było potrzebne. Pojechała ze mną na wakacje, zupełnie nieplanowanie. I super!!! Dla osoby, która marzyła o Japonii od dawna, a do tego jest wielbicielem jedzenia, to świetna lektura. Autor jest dziennikarzem kulinarnym i pewnego dnia postanowił się osobiście przekonać "jak to naprawdę jest z kuchnią japońską". Zachęcony dodatkowo książką: "Kuchnia japońska. Prosta sztuka" Shizuo Tsujiego wyjechał wraz z rodziną do Japonii, aby osobiście się przekonać jak sprawy wyglądają. Michael Booth podróżował od Hokkaido po Okinawę, aby poznać dania i zwyczaje kulinarne Japończyków. Książka świetna, napisana z dużą dozą humoru. Autor miał godne pozazdroszczenia kontakty w restauracyjno - kuchennym świecie, co otwierało mu drzwi wielu wspaniałych miejsc, niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Najlepszej w Japonii restauracji nie ma w internecie, jest tylko dla zaproszonych gości, a terminy trzeba na długo wcześniej rezerwować i właściwie można się do niej dostać wyłącznie poprzez znajomości. Na kolacji w Mibu może być tylko jedna  grupa ludzi, a kucharz i jego żona obsługują tylko ją. Motywem przewodnim kolacji Michaela Bootha były chryzantemy. Jak stwierdził Autor: restauracja ta zawstydza najlepszych kucharzy na świecie. 
"Sushi i cała reszta" opowiada o tradycyjnych japońskich produktach, zwyczajach żywieniowych, restauracjach różnego rodzaju. Kuchnia jest tak bogata, że ciężko ją jakoś jednoznacznie określić. Ale najważniejsze jest używanie świeżych, sezonowych warzyw, owoców, ryb, wydobywanie/podkreślanie smaku właściwego danemu produktowi, a nie jego zmienianie, piękne podanie posiłku. Ja będąc w Japonii niestety nie miałam lokalnego przewodnika, który potrafiłby mi wskazać ciekawe miejsca do zjedzenia. A skoro w Tokio jest około 85.000 różnych restauracji, to oczywiście moje wybory kulinarne były dosyć przypadkowe. Do tego dochodzi wegetarianizm , który niestety ogranicza mi liczbę miejsc, w których mogę zjeść. Pewnie w wielu przypadkach rezygnuję z restauracji "na zapas", ale jeżeli po moim stwierdzeniu, że nie jem  mięsa i ryb, pada pytanie czy kurczak jest ok, to jednak trochę się boję co ostatecznie wyląduje na moim talerzu i przeważnie opuszczam lokal. 
Na szczęście najlepszy na świecie sos sojowy i najzdrowsza sól są wegetariańskie, więc zachęcona opisami autora przywiozłam je sobie, jako tymczasową pamiątkę z Japonii. 

"Zamierzałem odwiedzić wyspę Shikoku, by spróbować najlepszego sosu sojowego na świecie, sojowego odpowiednika oliwy tłoczonej na zimno z oliwek zebranych w jednym gaju, albo pięćdziesięcioletniego balsamico z Modeny - prawdziwej gratki dla smakosza, produkowanej tradycyjną metodą przez rodzinę samurajów. [...] 
Kamebishi to jedyna firma w Japonii produkująca sos sojowy po staremu: stosuje metodę mushiro, w której fermentujące ziarna soi rozkłada się na plecionej ze słomy macie na bambusowych tacach. Powstały zacier dojrzewa minimum dwa lata. 
Kamebishi założona ponad dwieście lat temu i prowadzi ją siedemnaste już pokolenie rodziny Okada, dawnych samurajów. Wytwórnia znajduje się w małym miasteczku rolniczym Higashikagawa, w oryginalnym samurajskim domu, rozłożystym, jednopiętrowym gospodarstwie otynkowanym na czerwono i pokrytym ciężkimi ceramicznymi dachówkami."
"Okinawa słynie w całej Japonii z jakości soli, a kilku najlepszych szefów kuchni, z którymi rozmawiałem, stosuje właśnie sól pochodzącą stąd."

Takayasu z wytwórni soli Nuchi Masu twierdzi, że produkt, który on wynalazł przyczynia się do obniżenia ciśnienia krwi.
"Fabryka Nuchi Masu jest nader podobna do kryjówki czarnego charakteru z filmów o Bodzie. Znajduje się w Urumie, na wyspie Henza Jima, do której dojeżdża się się groblą pośród wyjątkowego skalistego pejzażu morskiego. Droga prowadzi wokół wschodniej części wyspy, wspinając się na porosłe lasem klify wysoko nad Pacyfikiem. Tam leżą zaskakująco biała współczesna rafineria soli i kompleks informacyjny dla zwiedzających." Innowacyjny proces polega na zamianie wody morskiej w ultradrobną mgiełkę i odparowaniu jej, dzięki czemu oddzielają się minerały. Tajemnica firmy to niższa temperatura odparowywania, co pozwala na zachowanie w soli 21 minerałów, w tym potasu. 
Z wakacji przywiozłam sobie sos sojowy Kamebishi i sól Nuchi Masu. 

A wszystko dzięki książce "Sushi i cała reszta". 
Polecam!

Moja ocena: 5/6

niedziela, 4 sierpnia 2013

Walter Isaacson "Steve Jobs"


Autor: Walter Isaacson
Tytuł: "Steve Jobs"
Wydawnictwo:  Insignis Media, Październik 2011


Są książki w które się totalnie "wpada i wsiąka", pochłaniające całą uwagę i niemożliwe by je odłożyć chociażby na chwilę. Jeżeli o mnie chodzi, to niezbyt często na takie trafiam. Myślę, że to nawet dobrze, bo zupełnie nie wiem co ze sobą zrobić, jak już skończę czytać taką "pochłaniaczkę". Zostaje pustka i smutek, że to już koniec. Dla mnie taka właśnie jest biografia Steva Jobsa. Opasłe tomisko, przedstawiające życie jednego z największych geniuszy naszych czasów, jego drogę do sukcesów i porażek, jego najlepsze i najgorsze cechy, bez ubarwień. Autor spędził setki godzin na rozmowach ze Stevem, a także ze wszystkimi, którzy dla stworzenia tej biografii byli ważni. I to bez względu na to, jakie było zdanie o Jobsie. Niektórzy go po prostu nienawidzili. Ale niemalże wszyscy przyznawali, że był geniuszem.
Dla mnie ta biografia, to przede wszystkim opowieść o PASJI. Podziwiam ludzi, którzy ją mają, poświęcają jej każdą chwilę i każdy oddech swojego życia. Steve Jobs taki był. Od najmłodszych lat tworzył, wymyślał, kreował idee i udowadniał, że to co niemożliwe jednak jest do wykonania. Swoją pasją zarażał ludzi wokół siebie, podporządkowywał jej wszystko. Współpracujący z Jobsem uważali, że wytwarza on "pole zniekształcania rzeczywistości". Notorycznie kpił sobie z faktów, ignorował rzeczywistość i po prostu kłamał. Ale jego "pole zniekształcania rzeczywistości" było bardzo silne i wielu ludzi w nie wpadało, chociaż uważali sami siebie za nieulegających wpływom. Magnetyzm osobowości Jobsa był równy jego wredności i trudności charakteru. Był wybuchowy, uparty, pedantyczny i perfekcyjny do granic wytrzymałości, dzielił ludzi na dwie kategorie: idiotów i geniuszy, pracować mogli z nim tylko najlepsi i najwytrwalsi.
Jego pasja i kreatywność zmieniły totalnie rynek komputerów osobistych, telefonów komórkowych, rynek muzyczny oraz animację.